Misjonarka

Reklama



Czego już nauczyła Cię Afryka?

– Afrykanie uczyli mnie otwartości. Są bardzo bezpośredni, mają zawsze czas dla siebie, witają się pół godziny. Im się nigdzie nie śpieszy. Europejczycy mają zegarki, a Afrykanie czas. To takie oklepane hasło, ale tak naprawdę jest. Nie spotkałam się z żadną przykrością z ich strony. Potrzebna jest cierpliwość, ponieważ jest to kultura tak różna od naszej, że człowiek musi się cały czas uczyć. Ja na przykład lubię porządek, tam to wszystko bierze w łeb. W punkcie wyjścia trzeba polubić, uszanować ich kulturę. Jesteśmy tam gośćmi. Może nam się wydawać, że przyjeżdżamy z Europy, tacy cywilizowani, i tak dalej. Kiedy byłam w tej małej wiosce Siuyu, zrozumiałam, że tam, w buszu, to oni są w lepszej sytuacji od nas. My jesteśmy od nich zależni. Oni wiedzą, jak wyjść z różnych trudnych sytuacji. W Polsce dzieci, a nieraz i dorośli pokazują palcem czarnoskórego człowieka: o, Murzyn! Kiedy przyjechałam do pewnej wioski, obskoczyły nas dzieci i wołały: mzungu, mzungu, czyli biały, obcy. Afryka i praca na misjach uczą pokory.

Obrazki z kalendarzy misyjnych pokazują dość naiwny obraz Afryki. Czytając „Heban” Kapuścińskiego, zobaczyłem dramat tego kontynentu, który wydał mi się miejscem tragicznym, pozbawionym nadziei.

– Mam znajomą świecką misjonarkę z naszej diecezji pracującą, w Zambii. Na 10 jej pacjentów 9 jest zarażonych wirusem HIV. Byłam kiedyś w sierocińcu niedaleko Morogoro. Widziałam dziecko leżące na ziemi – wybrudzone, obłocone, obsikane, z palcem w buzi, na nim muchy. Tego obrazu nie mogę zapomnieć. Te dzieci dostają raz dziennie coś do jedzenia: miskę przemielonej fasoli z jakimś dodatkiem lub ugarii, czyli mąkę kukurydzianą z wodą. Mam wyrzuty sumienia, że ja jem trzy razy dziennie i to rzeczy, których te dzieci nie mają. To może człowieka zdołować. To pierwsze spotkanie w sierocińcu odchorowałam, potem jeździłam tam wielokrotnie i jak wrócę do Morogoro, nadal będę to robić. Niewiele tam mogę zdziałać, bo nie znam jeszcze ich języka. Ale z dziećmi można się bawić bez znajomości języka.

Czy jest nadzieja dla Afryki?

– Pytam siebie, co ja mogę zrobić? Jeden z moich studentów, diakon Asumpto Pambo, powiedział mi na koniec semestru, że ważniejsze niż wykłady było dla nich to, że modliłam się z nimi na nieszporach. To nie było moim obowiązkiem. Mogłam się z nimi spotykać tylko na wykładach, ale stwierdziłam, że to jest bez sensu, więc chodziłam do ich kaplicy na nieszpory. Modlili się w języku suahili, nic nie rozumiałam, ale to nieistotne. Przychodziłam systematycznie. Nie wiedziałam, że to takie ważne. I to jest może odpowiedź na pytanie, jak dawać nadzieję. Jestem z nimi, modlę się, uczę tak, jak potrafię, staram się przekazać moje doświadczenie wiary. Oni uczą mnie, ja ich. Tak jak w Kościele – wzajemnie się ubogacamy.

Co było najważniejsze dla Ciebie przy podejmowaniu decyzji?

– Zaufanie Panu Bogu. Kiedy się człowiek zgodzi z Panem Bogiem, potem jest już łatwiej. Ktoś pytał mnie, po co tak daleko jedziesz, czy w Polsce nie ma wielu możliwości pracy w Kościele. Myślę, że nie warto się licytować, gdzie kto pracuje i co robi. Trzeba tylko odnaleźć swoje miejsce, i ja je znalazłam.

Rozmawiał ks. Tomasz Jaklewicz
«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama