Głowa dzisiejszego młodego człowieka pracuje na pełnych obrotach, zaprzątnięta albo ideami i systemami, albo po prostu pragnieniami i zachciankami, którymi karmią go media. Przestrzenie serca leżą jednak odłogiem, koniecznie trzeba więc uspokoić umysł, żeby mógł on usłyszeć tę modlitwę.
Dlatego tym ważniejsze staje się, by młodzi mogli zwrócić się do tych, którzy będą po prostu ludźmi zdolnymi ich przyjąć, bo są wyzwoleni dzięki swojej dobroci, modlitwie, czystości, dzięki umiejętności bezinteresownego przyjmowania innych. Miłość rzadko bywa bezinteresowna: często szuka wynagrodzenia – kocha się, żeby być kochanym – albo czasem przybiera wyłącznie cielesny lub zgoła mięsożerny wymiar. Tymczasem mnisi otrzymali możliwość życia bezinteresowną miłością, która otwiera na misterium Boga i na misterium osoby, i to zapewne najmocniej przyciąga młodych. W dodatku żyjemy w społeczeństwie, w którym występuje niekwestionowany kryzys ojcostwa. Wobec tego mnich jest uobecnieniem ojcostwa, nawet jeśli jest bardzo młody (wiek nie ma żadnego znaczenia). Ma on pewien dystans w stosunku do codziennych namiętności i równocześnie jest gotów przyjmować innych.
Młodzi są na to bardzo wrażliwi. Poszukują ojcostwa duchowego, które mogłoby nauczyć ich istnienia, pomogło znaleźć sens: poszukują ludzi, którzy byliby jakby wcieleniem sensu i z którymi mogliby prawdziwie głęboko rozmawiać o tym, co ich interesuje. Młodzi ludzie potrzebują obecności, która byłaby w jakimś stopniu bezinteresowna, nie żądałaby niczego, potrzebują kogoś, kto jest po prostu gotów ich wysłuchać. Otóż mnich nie żąda niczego dla siebie, nie stara się pozyskać, wchłonąć, zdobyć, a dzięki temu jest gotów wysłuchać. A więc ci bracia z Taizé, do których młodzi ludzie mogą przyjść, przed którymi mogą otworzyć swoje serce – a to bardzo rzadkie w naszych czasach: móc rozmawiać o pewnych fundamentalnych sprawach – ci bracia wypełniają służbę najbardziej niezbędną.
Moc życia, tworzenia, miłości
W Taizé nie kładzie się nacisku na grzech i niezmiernie mnie to cieszy, ponieważ ludzie młodzi, którzy nie wiedzą o chrześcijaństwie nic, często postrzegają chrześcijan jako ludzi, którzy im mówią: „Jesteście grzesznikami!”. To obsesyjny temat wszystkich reakcjonistów naszej epoki, powtarzanie, że młodzi nie mają już poczucia grzechu, a to wcale nie jest prawda. Istnieje jakaś „niewinność bytu”, którą odebrała nam pewna historyczna postać chrześcijaństwa; trzeba odnaleźć i przywrócić młodym ludziom tę niewinność bytu, uświadamiając im, że rzeczywistość grzechu jest czymś innym, niż sądzą, bo w istocie należy ona do warunków doświadczenia życiowego.
Grzech to tajemnica odłączenia, to poczucie, że jesteśmy tak ogromnie blisko raju, patrząc na piękno świata, w pełnym ufności spojrzeniu, w oczarowaniu miłością, a mimo wszystko jest to raj utracony. Ponieważ największej nawet miłości grozi porażka, kiedy jest się już niczym dla drugiego człowieka, kiedy spojrzenie, dzięki któremu mogłem żyć, kamienieje, a jeśli nie kamienieje, ja zamykam oczy umarłemu albo umarłej. Możemy pełni radości spacerować w niezwykle pięknej okolicy, a jednak nagle zjawia się smutek, ponieważ mamy wrażenie, że temu pięknemu światu brak osobowej świadomości, która mogłaby przyjąć życie: jest on wydany na śmierć. Raj jest blisko, a ja nie mogę już do niego wejść. Usiłuję tam wejść podstępem, usiłuję wejść na przykład z pomocą narkotyków, i też mi się nie udaje. Szaleję, albo po prostu zabijam sam siebie i znajdują mnie w obcej dzielnicy martwego z przedawkowania, kiedy mam trzydzieści lat. To właśnie są warunki grzechu i młodzi ludzie głęboko je odczuwają. Kiedy rozmawia się z nimi o samotności, o lęku, o nieszczęściu człowieka, bardzo dobrze rozumieją, czym są warunki grzechu.
Skądinąd właśnie po to przyjeżdżają do Taizé. Dlatego kiedy ktoś mi mówi, że młodzi ludzie nie mają poczucia grzechu, odpowiadam, że to nieprawda i że mają już powyżej uszu tych historii, które dotyczą grzechów ciała. Język zezwoleń i zakazów nie jest dobrym sposobem mówienia. Trzeba raczej wyjaśniać sens. Trzeba mówić o tym, co pozytywne. Jeśli pokazuje się sens, jeśli pokazuje im się pozytywy, można stopniowo prowadzić drugiego człowieka do przemiany życia, nie stanie się tak jednak, jeśli się stwarza wrażenie, że chrześcijaństwo jest systemem prawnym lub moralizmem. Chrześcijaństwo nie jest moralizowaniem: jest porywem, ogniem!
Jak pisał o tym Pasternak w jednej ze swoich powieści: to w chrześcijaństwie życie osiąga „najwyższy stopień intensywności”. Trzeba więc naprawdę umieć pojąć młodych ludzi razem z ich brakami i porywami, z pragnieniem współczującej miłości, odrazą do zanieczyszczenia środowiska i do tej olbrzymiej nierówności między Wschodem i Zachodem, Północą i Południem, z potrzebą uniwersalizmu. Dopiero wtedy, krok po kroku, można im mówić o tajemnicy Chrystusa, o tajemnicy Ducha Świętego jako sile dającej życie, sile tworzenia i miłości, sile przemieniającej warunki grzechu, sile, która staje się odpowiedzią na ludzkie nieszczęścia i lęki.
„Mogę uwierzyć tylko w Boga, który tańczy!”, mówił Nietzsche. A przecież Chrystus jest „Bogiem, który tańczy”! Tak można Go zobaczyć na przykład na fresku w kościele Zbawiciela na Chorze w Konstantynopolu: Chrystus zstępuje do piekieł, jedną nogą rozbija bramy piekieł; a drugą zaczyna wstępować w jaśniejącą biel i wyrywa Adama i Ewę z grobów! Oto „Bóg, który tańczy”! A chrześcijanin to człowiek, który tańczy z radości, bo wie, że miłość jest silniejsza niż śmierć, że nie jesteśmy już zamknięci w czasoprzestrzeni zapieczętowanej przez śmierć! Śmierci już nie ma! Są przejścia, może trudne, może bolesne, ale zawsze prowadzą do zmartwychwstania. I takie jest żywe chrześcijaństwo, które młodzi ludzie odkrywają w Taizé.
***
Powyższy tekst to fragment książki Oliviera Clémenta "Taizé. Poszukiwanie sensu życia", która ukazała się nakładem Wydawnictwa św. Wojciecha.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.