– Żyliśmy z tymi ludźmi, gdy był pokój, trzeba w czasie wojny. Bo jak inaczej? Mnie ONZ zabierze, a ich...? Co ze mnie byłby za proboszcz, który ratuje siebie, a parafian zostawia? – mówi o. Kordian Merta OFM, przypominając, jak w maju eksplodowały w kościele granaty.
W Republice Środkowoafrykańskiej pracuje od ponad 30 lat. 9 września, po krótkiej wizycie w Polsce, wyjechał znowu, pomimo panujących tam walk. Mówi, że człowiek się przyzwyczaja. – Nienormalne staje się codzienne. Da się żyć. Da się spać. Wielkie uczucie strachu jakoś zawsze było mi obce. To, co boli, to krzywda i niesprawiedliwość.
Pracuje w Rafai, na północy kraju. Jest świadkiem z pierwszej linii frontu. – Wojna to spustoszenie. W ciągu jednego dnia dorobek życia zamienia się w gruzy – mówi.
Przyznaje, że zmienia się optyka. – Trudno to wytłumaczyć... Jako franciszkanin powinienem mówić o pokojowych rozwiązaniach, prawach człowieka. Ale tutaj to nie nasz sposób patrzenia na świat. Gdy masz do czynienia z rebeliantami odurzonymi przez narkotyki, trzeba użyć siły. Potrzeba wojska! A ONZ nie może, bo ma przepisy ustalone w Nowym Jorku. I nie jest w stanie udźwignąć problemów centralnej Afryki – stwierdza.
Jak domek z kart
Wojna dotarła na misję w 2014 r. I trwa do dziś. – To byli dżihadyści z Czadu i Sudanu. Zaplanowany atak. Wyraźnie było widać. Opłaceni, zorganizowani celem przejęcia centralnej Afryki – mówi. Są dwie strony konfliktu, podzielone na 11 różnych rebelii. Cztery chrześcijańskie, pozostałe muzułmańskie. Są też diamenty i złoto. – Jakaś mafia położyła tu ręce. Ile trafia do skarbu państwa, a ile wylatuje? Nie wiemy.
Dżihadyści splądrowali diecezję. Wiedział, że się zbliżają, więc ukrył misyjne samochody na sawannie. – Dowoziliśmy nimi kobiety do szpitala... Ale u nas w Rafai było 5 proc. muzułmanów. I rzecz smutna, uczniowie muzułmańscy z naszej szkoły, gdzie uczyli się niemal za darmo, odszukali nasze samochody i wydali im je – mówi.
Było jasne, że wkrótce po ataku islamskim pojawią się we wiosce oddziały samoobrony. To bójówki Antibalaka... – Muzułmanie z wioski wiedzieli, że tamci nadejdą. Przynieśli więc na misję swoje pieniądze, abym je ukrył. Mówię im: dwa tygodnie temu wasi bracia zabrali nasze samochody, wasze dzieci im pomogły. Teraz wy szukacie pomocy. Wyciągnijcie wnioski.
Wkrótce potem wszyscy muzułmanie z Rafai uciekli. Wiedzieli, że Antibalaka weźmie odwet. – Dobrze zrobili. Dzięki temu ocaleli. Na wojnie nie ma wygranych. Wszyscy są przegrani.
Opowiada o spalonych wioskach. – Trzeba jechać, pochować trupy. Chcesz pomóc tym, którzy uciekają. Przychodzą czarne myśli. Wszystko składa się jak domek z kart. Zniszczenie jest przeogromne.
W Rafai wybudowali szpital. Taki z prawdziwego zdarzenia. W tropiku to niełatwe. Przywieźli materiały. Ludzie się zaangażowali. – Wszystko nabiera rumieńców, chcemy leczyć chrześcijan, muzułmanów, nie ma żadnej selekcji. I szpital zostaje zniszczony w ciągu jednej godziny. Nie ma nic...
Śmierć przychodzi od strony traw
Rząd panuje nad sytuacją jedynie w Bangi, stolicy. Reszta kraju pozostaje pod kontrolą rebeliantów. – Aby zrozumieć dzisiejszą tragedię, trzeba cofnąć się do początku – mówi misjonarz. Wspomina pierwszego prezydenta Davida Dacko, który z góry skazany był na przegraną, oraz dyktatorskiego Jeana Bedela Bokassę. – Pojawia się, ośmiesza całą Afrykę. Ubiera koronę z pereł. Ogłasza się cesarzem, karoce, konie... Świat patrzy z przerażeniem – przypomina o. Kordian. Dziwactwa Bokassy przekraczają miarę. „Cesarz” idzie w odstawkę. Kolejne pucze, kolejne dyktatury trwające latami. – Kraj praktycznie nie istnieje. I nadchodzi rok 2013. Pojawiają się dżihadyści. Wykorzystują słabość państwa. Uzbrajają mniejszość muzułmańską. W ciągu trzech miesięcy podbijają kraj. Niszczą wszystko, co miało związek z poczuciem państwowości – przypomina. – To był przemyślany plan, aby się dostać na tereny chrześcijańskiego Południa. Próbowali przez Kamerun, Sudan, Kenię, ale bez powodzenia. Więc Afryka Środkowa stała się korytarzem. Świat się zorientował. Ale zadaniem ONZ było tylko zatrzymać ten proces... – dodaje.
Dopóki nie pojawili się dżihadyści, religia nie różniła ludzi. – Imam przychodził na misję, muzułmańskie dzieci chodziły do naszej szkoły. Od czasu, gdy dżihadyści rozdali broń, zaczęła się tragedia. Muzułmańska mniejszość posmakowała władzy. Odbiło im zupełnie. Stracili poczucie rzeczywistości. Zaczęli wyżynać sąsiadów. Było wiadome, że nastąpi zemsta. I ona do dzisiaj się nie kończy. Muzułmanie otrzymują broń, a w kraju formują się oddziały Antibalaka, błędnie nazywane milicją chrześcijańską – wyjaśnia o. Merta.
W powodzenie misji ONZ nie wierzy. – Nie są w stanie nic zrobić. Tu nie ma z kim rozmawiać. Tu musi wygrać silniejszy. ONZ nigdy jeszcze nie miało takich strat w ludziach jak w RŚA – dodaje.
Rebelianci czają się pośród wysokich traw. – I tak giną żołnierze ONZ. I będą dalej ginąć. ONZ liczy, że odtworzą armię kraju. Szkolą ludzi. Ilu jednak zginie do tego czasu? I czy ci wyszkoleni nie wymkną im się z rąk?
Tymczasem na arenę weszła jeszcze Rosja. Powraca do subsaharyjskiego pasa po latach nieobecności. – No i kolejne nieszczęście. Amerykanie odeszli, Francuzi nie mają czego szukać, bo nikt ich tu nie chce. I rząd RŚA kupuje broń od Moskwy, która przysyła ją razem z instruktorami. Już w tej chwili Rosjanie są na terenach, gdzie znajdują się diamenty, złoto. Mówią, że to nie żołnierze, lecz prywatne firmy ochrony, najemnicy – dodaje misjonarz.
Rosja i RŚA podpisały umowę o militarnej współpracy pod koniec 2017 r. Przypuszcza się, że obecnie w RŚA znajduje się ok. 40 najemnych oddziałów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
"Oczekujemy od osób odpowiedzialnych za podjęte decyzje wyjaśnienia wszystkich wątpliwości".
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Abp Marek Jędraszewski w liście do wiernych Archidiecezji Krakowskiej.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.