Komponowała, pisała dzieła teologiczne, medyczne, przyrodoznawcze, głosiła kazania, leczyła ciała i dusze… Św. Hildegarda z Bingen, poetka, wizjonerka, mniszka z charakterem, fascynuje współczesnych.
Bliskie spotkania z siostrą Hiltrudą
Na drugą stronę Renu przedostajemy się promem. Powyżej miejscowości Rüdesheim na zboczu opadającym łagodnie do Renu znajduje się klasztor benedyktyński św. Hildegardy. Jego architektura przypomina budowlę romańską, ale powstał na początku XX wieku. Fundatorem był katolicki książę Karol Lowenstein, który chciał ożywić kult nadreńskiej świętej. Opactwo wyrosło kilkaset metrów od miejsca, gdzie znajdował się niegdyś klasztor Eibingen, druga fundacja świętej mniszki. Dziś żyją tam 54 siostry w wieku od 27 do 95 lat, które czują się bezpośrednimi kontynuatorkami wspólnoty założonej przez Hildegardę. Podkreślają, że aktualna opatka jest 39. z kolei po założycielce.
Energiczna siostra Hiltruda Gutjahr potrafi opowiadać o swojej patronce godzinami i chyba sama trochę ją przypomina. – To, co Hildegarda proponowała można określić jako „Heilkunde” – czyli sztukę leczenia, ale słowo „Heil” oznacza w niemieckim nie tylko zdrowie ciała, ale i zbawienie. Są trzy filary tej sztuki: korzystanie z darów stworzenia, jedność duszy i ciała oraz Bóg jako stwórca posyłający nam Jezusa jako lekarza – tłumaczy benedyktynka. – Ona nie miała wizji podczas ekstazy. Pisała, że widzi i słyszy wewnętrznymi oczami i uszami. W zwyczajnych sytuacjach widziała i słyszała więcej niż inni. To, co pokazywał jej Bóg.
Ten dar miała od dziecka, ale dopiero mając 42 lata, jasno zrozumiała, że musi to przekazać światu. Pisała na woskowych tabliczkach, które przepisywał do księgi jej powiernik, mnich Volmar. Stan duchowieństwa pozostawiał wtedy wiele do życzenia. Jej życie i proroctwa były wołaniem o świętość Kościoła. Czuła się narzędziem w ręku Boga i wszystko zmierzało w jej życiu do tego, aby ludzie odnowili więź ze Stwórcą, aby postrzegali siebie jako powołanych do relacji z Bogiem.
Siostra Hiltruda sięga na półkę i otwiera jedno z dzieł Hildegardy. W jednej z wizji Bóg mówi do człowieka tak: „Uznaj swoją godność, bo ja ciebie w sobie noszę, dałem ci początek pocałunkiem miłości”. – To właśnie trzeba odkryć, skąd jestem. Wtedy nie trzeba się bać żadnej choroby ani śmierci. A dziś ludzie boją się śmierci – komentuje siostra.
To wino trzeba pić na kolanach
Na parkingu przed klasztorem stoją autokary. W klasztornym sklepiku spory ruch. Siostry sprzedają „hildegardowe” produkty. Mnóstwo tu książek i kompaktów z muzyką Hildegardy, jest na DVD film fabularny nakręcony w ubiegłym roku („Vision”), są ciasteczka i makarony z mąki orkiszowej, zioła, no i oczywiście wina. Młoda benedyktynka zachęca do degustacji rieslingów własnej produkcji.
Jeden z najdroższych nazywa się „Niebiańska harmonia”. Mmm, rzeczywiście, niebo w ustach. – To wino trzeba pić na kolanach – śmieje się siostra. Większość leczniczych mikstur, które polecała Hildegarda, sporządza się przez gotowanie ziół czy warzyw w winie. Czuję, że ta średniowieczna „feministka” coraz bardziej mi imponuje. Z ławeczki przed kościołem spoglądam w dół. Przede mną winnice, niżej miasteczko Rüdesheim, w dole Ren, po którym suną barki i wycieczkowe statki, po drugiej stronie Bingen. Krajobraz ma w sobie jakąś łagodność. Może dlatego nad Renem żyło tak wielu mistyków.
Klasztorny
dzwon wzywa na nieszpory. Siedzimy w pustej głównej nawie. Siostry modlą się w bocznej części świątyni przylegającej do prezbiterium. Próbuję śpiewać po łacinie psalmy, ale poddaję się. Zamieniam się w słuch, poddając się gregoriańskiej harmonii i delikatności kobiecego śpiewu. Główne obchody ku czci św. Hildegardy odbywają się tu co roku 17 września. – Musicie wtedy przyjechać – zapala się s. Hiltruda. – Relikwiarz świętej niesiemy w procesji z kościoła klasztornego do kościoła parafialnego, który stoi dokładnie w miejscu pierwotnego konwentu.
Przyjeżdżają tu ludzie nawet z Ameryki i Australii. Tak, można mówić o renesansie popularności naszej świętej. Przyczyniły się do tego jubileusze 800-lecia śmierci (1979) oraz 900-lecia urodzin (1998). Nasze siostry opracowały, przetłumaczyły i wydały dzieła Hildegardy. Ale oczywiście jesteśmy przede wszystkim benedyktynkami, które wsłuchują się w Słowo Boga. Hildegarda nic innego nie robiła, tyle że skuteczniej niż inni.
Krótko przed śmiercią prorokinię znad Renu spotkało to, co wielu innych świętych wyrastających poza ramy swojego czasu – opór ze strony Kościoła hierarchicznego. Opatka z Bingen zaszła za skórę kanonikom z Moguncji, którym wypominała zaniedbania. Pretekstem do ataku na Hildegardę było to, że zgodziła się na pochówek na cmentarzu klasztornym człowieka obłożonego ekskomuniką. Święta mniszka wiedziała, że przed śmiercią uznał swoje grzechy i wyspowiadał się, dlatego twardo stała przy swoim i nie godziła się na ekshumację, której domagali się duchowni. W efekcie sporu klasztor na pół roku został obłożony interdyktem. Konflikt rozwiązał biskup Moguncji, który później przepraszał benedyktynki za cierpienie, które spowodowali jego księża. Wkrótce po tym incydencie Hildegarda zmarła. Miała 82 lata. Jej proces kanonizacyjny nigdy formalnie nie został dokończony, ale Rzym umieścił ją na liście świętych i zezwolił na jej kult.
Wracając z Eibingen, zajrzałem do pobliskiego cysterskiego opactwa Eberbach. W jego wnętrzach kręcono film według powieści Umberto Ecco „Imię Róży”. W surowej, potężnej, cudownej świątyni przypominałem sobie sceny z tego filmu. Mnisi jako zbiorowisko dewiantów. Oczywiście szaleńcy trafiają się wszędzie, ale przecież duchowa, intelektualna, artystyczna spuścizna średniowiecznych klasztorów należy do skarbca Europy. Pozostają one świadectwem geniuszu chrześcijaństwa – łączenia ciała z duszą, pracy z modlitwą, rozumu z wiarą, człowieka z Bogiem, nieba z ziemią. Życie Hildegardy z Bingen jest jednym z cudownych tego dowodów. – Ona wciąż leczy. Ludzie zmieniają swoje myślenie, kiedy ją poznają – zapewniała s. Hiltruda. Oby tak było.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).