O Korczaku, grzechach pedagogicznych i przyjaźni z ks. prof. Januszem Tarnowskim na jego dziewięćdziesięciolecie rozmawia Marcin J. Witan.
Mimo osiemdziesięcioletniej różnicy wieku? Jak to możliwe?
– Cóż, jestem przecież nadal po trosze dzieckiem. Każdy z nas jest. Ważne, żeby to dziecko w sobie pielęgnować. A po drugie w dzieciach, nawet tych całkiem małych, dostrzec można już zalążki dorosłego. W przyjaźni, jak i w wychowaniu, istotą jest chyba pochylenie się nad wychowankiem, dzieckiem, tym drugim. Tak, aby rozumiał, że jego sprawy są ważne. Wzorem jest dla mnie Jan Paweł II, który umiał nachylić się nad sprawami najmniejszych, słuchać ich uważnie. Był niewątpliwie wychowawcą, ale i uczniem – uczył się od dzieci. Wystarczy tu przypomnieć scenę przytaczaną bodaj przez Janusza Poniewierskiego w książce o gestach Jana Pawła II, w której Karol Wojtyła jako biskup krakowski wizytował jakąś parafię. Mały chłopczyk witał go wierszykiem, ale mówił dość cicho, więc biskup poprosił, żeby mówił głośniej, na co chłopiec do niego: jak nie słyszysz, to się nachyl! Karol Wojtyła roześmiał się i tak uczynił! Potem w słowie do parafian wykorzystał tę zabawną sytuację, mówiąc, że ich najmłodszy przedstawiciel przypomniał mu, iż ma się nad nimi pochylić, więc to robi. To jest postawa ucznia i przyjaciela dzieci! Widać w niej, że zarówno wychowawca, jak i wychowanek są sobie wzajemnie potrzebni. Po co? Żeby osiągnąć pełnię człowieczeństwa. Wychowanie to jest „uczłowieczanie”. Tak je właśnie określił Jan Paweł II. Mamy być na wzór Chrystusa. Może to dziwnie zabrzmi, ale chodzi o to, żeby i o nas można było powtórzyć zdanie Piłata: „Oto Człowiek!” (J 19,5) To fascynujący proces.
W którym nie sposób uniknąć wielu błędów.
– Powiedzmy raczej – grzechów pedagogicznych. Trzeba umieć się do nich przyznawać. Człowiek jest tajemnicą i to ułomna istota. Nieraz wypada wspiąć się na palce, żeby do niej dosięgnąć, a te palce czasem się łamią... Kiedyś na Targówku, na początku mojej pracy duszpasterskiej, młodzież tak mi zalazła za skórę, że wyszedłem z klasy. Oni zgłupieli. Przyszli potem z kwiatami, przepraszali... Dziś widzę, że to był błąd wychowawczy. Czy kapitan może pierwszy zejść z tonącego statku i zostawić załogę na pastwę żywiołu? Pierwszym grzechem wychowawcy jest nadmierna pewność siebie. Nie znaczy to, żeby pobłażać, lecz chodzi o to, żeby unikać pokusy bycia krytycznym wobec wychowanków, a bez krytyki wobec siebie. Przypomnieć sobie, co mówił Jezus o belce w oku własnym i źdźble w oku bliźniego... To bardzo silna pokusa.
I dlatego mijają lata, a uczony Ksiądz Profesor ciągle uczy się od coraz to innych dzieci. Te, które zaczynały spotykać się z Księdzem w grupie dyskusyjnej, zwanej Naszym Kręgiem, same mają już maluchy.
– Ta grupa spotyka się już od 34 lat. Cóż mógłbym bez niej? Nie mam przecież własnych synów czy córek. Dlatego tak ważne są dla mnie rozmowy z rodzicami i ich dziećmi, poznawanie ich doświadczeń. To z nich zrodziła się seria „Jak wychowywać?”, której pierwszy tom zostanie wznowiony na dniach. Wyjdą także, przygotowane już, tomy czwarty i piąty. Powstały z dyskusji z moimi dawnymi wychowankami, którzy – jak Pan słusznie zauważył – sami są już ojcami, a nawet dziadkami, na temat tego, jak oceniają moje ówczesne wobec nich metody. Cały czas uczymy się spokojnie wysłuchiwać racji drugiego, nie przerywając mu co chwila, jak ma to miejsce na przykład w telewizyjnych dyskusjach polityków.