Pytam się dzieci

rozmowa z ks. prof. Januszem Tarnowskim

publikacja 17.07.2009 13:07

O Korczaku, grzechach pedagogicznych i przyjaźni z ks. prof. Januszem Tarnowskim na jego dziewięćdziesięciolecie rozmawia Marcin J. Witan.

Pytam się dzieci Foto: Hubert Boczar

Ks. Janusz Tarnowski ur. 11 lipca 1919 r. w Warszawie; święcenia kapłańskie 1943; kapelan Powstania Warszawskiego, emerytowany prof. UKSW, autor kilkudziesięciu książek z dziedziny pedagogiki i psychologii, twórca pedagogiki personalno-egzystencjalnej. Od 1958 roku rektor kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej przy ulicy Żelaznej w Warszawie.

Marcin J. Witan: Najpierw usłyszał Ksiądz w radiu pogadankę dla dzieci Janusza Korczaka…

Ks. prof. Janusz Tarnowski: – To była jedna z jego cyklicznych „gadaninek”, jak sam je nazywał. Miałem wtedy szesnaście lat. Pomyślałem: ależ to jest to, o co chodzi! On rozmawia z dziećmi jak z dorosłymi, jakby byli równoprawnymi partnerami, uczy się od nich. To mnie uderzyło. Zasiało we mnie myśl, żeby być tak jak on… Korczak mi pomógł…

Poznał go Ksiądz?
– Osobiście nie, ale słuchałem go i czytałem jego prace. Postawa szacunku dla dziecka, pokory wobec niego, dziś nie wydaje się czymś wyjątkowym, choć wcale nie jest tak powszechna, wtedy jednak stanowiła pewne novum i to mnie w niej pociągało. Korczak redagował „Mały Przegląd”, do którego pisały same dzieci! No, ja gazety wydawać nie mogłem, ale dawno temu pani Joanna Papuzińska, krytyk literacki i autorka książek dla dzieci, namówiła mnie, żeby wydać serię książeczek redagowanych wraz z dziećmi, i tak powstało pięć tomów „Dzieci i ryby głosu nie mają?”. W nich najlepiej widać moją koncepcję wychowania; nie może być ono jednostronne, czyli ograniczać się do kierunku wychowawca, nauczyciel–wychowanek, uczeń.

Właśnie: jak wychowywać? Bo wiadomo, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci...
– Trąci, trąci…

W przypadku Księdza Profesora o starości mowy być nie może. Ksiądz zaskakuje nienasyconą ciekawością świata i ludzi, zwłaszcza dzieci…
– Z tej ciekawości powstaje przyjaźń z nimi i to jest zasadnicze. Można by długo o tym mówić. Ja naprawdę próbuję przyjaźnić się z dziećmi.

Mimo osiemdziesięcioletniej różnicy wieku? Jak to możliwe?
– Cóż, jestem przecież nadal po trosze dzieckiem. Każdy z nas jest. Ważne, żeby to dziecko w sobie pielęgnować. A po drugie w dzieciach, nawet tych całkiem małych, dostrzec można już zalążki dorosłego. W przyjaźni, jak i w wychowaniu, istotą jest chyba pochylenie się nad wychowankiem, dzieckiem, tym drugim. Tak, aby rozumiał, że jego sprawy są ważne. Wzorem jest dla mnie Jan Paweł II, który umiał nachylić się nad sprawami najmniejszych, słuchać ich uważnie. Był niewątpliwie wychowawcą, ale i uczniem – uczył się od dzieci. Wystarczy tu przypomnieć scenę przytaczaną bodaj przez Janusza Poniewierskiego w książce o gestach Jana Pawła II, w której Karol Wojtyła jako biskup krakowski wizytował jakąś parafię. Mały chłopczyk witał go wierszykiem, ale mówił dość cicho, więc biskup poprosił, żeby mówił głośniej, na co chłopiec do niego: jak nie słyszysz, to się nachyl! Karol Wojtyła roześmiał się i tak uczynił! Potem w słowie do parafian wykorzystał tę zabawną sytuację, mówiąc, że ich najmłodszy przedstawiciel przypomniał mu, iż ma się nad nimi pochylić, więc to robi. To jest postawa ucznia i przyjaciela dzieci! Widać w niej, że zarówno wychowawca, jak i wychowanek są sobie wzajemnie potrzebni. Po co? Żeby osiągnąć pełnię człowieczeństwa. Wychowanie to jest „uczłowieczanie”. Tak je właśnie określił Jan Paweł II. Mamy być na wzór Chrystusa. Może to dziwnie zabrzmi, ale chodzi o to, żeby i o nas można było powtórzyć zdanie Piłata: „Oto Człowiek!” (J 19,5) To fascynujący proces.

W którym nie sposób uniknąć wielu błędów.
– Powiedzmy raczej – grzechów pedagogicznych. Trzeba umieć się do nich przyznawać. Człowiek jest tajemnicą i to ułomna istota. Nieraz wypada wspiąć się na palce, żeby do niej dosięgnąć, a te palce czasem się łamią... Kiedyś na Targówku, na początku mojej pracy duszpasterskiej, młodzież tak mi zalazła za skórę, że wyszedłem z klasy. Oni zgłupieli. Przyszli potem z kwiatami, przepraszali... Dziś widzę, że to był błąd wychowawczy. Czy kapitan może pierwszy zejść z tonącego statku i zostawić załogę na pastwę żywiołu? Pierwszym grzechem wychowawcy jest nadmierna pewność siebie. Nie znaczy to, żeby pobłażać, lecz chodzi o to, żeby unikać pokusy bycia krytycznym wobec wychowanków, a bez krytyki wobec siebie. Przypomnieć sobie, co mówił Jezus o belce w oku własnym i źdźble w oku bliźniego... To bardzo silna pokusa.

I dlatego mijają lata, a uczony Ksiądz Profesor ciągle uczy się od coraz to innych dzieci. Te, które zaczynały spotykać się z Księdzem w grupie dyskusyjnej, zwanej Naszym Kręgiem, same mają już maluchy.
– Ta grupa spotyka się już od 34 lat. Cóż mógłbym bez niej? Nie mam przecież własnych synów czy córek. Dlatego tak ważne są dla mnie rozmowy z rodzicami i ich dziećmi, poznawanie ich doświadczeń. To z nich zrodziła się seria „Jak wychowywać?”, której pierwszy tom zostanie wznowiony na dniach. Wyjdą także, przygotowane już, tomy czwarty i piąty. Powstały z dyskusji z moimi dawnymi wychowankami, którzy – jak Pan słusznie zauważył – sami są już ojcami, a nawet dziadkami, na temat tego, jak oceniają moje ówczesne wobec nich metody. Cały czas uczymy się spokojnie wysłuchiwać racji drugiego, nie przerywając mu co chwila, jak ma to miejsce na przykład w telewizyjnych dyskusjach polityków.

Szkoła dialogu?
– Tak, ale rozumianego nie tylko jako rozmowa, ale wzajemna wymiana, wzajemne korzystanie z daru obecności drugiego, z jego mądrości i widzenia świata. Ludzie są przecież niepowtarzalni. Słowo dialog uległo dziś deprecjacji, zużyciu, jest odmieniane przez wszystkie przypadki. Kiedy użyłem go 40 lat temu w seminarium duchownym, alumni to wykpiwali, że to jakieś dziwactwo... trzeba przecież nauczać, a nie dialogować. Tymczasem jest to niezbędne narzędzie wychowania i kontaktu z innym człowiekiem….

…i Księdza homilii, nazwanych nawet dialogowymi, których jest Ksiądz w Polsce pionierem. Jako ojciec uczestniczący z dziećmi w niedzielnej Mszy św. widzę, jak trudno jest księżom mówić kazania do dzieci.
– Kiedyś u ojców marianów na warszawskich Stegnach wyjaśniałem Ewangelię o przebaczaniu winowajcom i miłości nieprzyjaciół. Mówię dzieciom: to was chyba nie dotyczy i słyszę chłopięcy głos: dotyczy, proszę księdza, bo jest tu mój nieprzyjaciel. Pytam: dlaczego uważasz go za nieprzyjaciela? A bo on się bije, przezywa. I wobec wszystkich wymienia jego nazwisko. Sytuacja robi się niezręczna, a ja mówię dalej: to rzeczywiście masz problem, ale są tu koleżanki, koledzy, którzy podpowiedzą ci, co zrobić. Jak to zwykle bywa, bardziej odważne są dziewczynki, więc to one proponują – przebaczyć koledze, modlić się za niego, a ten chłopak twardo, że nie może mu przebaczyć. No i co robić? Powiedziałem: ja cię rozumiem, to trudne sprawy, i jeżeli się zgodzisz, to spokojnie porozmawiamy po Mszy św. Zgodził się i oczywiście wszystko dało się wytłumaczyć. Po prostu męska ambicja nie pozwalała mu publicznie przyjąć rad dziewczyn. I takie rzeczy ksiądz musi wiedzieć… Trzeba się naprawdę dobrze przygotować. Ja przedyskutowuję temat homilii z dziećmi i młodzieżą na naszych wcześniejszych spotkaniach, pytam, co o tym myślą, jak to widzą. Wtedy wiem, że na Mszy św. przynajmniej oni będą przygotowani, pociągną innych, zainspirują do wspólnej przygody rozważania Bożego słowa.

Czyli dobrze, żeby Ksiądz miał w parafii taki konsultacyjny zespół dziecięcy i młodzieżową „grupę roboczą”?
– Jak najbardziej. Wtedy będzie miał szansę wnikać w świat maluchów czy dzieci starszych. Pozna ich świat, nie będzie dla nich obcy. Bez tego, choćby był nie wiem jak inteligentny i z wyobraźnią, pozostanie przybyszem, kimś z zewnątrz, obcym. Potrzebni są młodzi doradcy. I tu zabawna, prawdziwa historia: pisałem kiedyś artykuły do „Przewodnika Katolickiego” na temat wychowania, rozmów z dziećmi etc. I ówczesny arcybiskup poznański Jerzy Stroba powiedział redaktorowi naczelnemu „Przewodnika”: na Tarnowskiego uważajcie, bo ktoś mi mówił, że jak on nie wie, co mówić, to się pyta dzieci i one mu dyktują. Miał rację: tak, pytam dzieci. W nich jest głębia prostoty.

* Autor rozmowy jest dziennikarzem Polskiego Radia SA