Ta zemsta się nie kończy

Krzysztof Błażyca

publikacja 26.10.2018 05:00

– Żyliśmy z tymi ludźmi, gdy był pokój, trzeba w czasie wojny. Bo jak inaczej? Mnie ONZ zabierze, a ich...? Co ze mnie byłby za proboszcz, który ratuje siebie, a parafian zostawia? – mówi o. Kordian Merta OFM, przypominając, jak w maju eksplodowały w kościele granaty.

Ojciec Kordian Merta, franciszkanin z Katowic, jest świadkiem dramatu Republiki Środkowoafrykańskiej od początku konfliktu. józef wolny /foto gość Ojciec Kordian Merta, franciszkanin z Katowic, jest świadkiem dramatu Republiki Środkowoafrykańskiej od początku konfliktu.

W Republice Środkowoafrykańskiej pracuje od ponad 30 lat. 9 września, po krótkiej wizycie w Polsce, wyjechał znowu, pomimo panujących tam walk. Mówi, że człowiek się przyzwyczaja. – Nienormalne staje się codzienne. Da się żyć. Da się spać. Wielkie uczucie strachu jakoś zawsze było mi obce. To, co boli, to krzywda i niesprawiedliwość.

Pracuje w Rafai, na północy kraju. Jest świadkiem z pierwszej linii frontu. – Wojna to spustoszenie. W ciągu jednego dnia dorobek życia zamienia się w gruzy – mówi.

Przyznaje, że zmienia się optyka. – Trudno to wytłumaczyć... Jako franciszkanin powinienem mówić o pokojowych rozwiązaniach, prawach człowieka. Ale tutaj to nie nasz sposób patrzenia na świat. Gdy masz do czynienia z rebeliantami odurzonymi przez narkotyki, trzeba użyć siły. Potrzeba wojska! A ONZ nie może, bo ma przepisy ustalone w Nowym Jorku. I nie jest w stanie udźwignąć problemów centralnej Afryki – stwierdza.

Jak domek z kart

Wojna dotarła na misję w 2014 r. I trwa do dziś. – To byli dżihadyści z Czadu i Sudanu. Zaplanowany atak. Wyraźnie było widać. Opłaceni, zorganizowani celem przejęcia centralnej Afryki – mówi. Są dwie strony konfliktu, podzielone na 11 różnych rebelii. Cztery chrześcijańskie, pozostałe muzułmańskie. Są też diamenty i złoto. – Jakaś mafia położyła tu ręce. Ile trafia do skarbu państwa, a ile wylatuje? Nie wiemy.

Dżihadyści splądrowali diecezję. Wiedział, że się zbliżają, więc ukrył misyjne samochody na sawannie. – Dowoziliśmy nimi kobiety do szpitala... Ale u nas w Rafai było 5 proc. muzułmanów. I rzecz smutna, uczniowie muzułmańscy z naszej szkoły, gdzie uczyli się niemal za darmo, odszukali nasze samochody i wydali im je – mówi.

Było jasne, że wkrótce po ataku islamskim pojawią się we wiosce oddziały samoobrony. To bójówki Antibalaka... – Muzułmanie z wioski wiedzieli, że tamci nadejdą. Przynieśli więc na misję swoje pieniądze, abym je ukrył. Mówię im: dwa tygodnie temu wasi bracia zabrali nasze samochody, wasze dzieci im pomogły. Teraz wy szukacie pomocy. Wyciągnijcie wnioski.

Wkrótce potem wszyscy muzułmanie z Rafai uciekli. Wiedzieli, że Antibalaka weźmie odwet. – Dobrze zrobili. Dzięki temu ocaleli. Na wojnie nie ma wygranych. Wszyscy są przegrani.

Opowiada o spalonych wioskach. – Trzeba jechać, pochować trupy. Chcesz pomóc tym, którzy uciekają. Przychodzą czarne myśli. Wszystko składa się jak domek z kart. Zniszczenie jest przeogromne.

W Rafai wybudowali szpital. Taki z prawdziwego zdarzenia. W tropiku to niełatwe. Przywieźli materiały. Ludzie się zaangażowali. – Wszystko nabiera rumieńców, chcemy leczyć chrześcijan, muzułmanów, nie ma żadnej selekcji. I szpital zostaje zniszczony w ciągu jednej godziny. Nie ma nic...

Śmierć przychodzi od strony traw

Rząd panuje nad sytuacją jedynie w Bangi, stolicy. Reszta kraju pozostaje pod kontrolą rebeliantów. – Aby zrozumieć dzisiejszą tragedię, trzeba cofnąć się do początku – mówi misjonarz. Wspomina pierwszego prezydenta Davida Dacko, który z góry skazany był na przegraną, oraz dyktatorskiego Jeana Bedela Bokassę. – Pojawia się, ośmiesza całą Afrykę. Ubiera koronę z pereł. Ogłasza się cesarzem, karoce, konie... Świat patrzy z przerażeniem – przypomina o. Kordian. Dziwactwa Bokassy przekraczają miarę. „Cesarz” idzie w odstawkę. Kolejne pucze, kolejne dyktatury trwające latami. – Kraj praktycznie nie istnieje. I nadchodzi rok 2013. Pojawiają się dżihadyści. Wykorzystują słabość państwa. Uzbrajają mniejszość muzułmańską. W ciągu trzech miesięcy podbijają kraj. Niszczą wszystko, co miało związek z poczuciem państwowości – przypomina. – To był przemyślany plan, aby się dostać na tereny chrześcijańskiego Południa. Próbowali przez Kamerun, Sudan, Kenię, ale bez powodzenia. Więc Afryka Środkowa stała się korytarzem. Świat się zorientował. Ale zadaniem ONZ było tylko zatrzymać ten proces... – dodaje.

Dopóki nie pojawili się dżihadyści, religia nie różniła ludzi. – Imam przychodził na misję, muzułmańskie dzieci chodziły do naszej szkoły. Od czasu, gdy dżihadyści rozdali broń, zaczęła się tragedia. Muzułmańska mniejszość posmakowała władzy. Odbiło im zupełnie. Stracili poczucie rzeczywistości. Zaczęli wyżynać sąsiadów. Było wiadome, że nastąpi zemsta. I ona do dzisiaj się nie kończy. Muzułmanie otrzymują broń, a w kraju formują się oddziały Antibalaka, błędnie nazywane milicją chrześcijańską – wyjaśnia o. Merta.

W powodzenie misji ONZ nie wierzy. – Nie są w stanie nic zrobić. Tu nie ma z kim rozmawiać. Tu musi wygrać silniejszy. ONZ nigdy jeszcze nie miało takich strat w ludziach jak w RŚA – dodaje.

Rebelianci czają się pośród wysokich traw. – I tak giną żołnierze ONZ. I będą dalej ginąć. ONZ liczy, że odtworzą armię kraju. Szkolą ludzi. Ilu jednak zginie do tego czasu? I czy ci wyszkoleni nie wymkną im się z rąk?

Tymczasem na arenę weszła jeszcze Rosja. Powraca do subsaharyjskiego pasa po latach nieobecności. – No i kolejne nieszczęście. Amerykanie odeszli, Francuzi nie mają czego szukać, bo nikt ich tu nie chce. I rząd RŚA kupuje broń od Moskwy, która przysyła ją razem z instruktorami. Już w tej chwili Rosjanie są na terenach, gdzie znajdują się diamenty, złoto. Mówią, że to nie żołnierze, lecz prywatne firmy ochrony, najemnicy – dodaje misjonarz.

Rosja i RŚA podpisały umowę o militarnej współpracy pod koniec 2017 r. Przypuszcza się, że obecnie w RŚA znajduje się ok. 40 najemnych oddziałów.

Ci chłopcy...

– Nie ma żadnej sprawiedliwości, żadnej możliwości ochrony ludzi – mówi. W tym roku dżihadyści dwa razy napadli na misję. – Walczą miejscowi chłopcy. Mają po 15 lat. Uzbrojeni w samopały przypominające muszkiety. Mają trochę zdobytych karabinów maszynowych. Brakuje amunicji, więc obwieszają się fetyszami mającymi chronić przed śmiercią. Robią je z zabitych wrogów, susząc kawałki ich ciał.

W tym roku widział, jak dzielili ciało jednego z zabitych. – To nie był kanibalizm z głodu, ale rytualny, oparty na wierze, że przejmują siłę wroga. To ich środki zaradcze... Tak się dzieje.

Ci chłopcy palą haszysz i mają dostęp do narkotyków chemicznych, które jakimś trafem tam docierają. Oddali się w ręce sił magicznych, niemal demonicznych. I rządzą. Oni decydują, oni wykonują wyroki śmierci na starych ludziach, których oskarżają o czary – opowiada. Ci chłopcy wierzą w szczepionki chroniące przed śmiercią od kuli. – Jeden mówi, że ma pochodzącą z niej moc, kto spróbuje go zabić? Drugi strzela i tamtego rozrywa. Akurat tego dnia przyjechałem do wioski. Ten, który zginął, miał 22 lata. Żona, trójka dzieci. Mówię im: „Czy wy nie widzicie, że wierzycie w kłamstwa?”. A oni mi odpowiadają: „Ojcze, nic nie rozumiesz, to nie szczepionka jest zła, to ten, który ją przywiózł, nas oszukał. Musimy go znaleźć i zabić”. No i z kim rozmawiać? – opowiada.

Wierzy, że część z chłopców jest jeszcze do odzyskania. – Ale dla wielu nie widzę przyszłości. Ktoś, kto przelał tyle krwi, oddał się w ręce niewidzialnych sił... jak go przywrócić do normalnego życia? Poczuli moc. Stali się bandytami. W tym roku swa razy przystawili mi broń do głowy.

Karabiny za 50 euro

W Rafai jest od 1990 roku. Diecezja Bangasu, do której należy misja, sięga pod granicę z Sudanem. – Zaczynaliśmy w zupełnie innym kraju. Jakieś tam bandy na drogach się pojawiały, ale ogólnie było bezpiecznie. W drzwiach nawet zamka nie potrzebowaliśmy. Dziś to już inny świat.

Misja obejmuje teren 24 tys. km kw. Zamieszkuje ją ok. 16 tys. ludności, katolików jest 6 tys. Od stolicy Bangi dzieli ją jakieś 1000 km. – Jesteśmy praktycznie odcięci od maja ubiegłego roku. Żaden samochód nie dojedzie z powodu walk. Cukier, mąka, wszelkie potrzebne rzeczy tylko samolotem ONZ można dostarczyć – mówi.

W maju tego roku w stolicy eksplodowały w kościele granaty. – Tam na każdym kroku jest posterunek ONZ, miejscowa armia i żandarmeria. A mimo to z dzielnicy muzułmańskiej podbiegli do kościoła Matki Bożej Fatimskiej. Wrzucili granaty. Zginął kapłan i ok. 20 osób. Chrześcijanie, wzburzeni, zareagowali jednak: „Myśmy już przebaczyli”. Ale teraz znowu wzięli odwet.

Misjonarze jednego współpracownika, muzułmanina, ukrywali przez dwa miesiące. – Dziś nie ma już u nas muzułmanów. Zdążyli zawczasu uciec – dodaje.

Antibalaka sieje też terror wśród ludzi. – Ukamienowali staruszkę, którą posądzili o czary. Ludzie byli zbulwersowani. Martwią się, co z tymi chłopcami będzie. Kto nad nimi zapanuje? Oni stali się zabójcami, ludożercami, fetyszystami. Gdy nadejdzie rządowa armia, oni uciekną do lasów i zaczną napadać. To problem nie do rozwiązania. Tyle nagromadzonej broni. Jak ją im odebrać? – zastanawia się.

W Bangasu ONZ zorganizowało skup broni. – Ale to parodia. Za miejscową strzelbę oferowali w przybliżeniu 50 euro. W ciągu jednego tygodnia dostali 1600 sztuk. A potrzeba mniej niż 10 euro, aby na miejscowym targu wyprodukować karabin. Praktycznie rozdali pieniądze, a ludzie wyprodukowali kilkaset nowych sztuk broni – mówi misjonarz. Problemem były rurki metalowe potrzebne do wyrobu luf. – Napadli więc w nocy na katolicką misję, powyrywali rurki ze ścian, aby stworzyć nowe karabiny. Jeśli ONZ chce być skuteczna w Afryce, musi przejść wielką reformę – uważa o. Kordian.

W RŚA byli swego czasu polscy żołnierze. Dziś niebieskie hełmy w Rafai to oddziały z Maroka. – Ludzie uważają, że oni są po stronie muzułmanów. Rozmawiałem z dowódcą. Mówił, że jeśli taki będzie strzelać, to może zginąć kobieta lub dziecko, i to będzie koniec jego kariery – mówi o. Kordian.

Mieszkańcy Rafai są zrozpaczeni. Nie rozumieją. Boją się kolejnego ataku dżihadystów. – Jest coś dziwnego w tej religii, co popycha ludzi do wojny. Chrześcijaństwo popełniało w historii dramatyczne błędy, ale zawsze Kościół przez refleksję wracał do korzeni i była odnowa. W islamie nie ma czegoś takiego – podsumowuje misjonarz. – Dialog jest jednak absolutnie konieczny. Nie ma innej opcji. Mając miliard muzułmanów na świecie... jak nie prowadzić z nimi dialogu? – uważa.