Trudno wytłumaczyć, na czym tak naprawdę polega fenomen popularności nowego polskiego błogosławionego.
Sprawiał, że ludzie potrafili pozytywnie myśleć nawet o wrogach - wspomina Katarzyna Soborak W postawie wyprostowanej
Miał zasady. Bardzo proste, ale wyraźne zarazem. Był „bratem – łatą”, ale też nosił w sobie jakąś niezłomność, nieugiętość, gdy chodziło o wartości podstawowe.
Wydaje się, że do tej postawy dorastał latami. Najpierw w domu rodzinnym, gdzie matka wpajała mu, że „w domu kłamstwa nigdy nie było”, więc i on zawsze musi prawdę mówić. A podnieść śliwkę przy płocie sąsiada, znaczy tak naprawdę ją ukraść.
Także wiara była dla niego czymś oczywistym. Jako dziecko Popiełuszko codziennie, zimą i latem, w deszcz czy mróz, przemierzał cztery kilometry przez las do kościoła, aby przed lekcjami w szkole uczestniczyć w porannej Mszy świętej.
Nieugięty był później w wojsku, gdy jako kleryk trafił do specjalnej jednostki w Bartoszycach, słynącej z ostrego rygoru i surowych reguł. Imponował kolegom siłą ducha i odwagą, kiedy wbrew zakazom odmawiał głośno Różaniec, a w niedzielę czytał „na sucho” Mszę świętą. Mimo kar, jakie za to go spotykały: stał boso na śniegu albo w nocy czołgał się w masce gazowej po korytarzu.
Wyprostowany wśród tych, co na kolanach, jak powiedziałby Herbert, ks. Jerzy najbardziej był w trzech ostatnich latach życia, jako rezydent w parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie. Wszystko zaczęło się od tego, że 31 sierpnia 1981 roku, z polecenia swego biskupa, prymasa Wyszyńskiego, udał się do Huty Warszawa, by w czasie strajku odprawić niedzielną Mszę św. Miał odprawić tylko jedną Mszę. Na tym jednak się nie zakończyło. – Został wśród nas, zaprzyjaźnił się z nami – wspomina Karol Szadurski, wówczas przewodniczący zakładowej „Solidarności”. – Nie mówił mentorskim tonem, nie onieśmielał. Był zwyczajny, po prostu ludzki. To jego fenomen.
I znów: stał się przyjacielem, a zarazem pozostał księdzem. Kiedy nawiązał więź z hutnikami, błyskawicznie zaczęła się lawina chrztów, ślubów, nawróceń. Nie przekonywał jednak do wiary na siłę. W stosownym momencie podejmował rozmowę, która ciąg dalszy miała zazwyczaj w konfesjonale.
Potem w stanie wojennym niósł pomoc internowanym, pojawiał się na salach sądowych, by wspierać oskarżanych. Widać było, że autentycznie jest z pokrzywdzonymi. Że nie czyni tego wszystkiego dla poklasku, na pokaz. Że prawdziwie obchodzi go los innych.
Apogeum popularności ks. Jerzego to bez wątpienia czasy Mszy za Ojczyznę (odprawiał je w ostatnią niedzielę miesiąca od 1982 roku aż do swej śmierci w roku 1984). W ludzkich wspomnieniach pozostały one głęboką modlitwą, podobną do wielkich celebr w czasie papieskich pielgrzymek do Polski.
– Z tych Mszy wychodziłam wewnętrznie uspokojona. Dzięki słowom księdza Jerzego przezwyciężyłam w sobie niechęć do tych, którzy wyrządzili tak wiele krzywd narodowi. On miał tę charyzmę: sprawiał, że ludzie potrafili pozytywnie ustosunkować się nawet do swoich wrogów – wspomina Katarzyna Soborak, dziś kustosz archiwum Księdza Jerzego.
Uczył miłości najtrudniejszej, najbardziej ewangelicznej: takiej, która potrafi przebaczać, zwyciężać zło dobrem, żyć i działać bez nienawiści. Zarazem domagać się swoich praw i sprawiedliwości, ale bez pragnienia odpłaty czy chęci odwetu!
Stał się tak popularny i przyciągał tylu ludzi, że mógł zostać przywódcą ruchu społecznego. Albo działaczem politycznym. Nigdy jednak nie wyszedł poza bycie zwykłym duszpasterzem, „pokornym sługą Ewangelii”.
Nie umiał natomiast iść na kompromis w sprawach podstawowych. Nieugięty, nie pozwalał, by użyć słów Norwida, „prawdom kazać, by za drzwiami stały”. A kiedy wyraźnie widział, że zagrażała mu śmierć, nie zgrywał bohatera. Wyczerpany, nawet przygnębiony, przyciszonym głosem powtarzał: „Jestem gotowy na wszystko”. Wszyscy wiedzieli, że nikt i nic go nie złamie, a za prawdę i wiarę gotów jest oddać życie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.