Opowieść o Zacheuszu nie dawała mi spokoju. Włóczyłem się po przedświątecznej Pradze, starając się zrozumieć, dlaczego właśnie ten fragment z Ewangelii św. Łukasza urzekł mnie tak bardzo, że nie mogłem przestać o nim myśleć.
Lubię Zacheuszów; myślę, że posiadam dar ich rozumienia. Ludzie często tłumaczą sobie ów dystans jako przejaw ich „wyniosłości”, ale chyba są w błędzie – sprawa nie wygląda tak prosto. Moje doświadczenie mówi, że chodzi tu raczej o jakiś rodzaj zażenowania. U niektórych niechęć do tłumów oraz haseł i sztandarów bierze się z przeświadczenia, że prawda jest zbyt krucha, by można ją było skandować na ulicach.
W końcu ludzie ci swojego miejsca „na obrzeżach” nie wybrali bez powodu. Być może trzymają się na uboczu także dlatego, iż – podobnie jak Zacheusz – dobrze wiedzą, że sami nie posprzątali jeszcze przed własnym domem; wiedzą lub raczej wyczuwają, że to i owo muszą jeszcze zmienić we własnym życiu. Być może w odróżnieniu od owego nieszczęśnika z Jezusowej przypowieści zdają sobie dobrze sprawę, że nie przywdziali jeszcze szaty godowej, by móc bezceremonialnie zasiąść w pierwszych rzędach szacownych gości na uczcie weselnej (por. Mt 22, 11-14). Wciąż jeszcze są w drodze, przyprószeni pyłem, daleko od celu, zbyt „niegotowi”, by móc pokazać się innym w pełnym świetle; być może nawet ich życiowa wędrówka znalazła się akurat w ślepej uliczce.
Mimo to zdają sobie sprawę z doniosłości chwili, w której to, co istotne, przechodzi obok nich. Pociąga ich to – jak Zacheusza, który pragnął zobaczyć Jezusa; czasami jednak swoją duchową tęsknotę i pragnienie tak jak on zakrywają liśćmi sykomory – przed innymi, a niekiedy i przed samym sobą.
Przemówić do Zacheusza może tylko ten, kto „zna jego imię” – zna jego tajemnicę. Ten, komu taki typ człowieka nie jest obcy, kto potrafi wczuć się w skomplikowane przyczyny jego nieśmiałości. Do Zacheuszów dzisiejszej epoki może się tak naprawdę przybliżyć tylko ten, kto sam był i w pewnym stopniu nadal pozostaje Zacheuszem. Ludzie, którzy najlepiej czują się pośród rozradowanego tłumu, z trudem rozumieją Zacheusza.
Kiedyś na stacji praskiego metra zobaczyłem wypisane na murze zdanie: „Jezus jest odpowiedzią!”, które prawdopodobnie przed chwilą utrwalił ktoś, kto pełen zachwytu wracał z radosnego zgromadzenia ewangelikalnego. Ktoś inny dopisał jednak do tej deklaracji: „Ale jakie było pytanie?”. Przypomniało mi się wtedy powiedzenie filozofa Erica Voegelina: największy problem dzisiejszych chrześcijan nie polega na tym, że nie znają właściwych odpowiedzi, ale że zapomnieli o pytaniach, które zostały postawione i ku którym owe odpowiedzi zmierzały.
Odpowiedzi bez pytań – bez tych, które je pierwotnie sprowokowały, ale i bez kolejnych, które wywołują każdą następną odpowiedź – są jak drzewa bez korzeni. Jakże często „prawdy chrześcijańskie” przedkładane są nam jak ścięte, martwe już drzewa, w których nie mogą zagnieździć się żadne ptaki! (Młody profesor Joseph Ratzinger, komentując kiedyś przypowieść o królestwie Bożym jako drzewie, w którego koronie gnieżdżą się ptaki – nie wiem, na ile dzisiaj podpisałby się pod tą wypowiedzią swoim papieskim piórem i opatrzył ją „pieczęcią rybaka” – zauważył, że Kościół zaczyna niebezpiecznie przypominać drzewo z uschniętymi gałęziami, na którym często siadają nieco dziwne ptaki).
Dopiero połączenie pytań i odpowiedzi przywraca naszym opiniom rzeczywisty sens i życiową dynamikę: prawda dzieje się w dialogu. Odpowiedzi stanowią pokusę zakończenia procesu naszego poszukiwania, jak gdyby przedmiotem rozmowy był problem – który już został rozwiązany. Ale i przy kolejnym pytaniu prześwieca niewyczerpana głębia tajemnicy. Powtarzajmy wciąż od nowa: w wierze nie chodzi o problemy, lecz o tajemnicę, i dlatego nie wolno nam nigdy schodzić z drogi szukania i stawiania pytań. Tak, nasza droga tropem Zacheusza oznacza często drogę prowadzącą od problemów do tajemnicy, od pozornie ostatecznych odpowiedzi z powrotem do pytań.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.