Z tą Afryką to jakaś ściema, bo ani tropiku, ani jednego malarycznego komara... Tzn. cieszy mnie to, nie narzekam.
Łagodnie schodzimy w dół jak na karuzeli niżej i niżej. Czuję się jak ptak z szerokimi skrzydłami. Nagle delikatny podryw i dotykamy ziemi. Tego lądowania nie poczułam. Dostaliśmy zielone skarpetki. Marzy się nam też czerwony koc, lecz trochę wstydzimy się go wziąć bez pytania. Czekamy aż wszyscy pasażerowie opuszcza pokład. Podchodzę do stewarda i nieśmiało pytam czy mogę ten koc, bo bardzo mi się spodobał. Uśmiecha się i przytakuje. Do naszych 70 kg. bagażu dorzucamy jeszcze dwa czerwone koce South African Airlines i dwie pary zielonych skarpetek. Na misjach wszystko może się przydać.
Jesteśmy na ziemi afrykańskiej. Afryka przywitała nas chłodno tylko +6 stopni lecz wcale nie jest nam zimno. Ubieram polar, Marcie pożyczam bluzę. Po godzinie zdejmujemy, bo jest nam ciepło. Udajemy się na lotnisko, przechodzimy odprawę. Czekamy na lot do Lusaki. Dobrze że to tylko 1,5 godziny. Widać kobiety w ładnym sari, biznesmenów, rodziny z dziećmi. Lot do Lusaki był krotki, prawie cały przespałam. Na lotnisku w Lusace wita nas duży napis Welcome Volunteers. Miłe! Jesteśmy uśmiechnięte, zadowolone, poradziłyśmy sobie, nie zgubiłyśmy się na lotnisku. Lecz to dopiero początek naszej lotniczej przygody. Marta przeczuwa, że coś będzie nie tak, uspokajam ja że na pewno wszystko będzie w porządku. Stoimy w kolejce po wizę 25$- bez problemu. Czekamy na bagaże, czekamy i czekamy. Przypuszczenia Marty okazały się słuszne. Cały nasz 70 kg. bagaż zaginął. Nie mamy nic. Konsternacja, zagubienie, co teraz zrobić. Uzupełniamy formularz- właściwie to uzupełnia go Marta gdyż cały bagaż był nadany na nią. To martwiło nas dodatkowo.
W jeansach o 12 w Lusace jest nam bardzo ciepło, lecz nie gorąco można wytrzymać.
W duchu przychodzą nam na myśl słowa: Nie troszcie się zbytnio i nie mówcie co będziemy jeść? Czym będziemy się przyodziewać. Ojciec niebieski wie że tego wszystkiego potrzebujecie. Z lotniska odbiera nas. x. Slawek i nowo wyświęcony ksiądz Peruwiańczyk z Limy (spotkał Monike Winiarska i kazał ją serdecznie pozdrowić - jaki ten świat jest mały).
Wieczorem jedziemy do City of Hope, które na kilka dni będzie naszym domem. Marzymy o prysznicu i łóżku do spania. Dostajemy domek, każda z nas ma mały pokoik. Siostry pożyczają nam piżamy. Bierzemy szybki prysznic. W moim pokoju po ścianie chodzi duży pająk. Pierwsza reakcja pozbyć się go jak najszybciej, jednak po chwili przychodzi refleksja i przypominam sobie radę Dziadka - nie zabijać pająków bo są naszymi przyjaciółmi gdyż zjadają komary. W ten sposób pająk przeżył. Już pierwszego dnia złamałam zasady higieny tropikalnej: myłam zęby woda z kranu, piłam coca cole z lodem, śpię bez moskitiery. Powtarzam w duchu słowa Panie Boże czuwaj nad nami. W tej piżamie od Siostr trochę chłodno. Nakładam bluzę z kapturem, koszule i zielone skarpetki, które wzięłam z samolotu. Dobrze że wzięłyśmy też czerwony koc, teraz się przydaje. Przykrywam się szczelnie. Moskitiery nie mamy wiec psikam się offami i autanami. Jest 19 za oknem ciemno, zapadł już afrykański zmrok. Słychać tylko brzęczenie świerszczy. Mój pierwszy dzień w Afryce dobiega powoli końca. Nucę sobie piosenkę „zapada zmrok już świat ukołysany”. Tak tu w Zambii zapadł już zmrok u nas pewnie jeszcze nie. Jestem spokojna wierze ze bagaże jutro się znajdą. Odmawiam dziesiątkę różańca i zasypiam.
Pagorka – Magdalena Smoleń MWDB
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).