Rozariana położyła na tabernakulum list z prośbą o modlitwę i z szelmowskim uśmiechem powiedziała: Żebyś potem nie mówił, że nic nie wiedziałeś. A Bóg słuchał tej mniszki – córki rabina. Pochodziła z rodziny samego Jezusa.
Jęki za oknem
Mama długo szukała córki, a gdy znalazła ją u dominikanek, nakłaniała do powrotu. „Byłaś ozdobą domu, moim szczęściem, a jesteś teraz z dala ode mnie” – pisała. Od chwili opuszczenia domu Róża już nigdy nie widziała ojca ani rodzeństwa. Wszyscy bardzo cierpieli: ona zamknięta za kratami, oni w Warszawie. Zginęli podczas likwidacji getta. Młoda dominikanka miała wówczas sen. Tata, mama i siostra zapalali świecę. Obudziła się pełna pokoju. Poczuła, że rodzice stanęli twarzą w twarz przed Bogiem Abrahama, Izaaka, Jakuba. Bogiem Guci, Lucia i Rozariany.
Gdy po latach dowiedziała się, że jej siostra mieszka w Izraelu, napisała: „Kochana Guciu, w duszy mojej Bóg rozpalił kaganek, a jam znalazła światło. Piszę jak do dziecka, bo nie umiem sobie wyobrazić Ciebie jako dorosłą mężatkę, a może i mamę, a tylko maleńką kochaną Gucię. Bóg nasz to Bóg Izraela – wyjaśniała – od chwili gdy zaczęło się masowe mordowanie, straciłam sen. Nieustannie podchodziłam do okna, bo miałam wrażenie, że ktoś jęczy i woła mnie o ratunek. Wierzaj mi, bo mówię wobec Boga, że gotowa byłam umrzeć za każdego nie tylko raz, ale tysiące razy. Serce moje ociekało krwią, płakałam, modliłam się i nieustannie składałam ofiarę Bogu. Za co Żydzi przechodzą tak ciężką ofiarę? Nie wiem. Moje powołanie to zdobycie nieba dla innych. Ach, Guciu, gdybym mogła dać Tobie zaznać tego szczęścia i spokoju. To raj na ziemi” – pisała o Świętej Annie.
Krzyk królowej
Na swym obrazku obłóczynowym zacytowała dramatyczny krzyk Estery: „Daruj mi dusze moje, o które proszę, i lud mój, za którym się przyczyniam”. Róża – królewna taty – stała się prawdziwą królową Esterą, która chciała być ofiarą całopalną – opowiadają dominikanki. Nie oszczędzała siebie w cierpieniu. Przez czterdzieści lat nie jadła mięsa. W ważnych intencjach pościła przez cały dzień, nie przyjmując nawet łyka wody. Przed operacjami odmawiała znieczulenia. Marzyła o odwiedzeniu Ziemi Świętej, ale gdy znajomi załatwili już wszystko, w ostatnim momencie powiedziała: Nie jadę – ofiara.
Podobnie gdy miała pojechać na spotkanie z Janem Pawłem II w Warszawie. Wszystko było gotowe do drogi. Godzinę przed wyjazdem powiedziała: nie jadę. Jak ofiara, to do końca. A ty? Zrezygnowałbyś z urlopu? – pyta Heniek, fotoreporter, ale zmieniam temat. – Czy widać było na jej twarzy jakieś rozgoryczenie? – pytam sióstr. – Nie! To był królewski gest: Boże, Tobie to oddałam. Już do tego nie wracam. Koniec, kropka. Żadnego cierpiętnictwa. Przeciwnie – Rozariana była gejzerem energii. Miała niesamowite poczucie humoru i niezły tupet. O jej modlitwach krążą prawdziwe legendy. Z błyskiem w oku opowiada o nich ojciec Jan Góra. To on odnalazł na warszawskim cmentarzu grób jej rodziców, to on opłacił kantora, który zaśpiewał kadisz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.