Opowieść o Zacheuszu nie dawała mi spokoju. Włóczyłem się po przedświątecznej Pradze, starając się zrozumieć, dlaczego właśnie ten fragment z Ewangelii św. Łukasza urzekł mnie tak bardzo, że nie mogłem przestać o nim myśleć.
Jezus do Zacheusza przemówił po imieniu, zachęcił go, by wyszedł z ukrycia. Zaskoczył go zamiarem przyjścia pod jego dach; choć musiał się liczyć z tym, że natychmiast będzie za to obmawiany i krytykowany: Do grzesznika poszedł w gościnę!
Wprawdzie nie ma wzmianki o tym, by Zacheusz kiedykolwiek zaliczony został w poczet uczniów Jezusa, by poszedł za Nim jak jego kolega Mateusz, jak wybranych Dwunastu czy tłumy innych mężczyzn i kobiet. Wiemy natomiast, że postanowił zmienić swoje życie i że zbawienie stało się udziałem jego domu. Kościoły naszych czasów nie potrafiły jednak przemówić w taki sposób do swoich Zacheuszów.
Przestrzegałem polityków przed tym, by coś podobnego nie dokonało się także na płaszczyźnie obywatelskiej i politycznej. Wielu ludzi patrzyło wprawdzie na nowe początki demokracji w naszym kraju – być może po okresie pierwszej ogólnej euforii – z pewnym zainteresowaniem i swego rodzaju tęsknotą, ale z różnych powodów także z rezerwą i wahaniem. Być może wielu z nich podświadomie oczekiwało chwili, kiedy rzeczywiście coś czy ktoś do nich przemówi, zawezwie ich. Ilu polityków, zajętych organizowaniem swego elektoratu lub sporem z przeciwnikami, gotowych było zrozumieć owych Zacheuszów, spojrzeć na nich ze szczerym zainteresowaniem i szacunkiem, „przemówić do nich po imieniu”, porozmawiać z nimi, zbliżyć się do nich? Może więc także z powodu tego zaniedbania wielu „celników” nie zmieniło swojego życia, wiele krzywd nie zostało naprawionych, wiele oczekiwań spełzło na niczym.
Zacheusz może się wydawać niepoprawnym indywidualistą, niemożliwym do „zaszufladkowania” – tam, gdzie ludzie ochoczo przyłączają się do rozentuzjazmowanych lub rozgniewanych tłumów, on instynktownie szuka miejsca, by ukryć się w gałęziach sykomory. Nie robi tego z powodu pychy, jakby się mogło wydawać, przecież ma świadomość swego „małego wzrostu” i wielkich słabości, wie, że nie potrafi sprostać absolutnym wartościom i wyzwaniom. Swoją prywatność, dystans i spojrzenie z lotu ptaka potrafi i skłonny jest porzucić tylko wtedy, gdy ktoś do niego „przemówi po imieniu” – wtedy może się zdarzyć, że nagle przyjmie również owe absolutne wymagania i zmieni swoje życie. Przemówić do Zacheusza może jednak tylko ten, dla kogo ów człowiek ukryty w gałęziach sykomory nie jest kimś obcym i nieznajomym; ten, kto nim nie pogardza i komu nie jest obojętny; ten, dla kogo nie jest dalekie także to, co dzieje się w jego myśli i sercu. Zacheuszów jest wśród nas niemało – los naszego świata, Kościoła i społeczeństwa zależy być może, bardziej niż skłonni jesteśmy przypuszczać, także od tego, czy Zacheusze zostaną pozyskani, czy nie.
Skończyłem swoją przemowę, ale opowieść o Zacheuszu nie dawała mi spokoju. Włóczyłem się po przedświątecznej Pradze, starając się zrozumieć, dlaczego właśnie ten fragment z Ewangelii św. Łukasza urzekł mnie tak bardzo, że nie mogłem przestać o nim myśleć. I nagle uświadomiłem sobie, że właśnie ta opowieść może mi pomóc głębiej i jaśniej pojąć to, co od dawna czułem podświadomie jako swoje własne osobiste zadanie i misję.
W kapłańskiej pracy duszpasterskiej – ale także w innych dziedzinach swojej działalności, w swoich książkach i artykułach, na uniwersytecie i w mediach – nie stawiam sobie za cel „nawracania nawróconych”, troski o porządne owce w stadzie ani też prowadzenia polemik i sporów z przeciwnikami. Nie sądzę, żeby moim głównym zadaniem miała być klasyczna „misja”, jeśli pod tą nazwą kryje się chęć pozyskiwania jak największej liczby ludzi dla własnej, kościelnej czy politycznej, wspólnoty. Czuję, że jestem tu przede wszystkim po to, by proponować rozumiejącą bliskość tym, którzy mają opory przed włączeniem się w szeregi rozradowanych tłumów i pod rozwinięte sztandary jakichkolwiek barw; tym, którzy zachowują dystans.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.