Pielgrzymuje od 25 lat, w nogach ma około 30 tys. kilometrów. Ale nie dlatego pokochał ją cały świat. 95-letnia Emma Morosini z Włoch dotarła na Jasną Górę.
Nietrudno ją rozpoznać. Pomarańczowa odblaskowa kamizelka, kapelusz na głowie, kij w ręce, różaniec i identyfikator z imieniem i adresem na szyi. Do tego przepiękny uśmiech. Pojawia się na jej pomarszczonej twarzy zawsze wtedy, gdy mówi o Maryi. Z uśmiechem wita też wszystkich gromadzących się wokół niej pielgrzymów. W tych dniach na Jasnej Górze prawie każdy chce mieć z nią zdjęcie.
Poraniona Maryja
– Uwielbiam Częstochowę, czuję się tu jak w domu. Mam lat 95 i pół – emerytowana pielęgniarka z miasta Castiglione delle Stiviere nad jeziorem Garda we Włoszech nie ukrywa swojego wieku. – Jestem już bardzo stara. Dziś albo jutro Pan zawoła mnie do siebie. Dlatego właśnie po raz ostatni chciałam pozdrowić Matkę Bożą! Już od trzech lat myślałam o tej pielgrzymce. W głowie miałam sanktuaria, które kocham… i wybrałam Jasną Górę. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam to miejsce, zrobiło na mnie ogromne wrażenie – przyznaje. – Bardzo mocno przemawia do mnie ten wizerunek Maryi, z twarzą tak poranioną… Myślę, że to my, przez nasze grzechy, przyczyniliśmy się do tego, że Maryja tak cierpi. Pomyślałam sobie, że przyniosę tu ostatni kwiat mojego życia – mówi spokojnym głosem.
Emma pielgrzymować – przede wszystkim pieszo – zaczęła na emeryturze. Chciała w ten sposób odwdzięczyć się Maryi za cudowne uratowanie życia. – Ciężko zachorowałam i lekarze powiedzieli, że nie ma żadnej nadziei, jedynie zawierzenie Matce Bożej – wspominała w jednym z wywiadów. – W takich okolicznościach przyrzekłam Matce Bożej, że jeżeli przeżyję, to pójdę do Lourdes.
Kiedy 2 lata później choroba zniknęła na dobre, Emma dotrzymała słowa. Samotnie ruszyła do Lourdes. I tak pielgrzymuje od 25 lat. – Zakochałam się w tym, to daje mi tyle radości! W czasie drogi możesz się wyciszyć, przemyśleć wiele rzeczy, pomodlić za ludzi, którzy są w potrzebie – mówi. – Nie mam już nikogo z rodziny, ani bliskich, ani dalekich, co więc mam robić? Życie jest darem, trzeba z niego korzystać – dodaje.
Maryja trzyma mnie za rękę
Poza Lourdes i Jasną Górą, którą odwiedziła już po raz trzeci, Emma pieszo wędrowała m.in. do Santiago de Compostela i Fatimy. Włoszka pielgrzymowała również po Ziemi Świętej oraz śladami sanktuariów bliskich papieżowi Franciszkowi. Dotarła do Aparecidy w Brazylii i do Lujan, argentyńskiego sanktuarium maryjnego. Z samym Ojcem Świętym spotkała się podczas jednej z audiencji na Watykanie. – Uściskał mnie całym sobą, z ogromną życzliwością. Kim ja jestem, żeby tak witał mnie sam papież? – pyta zdziwiona.
W wywiadzie dla włoskich mediów opowiedziała zabawną sytuację, która przytrafiła się jej podczas jednej z pielgrzymek. Tego wieczoru pewien kapłan zamknął jej drzwi przed nosem. – Ja go rozumiem: stara kobieta, spocona, miałam wtedy 50 km drogi za sobą, musiałam wyglądać podejrzanie – broniła go. Emma na nocleg wybrała wtedy jakiś kąt przy kościele. – Rano obudziłam się przykryta kocem, a koło mnie stał sok i rogalik – wspominała wesoło.
Kto pomagał jej w samotnych wędrówkach? – Niebo, zawsze niebo. Czuję, że podczas drogi Maryja trzyma mnie, prowadzi za rękę. Nie widzę Jej, ale sercem czuję, jak na mnie patrzy. Widzę, jak bardzo mnie kocha. Oczywiście nie zabiera wszystkich trudności, zmęczenia itp., ale dodaje mi sił: „Dasz radę, idź naprzód, wiem, że jesteś zmęczona” – wyjaśnia.
Podobnie było i tym razem. Choć uczciwie trzeba przyznać, że Emma całej trasy – liczącej ponad tysiąc kilometrów – nie pokonała tylko na własnych nogach. „Matka Boża zna twój wiek i nie wolno ci odmawiać, gdy ktoś zaoferuje pomoc” – usłyszała od mądrego księdza. W drodze korzystała więc z pomocy dobrych ludzi. Ci czasem ją podwieźli, czasem wsadzili do pociągu. Także dzięki nim zawsze nocą miała dach nad głową. Spała przy parafiach, w punktach Caritas lub u rodzin.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.