Fragment książki ”Wiara ze słuchania. Kazania starosądeckie 1980-1992” księdza Józefa Tischnera. Wydawnictwo: Znak.
Otóż może parę słów na temat tego teatru. Bo mówi się dużo o teatrze, a nie wiadomo bliżej, co to był za teatr. Był to teatr dziwny. Jego dyrektorem był pan Mieczysław Kotlarczyk, który spędzał okupację w Wadowicach . (Oczywiście, potem poznałem także profesora Kotlarczyka, ale już wcześniej poznałem jego brata, który uczył łaciny w liceum w Nowym Targu zaraz po wojnie, i jego siostrę, która także tam przebywała.) Otóż profesor Kotlarczyk postanowił stworzyć za okupacji teatr konspiracyjny, teatr, w którym będzie się przypominało ludziom wielkie teksty naszych poetów romantycznych, a zatem takie teksty, których zazwyczaj w teatrze się nie odgrywa. Nie były to normalne sztuki teatralne. Były to poezje, na przykład Pan Tadeusz. Pan Tadeusz nie jest sztuką teatralną, tego się na scenie nie pokazuje zazwyczaj; w każdym razie dotąd się nie pokazywało. Tymczasem aktorzy ci chcieli właśnie to pokazać na scenie. Chcieli pokazać na scenie poezję romantyków, to znaczy tę poezję, która w Polsce powstawała wtedy, kiedy Polska utraciła niepodległość. Kiedy chodziło o to, ażeby podnieść Polskę na duchu, by nauczyć Polskę patriotyzmu, przywiązania do ziemi, do historii, aby nauczyć ją także wiary w Boga – głębszej wiary w Boga – aby Polska zrozumiała sens cierpienia, aby także zrozumiała swoją rolę w dziejach, swoje miejsce w historii.
Wychodziło się w tym teatrze na scenę najczęściej zupełnie bez kostiumu, to znaczy w normalnym, codziennym stroju. Potem profesor Kotlarczyk (zresztą za okupacji też) wprowadził pewne kostiumy, ale były to bardzo proste kostiumy, na przykład kiedy się recytowało poezję romantyczną, to ludzie byli ubrani wtedy w stroje odpowiednie dla tamtej epoki. A zatem nie był to żaden teatr, że się tak wyrażę, przebierany, tylko były to stroje ubierane do poezji. I co jeszcze było ciekawe – że chodziło o to, ażeby w tym teatrze było jak najmniej gestu, jak najmniej ruchu. Wszystko trzeba było wypowiedzieć słowem, recytacją, odpowiednim akcentem w zdaniu. Jest to teatr, w którym do szczytu została podniesiona perfekcja słowa. Słowo żyje. Wtedy w Polsce za okupacji nie można sobie było pozwolić na nic więcej, nie można było zbierać ludzi, kostiumy nosić po ulicy, przenosić – to wszystko było niebezpieczne. Ale przecież pozostało słowo. I rzeczywiście potem, kiedy ten teatr zaczął działać normalnie w Krakowie, przyciągał tłumy widzów przez to, że była znakomita recytacja. Tak znakomita, jakiej w ogóle w teatrze poprzednio nie było.
Poza tym był to teatr, który wyszedł spod ręki wielkiego mistrza teatru, Osterwy, który narzucał aktorom niemal klasztorny tryb życia. Wymagał od aktorów niezwykłej ascezy. Nie dopuszczał na przykład do tego, ażeby aktor niereligijny recytował religijne teksty, dlatego że taki aktor, jego zdaniem, nie będzie się mógł dobrze wczuć w to, co te teksty mówią. I to był teatr, powiedziałbym, niezwykły przez to, że była w nim ta niezwykła cześć dla słowa, cześć dla kultury polskiej, no i ten niezwykle głęboki patriotyzm. Potem ten teatr działał po wojnie, długo jeszcze działał po wojnie, aż się nie spodobał naszym władzom. I w czasach stalinowskich ten teatr został zamknięty ze względu na jego ideologię. Potem po 1956 roku znowu zaczął działać, ale już profesor Kotlarczyk, no, co tu dużo mówić, troszeczkę się zestarzał, jego gwiazda już prawie minęła i nie mógł wychować nowego pokolenia aktorów. Bo to trzeba lata całe, żeby ci aktorzy odpowiednio się do takiego teatru wyszkolili. Niemniej wiemy już, skąd nasz obecny Papież tak znakomicie recytuje poezję romantyczną, skąd ją przede wszystkim zna i skąd bierze się jego doskonała dykcja, doskonałe operowanie słowem, nie tylko polskim, ale i obcym. Właśnie znać tutaj rękę, sztukę profesora i dyrektora teatru Kotlarczyka. A pani Danuta Michałowska była także jedną z bardzo ważnych postaci owego teatru. Dzisiaj jest prorektorem Wyższej Szkoły Aktorskiej w Krakowie.
Może jeszcze, proszę sióstr, jedna sprawa, która także jest ogromnie charakterystyczna dla Ojca świętego. Mianowicie, wiemy o tym, że pracował w Solvayu, w Krakowie, za okupacji. Solvay były to kamieniołomy wapienne, zakłady sody związane z kamieniołomami, i Karol Wojtyła wtedy pracował właśnie w kamieniołomach. Mieszkał [w tym czasie na Dębnikach, najpierw razem z ojcem, ale] ojciec jego potem zmarł. Otóż [w 1979 roku Ojciec święty] odwiedził grób swoich rodziców, rzeczywiście był na tym grobie... Było tak śmiesznie, bo to miało być odwiedzenie grobu prywatne, nikt nie miał o tym wiedzieć. No ale jeśli rano milicja obstawiła Cmentarz Rakowicki, to wszyscy wiedzieli, że coś będzie. Wobec tego, mimo wielkiej tajemnicy – jak widać z tego, najgorszą przechowalnią tajemnic jest milicja – około tysiąca pięciuset ludzi zgromadziło się na Cmentarzu Rakowickim koło grobu jego rodziców. No, oczywiście, musiała być również jakaś kamera filmowa, i nawet zachodnie gazety pisały, że jest coś okropnego w tym dzisiejszym świecie, że wszystko musi być na pokaz, że nawet mu tej chwili z rodzicami nie oszczędzono, że nawet wtedy, kiedy taka wewnętrzna, intymna sytuacja, ci ludzie tam byli, była także telewizja i inni. No, mniejsza o to... W każdym razie – jak było z tym Solvayem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).