Nie prosiłam o mercedesa

Joanna Juroszek

publikacja 28.09.2019 06:00

Pielgrzymuje od 25 lat, w nogach ma około 30 tys. kilometrów. Ale nie dlatego pokochał ją cały świat. 95-letnia Emma Morosini z Włoch dotarła na Jasną Górę.

Babcia Emma  u celu pielgrzymki. Henryk Przondziono /Foto Gość Babcia Emma u celu pielgrzymki.

Nietrudno ją rozpoznać. Pomarańczowa odblaskowa kamizelka, kapelusz na głowie, kij w ręce, różaniec i identyfikator z imieniem i adresem na szyi. Do tego przepiękny uśmiech. Pojawia się na jej pomarszczonej twarzy zawsze wtedy, gdy mówi o Maryi. Z uśmiechem wita też wszystkich gromadzących się wokół niej pielgrzymów. W tych dniach na Jasnej Górze prawie każdy chce mieć z nią zdjęcie.

Poraniona Maryja

– Uwielbiam Częstochowę, czuję się tu jak w domu. Mam lat 95 i pół – emerytowana pielęgniarka z miasta Castiglione delle Stiviere nad jeziorem Garda we Włoszech nie ukrywa swojego wieku. – Jestem już bardzo stara. Dziś albo jutro Pan zawoła mnie do siebie. Dlatego właśnie po raz ostatni chciałam pozdrowić Matkę Bożą! Już od trzech lat myślałam o tej pielgrzymce. W głowie miałam sanktuaria, które kocham… i wybrałam Jasną Górę. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam to miejsce, zrobiło na mnie ogromne wrażenie – przyznaje. – Bardzo mocno przemawia do mnie ten wizerunek Maryi, z twarzą tak poranioną… Myślę, że to my, przez nasze grzechy, przyczyniliśmy się do tego, że Maryja tak cierpi. Pomyślałam sobie, że przyniosę tu ostatni kwiat mojego życia – mówi spokojnym głosem.

Emma pielgrzymować – przede wszystkim pieszo – zaczęła na emeryturze. Chciała w ten sposób odwdzięczyć się Maryi za cudowne uratowanie życia. – Ciężko zachorowałam i lekarze powiedzieli, że nie ma żadnej nadziei, jedynie zawierzenie Matce Bożej – wspominała w jednym z wywiadów. – W takich okolicznościach przyrzekłam Matce Bożej, że jeżeli przeżyję, to pójdę do Lourdes.

Kiedy 2 lata później choroba zniknęła na dobre, Emma dotrzymała słowa. Samotnie ruszyła do Lourdes. I tak pielgrzymuje od 25 lat. – Zakochałam się w tym, to daje mi tyle radości! W czasie drogi możesz się wyciszyć, przemyśleć wiele rzeczy, pomodlić za ludzi, którzy są w potrzebie – mówi. – Nie mam już nikogo z rodziny, ani bliskich, ani dalekich, co więc mam robić? Życie jest darem, trzeba z niego korzystać – dodaje.

Maryja trzyma mnie za rękę

Poza Lourdes i Jasną Górą, którą odwiedziła już po raz trzeci, Emma pieszo wędrowała m.in. do Santiago de Compostela i Fatimy. Włoszka pielgrzymowała również po Ziemi Świętej oraz śladami sanktuariów bliskich papieżowi Franciszkowi. Dotarła do Aparecidy w Brazylii i do Lujan, argentyńskiego sanktuarium maryjnego. Z samym Ojcem Świętym spotkała się podczas jednej z audiencji na Watykanie. – Uściskał mnie całym sobą, z ogromną życzliwością. Kim ja jestem, żeby tak witał mnie sam papież? – pyta zdziwiona.

W wywiadzie dla włoskich mediów opowiedziała zabawną sytuację, która przytrafiła się jej podczas jednej z pielgrzymek. Tego wieczoru pewien kapłan zamknął jej drzwi przed nosem. – Ja go rozumiem: stara kobieta, spocona, miałam wtedy 50 km drogi za sobą, musiałam wyglądać podejrzanie – broniła go. Emma na nocleg wybrała wtedy jakiś kąt przy kościele. – Rano obudziłam się przykryta kocem, a koło mnie stał sok i rogalik – wspominała wesoło.

Kto pomagał jej w samotnych wędrówkach? – Niebo, zawsze niebo. Czuję, że podczas drogi Maryja trzyma mnie, prowadzi za rękę. Nie widzę Jej, ale sercem czuję, jak na mnie patrzy. Widzę, jak bardzo mnie kocha. Oczywiście nie zabiera wszystkich trudności, zmęczenia itp., ale dodaje mi sił: „Dasz radę, idź naprzód, wiem, że jesteś zmęczona” – wyjaśnia.

Podobnie było i tym razem. Choć uczciwie trzeba przyznać, że Emma całej trasy – liczącej ponad tysiąc kilometrów – nie pokonała tylko na własnych nogach. „Matka Boża zna twój wiek i nie wolno ci odmawiać, gdy ktoś zaoferuje pomoc” – usłyszała od mądrego księdza. W drodze korzystała więc z pomocy dobrych ludzi. Ci czasem ją podwieźli, czasem wsadzili do pociągu. Także dzięki nim zawsze nocą miała dach nad głową. Spała przy parafiach, w punktach Caritas lub u rodzin.

Dziennie na nogach pokonywała ok. 20 km. Za sobą ciągnęła 20-kilogramowy wózek z najpotrzebniejszymi w drodze rzeczami. – Co miałam w środku? Nic szczególnego: ubranie na zmianę, śpiwór, pelerynę przeciwdeszczową, wodę, chleb, owoc, jeśli akurat ktoś mi go ofiarował – mówi. – Nigdy nie zerwałam żadnego owocu z drzewa, przysięgam – przyznała innym razem. – Przecież to jest kradzież, tak zostałam wychowana. Cudze rzeczy są święte. Nawet jeśli rosną na wyciągnięcie dłoni i nawet jeśli nikt cię nie widzi.

W drodze na Jasną Górę otrzymała pomoc m.in. od policjantów, którzy podwieźli ją, gdy zgubiła się na szlaku. – Innym razem nie byłam w stanie przejść na drugą stronę ulicy, był bardzo duży ruch. Wtedy także pojawiła się policja i zapytała, co się stało. Zatrzymali dla mnie ruch i mogłam przejść – wspomina. – Ten policjant zapytał się mnie też: „Dokąd idziesz?”. – „Pozdrowić Matkę Bożą z Częstochowy”. – „Pomódl się tam za nas!”. Zostawił mi swój numer telefonu i poprosił, żebym dała mu znać po dotarciu na miejsce.

Modlę się za młodych

W drodze do Częstochowy Emma przede wszystkim modliła się za młodych. – Młodzież dziś już nie wierzy. I to jest nasza wina. To dorośli nie nauczyli młodych modlitwy. Dobrobyt sprawił, że Boga schowaliśmy w piwnicy – mówi rozżalonym głosem.

Włoszka modliła się także za księży. Zwłaszcza za tych, którzy w jej ocenie są zbyt nowocześni. – Jestem z innej epoki, nie oceniam, po prostu wielu rzeczy nie umiem zrozumieć – wyjaśnia.

Na Jasną Górę dotarła wieczorem 21 sierpnia, w przeddzień święta Maryi Królowej. Nie przyszła tu na własnych nogach. Dobrzy ludzie, u których spędziła noc, z uwagi na brzydką pogodę postanowili ją podwieźć. – Przyjechałam tu białym mercedesem, zawieźli mnie pod sam obraz! Pątniczka w mercedesie, to nie tak miało być! – śmieje się. – Ale tak sobie myślę, że tego mercedesa wysłała mi sama Maryja. Ja o niego nie prosiłam.

Nie chce zdradzić, co usłyszała od Maryi, klęcząc przed jej cudownym obrazem. – To musi pozostać w moim sercu, mogę jedynie powiedzieć, że czułam się, jakbym była w ramionach mojej mamy. Nie mam już nikogo z rodziny, Ona jest moją jedyną mamą. Powierzyłam Jej wszystkie osoby, które poprosiły mnie o modlitwę. Niosłam intencje chorych, rodziców, którzy prosili o modlitwę za swoje dzieci, ludzi, którzy nie mają pracy. We Włoszech obecnie jest bardzo trudna sytuacja na rynku pracy, wielu musi emigrować – mówi.

Na koniec naszej rozmowy 95-letnia Włoszka jeszcze raz podkreśla, jak ważni są dla niej młodzi. – Modlę się za nich, żeby nie utracili wiary. Jeśli tak się stanie, dokąd będzie zmierzał ten świat? Musisz mieć w swoim życiu płomień wiary, on ci pomoże we wszystkich twoich trudnościach! Ufaj, nawet jeśli twoje sprawy nie układają się tak, jak powinny. Bóg zawsze jest z tobą – mówi z pełnym przekonaniem. – Pamiętajcie też, że Maryja jest naszą mamą. Ona troszczy się o wszystkich: o dobrych i złych, wszyscy jesteśmy Jej dziećmi. Mama nie opuszcza chorego dziecka, wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej troszczy się o nie! Maryja każdego z nas chce przyprowadzić do Jezusa.

W bazylice jasnogórskiej, gdzie mówimy sobie „do widzenia!”, podchodzi do nas bardzo poruszona młoda dziewczyna. Prosi o zdjęcie z babcią Emmą. Chwilę później klęka i ze łzami w oczach modli się do Boga. Czyżby wiedziała, że właśnie tu Emma Morosini młodym oddała swoje serce?