Młoda dziewczyna jedzie do środka Afryki uczyć teologii. To dość trudne do wyobrażenia…
– Dla mnie też! W Polsce chyba żadna kobieta nie uczy teologii w seminarium. Ja zostałam posłana do Salwatoriańskiego Instytutu Filozofii i Teologii w Morogoro, aby wykładać teologię. W kulturze afrykańskiej kobieta nie za bardzo się liczy, tym bardziej biała. Moi studenci, klerycy z różnych krajów Afryki, byli w lekkim, a może więcej niż w lekkim szoku, kiedy się dowiedzieli, że w II semestrze przyjedzie do nich biała kobieta z Polski i będzie ich uczyć teologii dogmatycznej. Nie byli zachwyceni, jak się potem dowiedziałam. Było to dla nich nie do przeskoczenia. Mam nadzieję, że po kilku miesiącach współpracy udało się pokonać niechęć. Gdybym chciała patrzeć na tę moją pracę od strony czysto ludzkiej, to nie powinnam tam pojechać. Nie jestem przygotowana na sto procent. Wiedziałam, że muszę zaufać Panu Bogu, żeby wytrzymać. Zdarzało się, że zasypiałam ze łzami w oczach. Ale bywały i takie trudne sytuacje, które w moim odczuciu były cudem.
Na przykład...
– Nie chciałam, żeby wykłady były nudne. Angielski nie jest ani moim językiem, ani ich. Więc starałam się ożywić te zajęcia. Ktoś nagle zadaje pytanie. Zbieram myśli, jak odpowiedzieć. Pascal z pierwszej ławki podnosi rękę i odpowiada. Dokładnie tak, jak ja chciałam odpowiedzieć. Oni mi pomagali. Wcześniej myślałam sobie, że ja, misjonarka, jadę przykazywać wiarę, nauczać, ewangelizować. Tymczasem miałam wrażenie, że to oni mnie więcej nauczyli. Nie da się tego zmierzyć, ale otrzymałam bardzo wiele.
Czy Twoja praca na misjach będzie polegała tylko na wykładaniu teologii?
– Nie tylko. Będę też katechizować, prowadzić pogadanki teologiczne z siostrami w wiosce Siuyu na północy Tanzanii. Jest tam szkoła średnia dla dziewcząt, dom sióstr pallotynek. Na razie nie mogę robić nic innego. Uczę się dopiero języka suahili. To jest niezbędne w pracy z dziećmi. Znajomość języka sprawia, że mieszkańcy uznają misjonarza za swojego.