4 godziny kopania

O Wincentych Pstrowskich Kościoła i Bogu – wielkim żebraku, który pojawia się i znika, z o. Michałem Zioło, trapistą, rozmawia Marcin Jakimowicz.

Reklama

Chcemy być Wincentymi Pstrowskimi Kościoła, wyrabiać 200 proc. normy, widzieć od razu owoce swej pracy.
– Chcę widzieć. Widzieć, co zrobiłem. Błyskawicznie. A tymczasem w naszej nieużyteczności jest ogromna ufność wobec Pana Boga. Ja żyję z Tobą, Ty się mną posługujesz, widzę pewne efekty, ale tak naprawdę najgłębszego sensu tego, co robię, nie dostrzegam. Ty się tym zajmujesz, Ty rozdzielasz, Ty budujesz królestwo. Nie ja.

„Chciałem wam powiedzieć, że Chrystus mnie kocha – mówił Ojciec kilkanaście lat temu – bardzo długo na Niego czekałem. Przyszedł do mnie po wielu latach, w ubiegłym roku w Wielki Piątek”. Nie żałował Ojciec tego, że tak się odsłonił?
– Nie, nigdy. Zapisałem zresztą kiedyś w swym dzienniczku – to bardzo osobiste, więc proszę się nie gorszyć ani nie wyśmiewać – że ja mam doświadczenie Boga. Nie jakąś wizję, ale poczucie, że zawarliśmy ze sobą konkretną umowę. Jesteśmy razem. Na oratio mówię Mu bardzo proste słowa, proszę Go o banalne rzeczy. Nie płaczę w rękaw, tylko mówię, że jest ciężko. I Pan Bóg odpowiada w bardzo precyzyjny sposób…

Przez wydarzenia życia?
– Tak. Przez konkretne wydarzenia, które pozwalają mi sporo zrozumieć. Nie od razu, ale w miarę szybko… To jest mój przywilej. Nigdy nie miałem uczucia, że Bóg mnie opuścił. Ja wiem, że On jest. Po prostu. Moja ufność płynie nie z tego, że ja jestem z natury ufny, ale z tego, że wiem, że On mnie uratuje. A propos ufności. Przeżyłem kiedyś ciekawą historię. Miałem prowadzić rekolekcje u ks. Marcina Węcławskiego. O zaufaniu. Nie miałem wprawdzie daleko, ale strasznie nie chciało mi się drałować. Podjadę autobusem – kombinowałem. – Po drodze przejrzę sobie jeszcze notatki. Wsiadłem, zagłębiłem się w lekturze, a ponieważ jestem gapą, nagle ze zdumieniem zauważyłem, że za oknem nie widać już zabudowań Poznania. Pola, śnieg. Pustka. Za 15 minut mam mówić konferencję o zaufaniu. Co robić? Wysiadłem na tym pustkowiu. Idę, patrzę, przy drodze stoi samochód. W środku para. Całują się. Dziewczyna zobaczyła mnie i pyta: Gdzie ojciec maszeruje? – Idę wygłosić konferencję o zaufaniu – wybąkałem. – A gdzie? Podałem adres. – To świetnie, właśnie tam jedziemy – wypaliła. Podwieźli mnie.

Naprawdę tam jechali, czy pytała przez grzeczność?
– Nie wiem. Ważne, że zdążyłem. Na styk. Co do minuty.

Jaki Jezus przyszedł do Ojca w Wielki Piątek kilkanaście lat temu?
– …

Łagodny?
– Tak…

Delikatny?
– Dokładnie tak…

Jaki jeszcze?
– Tego nie powiem… Przyszedł taki, jakiego domyślałem się już w dzieciństwie. To wynikało w dużej mierze z edukacji mojej matki. Jako mały chłopak chodziłem z nią do kościoła w Tarnobrzegu. Po prawej stronie wystawiona jest figura Chrystusa w koronie cierniowej. Ma ręce skrępowane powrozami. To jest rzecz dla dziecka szokująca. Ale proszę mi wierzyć, że kiedy przyszedłem tam po raz pierwszy, doznałem jakiegoś ogromnego olśnienia. Potwornego zafascynowania tym Człowiekiem. Matka mi wszystko spokojnie wyjaśniała. Krok po kroku. Zresztą później mieliśmy z nią pewne hasło: Idziemy do Cierpiącego. Idealne porozumienie. Ja przed tą figurą nie modliłem się, niczego nie mówiłem. Stałem i patrzyłem. Trwałem w takim oniemieniu. Chyba widziałem w tym Cierpiącym piękno. Gdy dojrzewałem, miałem już w głębi wyryty obraz Boga, który nie jest okrutny.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama