Najwyższy już czas rozpocząć leczenie

Jak powiedział ks. Zollner: “Rzecz ma się podobnie jak z wrzodem, ktory stale dokucza i zatruwa organizm – jeśli zostanie przecięty i wyczyszczony, to cierpienie i ból się kończą i rana może się goić.”

Reklama


"Archidiecezja monachijska zleciła poważnej kancelarii adwokackiej przebadanie całego archiwum archidiecezjalnego, także personalnego z lat 1945–2009, umożliwiając jej zapoznanie się ze wszystkimi dokumentami o kapłanach działających w tym okresie. 3 grudnia 2010 r. podczas konferencji prasowej przedstawicielka kancelarii w obecności arcybiskupa Monachium, kard. Reinharda Marxa oraz wikariusza generalnego przedstawiła wyniki badań. Okazało się, że w dokumentach znaleziono 159 przypadków oskarżeń o nadużycia. Każdy z tych przypadków jest bolesny i zawstydzający. Po konferencji prasowej przez następnych kilka godzin było duże poruszenie medialne w internecie, następnego dnia były już tylko krótkie informacje w niektórych dziennikach, a potem zapadła cisza. Dzisiaj dziennikarze wiedzą, że w archidiecezji monachijskiej nie ma już nic do odkrycia."

Powyższa wypowiedź pochodzi z wywiadu, jakiego udzielił “Więzi” w 2011 roku jezuita, ks. Hans Zollner. Archidiecezja monachijska ustanowiła wzorzec, który określiłabym jako moje marzenie jeśli chodzi o przejrzystość działań Kościoła katolickiego w sprawie wykorzystywania seksualnego dzieci przez duchownych. To, o ile wiem, pierwsza diecezja, która dokonała takiej analizy udostępniając swoje dokumenty instytucji zewnętrznej. W zestawieniach sprzed kilku lat jej analiza figurowała jako jedyna obok raportów z Irlandii czy Bostonu, przeprowadzonych przez instytucje państwowe, i obok raportów John Jay College of Criminal Justice (nota bene opartych na deklaracjach przysłanych z diecezji). Przywołuję obszerny cytat z wypowiedzi ks. Zollnera, by pokazać, że decyzja wymagała wprawdzie dużej odwagi, ale okazała się rozwiązaniem optymalnym. Udzieliła ostatecznej odpowiedzi na pytanie o skalę zjawiska: nie zostało już nic do dodania. Nie sposób też było zakwestionować podane liczby, skoro analizy dokonywała zewnętrzna instytucja.

Wracam do tematu w kontekście zapowiadanego przez polskich biskupów raportu na temat wykorzystywania seksualnego dzieci przez duchownych. Raportu, którego publikację zapowiadano ustnie w trakcie ostatniego zebrania plenarnego Episkopatu i bezpośrednio po nim, być może na listopad, razem z (również zapowiedzianym) listem pasterskim. W komunikacie po zebraniu zapisano wówczas, że biskupi zdecydowali o zebraniu danych z diecezji, bez odnoszenia się do ich upublicznienia.

Jeśli raport ma się faktycznie pojawić w listopadzie, należy się spodziewać, że będzie prostym podsumowaniem nadesłanych z diecezji danych. Z pewnością nie ma tu czasu na kwerendę dokumentów, jak w przypadku archidiecezji monachijskiej - zajęła im ona dobrych kilka miesięcy. Nie wiem, kto tego podsumowania dokona, nie ma znaczenia, ważne jest kto będzie miał dostęp do danych: tu zostaną one podane przed diecezje.

Czy zostaną uznane za wiarygodne? Dzisiejszy Newsweek przynosi – myślę – odpowiedź:

“Gdy na posiedzeniu episkopatu prymas Polak zaproponował przygotowanie raportu, biskupi nie kryli niezadowolenia. [...] Propozycja prymasa zakłada bowiem nie tylko zebranie informacji o duchownych z prawomocnym wyrokiem i tych, przeciwko którym prowadzone jest śledztwo, ale też o przypadkach znanych biskupom z przeszłości. To właśnie budzi opór, bo który z hierarchów będzie chciał donieść na samego siebie?” - pisze Aleksandra Pawlicka.

Wszelki komentarz wydaje się tu zbędny. Jedynym raportem, który ma szansę zostać powszechnie uznany za wiarygodny, jest raport podobny monachijskiemu: analiza prowadzona przez firmę zewnętrzną lub przynajmniej z udziałem osób z zewnątrz, na podstawie kwerendy dokumentów. Każdy inny raport zostanie zakwestionowany. Najbardziej oczywistą podstawę do tego znajdzie w istniejącej już mapie fundacji “Nie lękajcie się”.

Zastanówmy się: czy dane kościelne i obecne na mapie mają szansę się pokryć? Otóż: nie ma takiej możliwości. Krótki przegląd mapy wskazuje, że znajdują się tam przypadki wykorzystywania dzieci przez świeckich pracujących na terenie kościoła (znalazłam dwóch kościelnych), szeroko uwzglednione są np. wydarzenia w zakonie sióstr boromeuszek, gdzie wprawdzie do wykorzystywania dochodziło, ale o ile pamiętam ich sprawcami nie byli duchowni, dominują przypadki współczesne, ale i te z lat 60. XX w. (jak daleko w przeszłość sięgnie kościelny raport?), w końcu terytorialnie umieszczone są przypadki zakonne, które w statystykach diecezjalnych uwzględnione nie będą. Z powodów oczywistych: w ogóle do diecezji nie docierają, nie są przez nie rozpatrywane.

Ostatnią – liczną – grupę na mapie stanowią przypadki zgłoszone fundacji. Nie potrafię powiedzieć, ile z nich zostało zgłoszone do władz kościelnych i do prokuratury. Fundacja deklaruje nieujawnianie informacji dalej (także prokuraturze?) Zakładam zatem, że o części z nich Kościół może w ogóle nie wiedzieć.

Tyle informacji o mapie. Nie jest moim celem podważanie jej wiarygodności, z pewnością jednak raport i mapa, nawet jeśli oba będą prawdziwe, dadzą inny obraz. Nie należy mieć złudzeń: ta różnica będzie interpretowana na niekorzyść Kościoła.

Analiza monachijska zaczyna się w roku 1945. Być może także w Polsce należałoby ją rozpocząć od tego okresu, choć analiza dokumentacji kościelnej okresu PRL może być utrudniona. Spodziewam się, że może jej głównie brakować i niekoniecznie dlatego, że ktokolwiek cokolwiek zamierzał tuszować. Dokument ma to do siebie, że zawsze może wpaść w niepowołane ręce, można go skopiować i wykorzystać. W naszych warunkach politycznych zdecydowanie lepiej było dokumentów nie tworzyć. Niemniej od 1989, a zwłaszcza od 1992 roku, czyli od reformy diecezji w Polsce taka analiza byłaby już miarodajna. Jestem przekonana, że byłoby to rozwiązanie optymalne.

To prawda, potrzebujemy informacji o skali zjawiska. To prawda, szybko można zrobić tylko to, co zaplanowano na Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski: podsumować dane z diecezji. Być może jednak możemy poczekać na raport dłużej, jeśli będzie (dla wszystkich) podobnie wiarygodny, jak ten monachijski.

A jeśli faktycznie istnieją przypadki, o których biskupi wiedzą, ale nie zostały kiedyś załatwione właściwie, to nie widzę innego wyjścia niż podjąć zaniechane działania. Zakopywanie sprawy z nadzieją, że nikt o niej się nie dowie nie tylko jest bardzo dalekie od sprawiedliwości, na którą czekają ofiary (to najważniejsze!!!), ale także zabójcze z punktu widzenia wizerunkowego. Nie warto mieć złudzeń: wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach [Łk 12,3]. Jeśli nie było wszczęte postępowanie kanoniczne, to należy je wszcząć. Jeśli sprawa kwalifikuje się do postępowania prokuratorskiego, tzn. ofiara nie ukończyła 15 roku życia, należy ją zgłosić. Nie ma innej drogi.

Jak powiedział (we wspomnianym na początku wywiadzie) ks. Zollner: “Rzecz ma się podobnie jak z wrzodem, ktory stale dokucza i zatruwa organizm – jeśli zostanie przecięty i wyczyszczony, to cierpienie i ból się kończą i rana może się goić.” Naprawdę: najwyższy już czas rozpocząć leczenie.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7