O widzeniu tłumu aniołów, umieraniu Kościoła, jodze i Bogu na manowcach z o. Josephem-Marie Verlinde rozmawia Marcin Jakimowicz.
Dlaczego joga nie jest groźna dla praktykującego ją Hindusa, a zagraża chrześcijaninowi?
– Nie mówię, że joga jest bardzo groźna dla chrześcijanina. Mówię, że nie jest spójna z chrześcijaństwem. Bo chrześcijaństwo jest relacją z Jezusem, podczas gdy hinduizm czy buddyzm idą drogą zatopienia się, zamknięcia w swoim samotnym „ja”. A spotkania z żywym Bogiem nie ułatwi na pewno rozmywanie mego „ja”. Nie ma chrześcijańskich joginów. Są chrześcijanie, którzy praktykują jogę, ale jestem pewien, że nie przygotowuje ich to do spotkania z Jezusem. Mylimy często łagodność, jaką przynosi joga, z pokojem, który pochodzi od Ducha Świętego.
Hm, ale jak je rozróżnić?
– Pokój ducha Biblia określa jako Shalom – to życie bardzo intensywnie dzielone z drugą osobą. Pokój nadprzyrodzony zawsze pozostaje w relacji miłości z Jezusem. Spokój jogi wypływa z samotności, zamknięcia się w sobie.
W Polsce dokonujemy niebezpiecznego skrótu myślowego. Mówimy: „On jest dobry, bo chodzi do kościoła”. A przecież najwięcej złych duchów Jezus wyganiał właśnie w świątyniach. Ojciec też praktykował bioenergoterapię, chodząc przy tym codziennie do kościoła.
– Absolutnie nie zgadzam się z tym powiedzeniem. Możemy mieć przecież do czynienia z formalnymi, pobożnymi praktykami, które Jezus nazywa wprost faryzeizmem. Chrześcijaństwo nie jest religią. Jest wiarą, a więc jako takie jest nawet krytyką religii. Jasne, że wiara, która jest relacją z Bogiem, musi się wyrazić w pewnych rytuałach czy obrzędach. Ale istotą tego rytuału jest zawsze miłość. Rzeczywiście parałem się bioenergoterapią i chodziłem codziennie na Mszę św. Dokonywałem czynów, które były całkowicie sprzeczne z mą wiarą. Ale nie wiedziałem o tym, to była zawiniona niewiedza. Nie czytałem jednoznacznych słów Biblii o magii, odwoływaniu się do „duchów”. Pan pozwolił mi przez pewien czas trwać w tej dwuznaczności, ale doprowadził mnie do punktu, w którym musiałem dokonać wyboru. Całkowicie wyrzekłem się rzeczy sprzecznych z wiarą. Wiem, że wielu katolików chodzi do wróżek i bioenergoterapeutów, żyjąc w przekonaniu, że są świetnymi chrześcijanami. Ale praktykując okultyzm, zapraszam do siebie różne duchy i mogę sobie wmawiać, że jestem dobrym chrześcijaninem; ale to nieprawda.
Podobno w Ojca przypadku wypowiedzenie słów: „Jezus jest Panem” w czasie jakiegoś spotkania modlitewnego dało więcej niż wiele modlitw o uwolnienie... Mówił Ojciec: ciemności nie wyrzuca się przez okno wiadrem, ale włącza się światło pstryczkiem…
– Jeśli tylko potrafię powiedzieć: „Jezus jest Panem” całkowicie w Duchu Świętym, to oczywiście to „zadziała”. Ale siedząc po uszy w okultyzmie, nie potrafiłem tego powiedzieć. To były jedynie pobożne deklaracje. W moim przypadku egzorcyzmy i modlitwy o uwolnienie były niezbędne. Słowa: „Jezus jest Panem” brzmią prawdziwie tylko wtedy, gdy wypowiadamy je w porywie wielkiej miłości. Odpowiem na pytanie dowcipem: – Pewien mnich zmarł i znalazł się w poczekalni nieba. Przez całe życie praktykował ascezę. Był bardzo wychudzony, wyczerpany. Myśli sobie: no, nareszcie sobie odpocznę! To będzie nagroda za tyle lat cierpienia. Nagle otwierają się drzwi, a kapłan widzi, że wchodzi przez nie… prostytutka. Przeciera oczy ze zdumienia. – Na pewno się pomyliłaś. To nie jest miejsce dla ciebie – mówi. A ona na to: sama nie wiem. Św. Piotr powiedział, bym poczekała właśnie tutaj. – Jak to zrobiłaś? – Stałam przy szosie, zatrzymał się jakiś samochód, wsiadłam. Nagle z przerażeniem zobaczyłam pędzące z naprzeciwka auto. Zdążyłam jedynie wyszeptać: „Jezu, kocham Cię z całego serca” (a więc był to akt miłości doskonalej, który zmazał wszystkie jej grzechy). Mnich popatrzył smutno i rzucił: Kurcze, gdybym tylko o tym wiedział…
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
4
|
» | »»