Święty Franciszek i Karol Wojtyła

publikacja 26.03.2009 07:33

Fragment książki ”Wiara ze słuchania. Kazania starosądeckie 1980-1992” księdza Józefa Tischnera. Wydawnictwo: Znak.

Święty Franciszek i Karol Wojtyła

Kazanie wygłoszone 4 października 1981, gdy w Kościele obchodzi się wspomnienie świętego Franciszka z Asyżu.

***

Tak się złożyło, że formularz Mszy dzisiejszej jest poświęcony postaci świętego Franciszka. Otóż mam takie wspomnienie, związane zarówno ze świętym Franciszkiem, jak i z obecnym Ojcem świętym, którym chciałbym się dzisiaj z wami podzielić. Otóż w roku 1952, może trzecim, zaszła u nas na wydziale teologicznym w Krakowie taka sytuacja, że zmarł profesor wykładający etykę społeczną . Wykłady po tym profesorze miał objąć młody wówczas doktor teologii, ksiądz Karol Wojtyła.

Właściwie do tych wykładów nie był wówczas dobrze przygotowany. Przedmiotem jego zainteresowań było co innego. Doktorat zrobił ze świętego Jana od Krzyża, a zatem z mistyki. Tymczasem przyszło mu wykładać etykę społeczną. Często tak się w życiu dzieje, że człowiek musi robić nie to, co potrafi najlepiej. Musiał się do tych wykładów z dnia na dzień przygotowywać. I śmiał się, że jest od swoich studentów mądrzejszy tylko o jeden wykład. Otóż pisał te wykłady, dawał nam skrypt maszynowy, żeby się łatwiej było uczyć, ale pewnego dnia – było to właśnie w dzień świętego Franciszka – odłożył skrypt i zaczął mówić od siebie. Mówił mniej więcej w ten sposób: my tutaj, na tych wykładach, dużo mówimy o ekonomii, o polityce, dużo mówimy o gospodarce, o krążeniu towarów, jak gdyby to wszystko było najważniejsze. Tymczasem dzień dzisiejszy, dzień świętego Franciszka z Asyżu, mówi nam, że nie to jest najważniejsze. Świat – mówił doktor Karol Wojtyła – stoi na głowie, bo to, co naprawdę cenne, ceni najmniej, a to, co mało cenne, stawia na szczycie wartości. A cóż jest najcenniejsze? Najcenniejsze jest ubóstwo. Gdzie jest ubóstwo, tam jest wolność. Powtórzył to kilka razy: gdzie jest ubóstwo, tam jest wolność!

Do dnia dzisiejszego pamiętam właśnie ten wykład, podczas kiedy wszystkie inne, do których tak się przygotowywał, jakoś już mi uleciały z pamięci. Było to w czasach, kiedy Kościół stracił swoje ziemskie i nieziemskie majątki, gdy Kościół musiał płacić olbrzymie podatki, w czasach, w których wielu księży sądziło, że są właśnie dlatego ciężkie, bo są czasami ucisku nie tylko politycznego, ale i gospodarczego. Karol Wojtyła odkrył wtedy, że prawdziwa wartość chrześcijaństwa, prawdziwa szansa chrześcijaństwa leży właśnie nie gdzie indziej, ale w ubóstwie. I zakończył ten wykład powiedzeniem, że ponieważ świat stoi na głowie, potrzeba, aby chrześcijanie z powrotem ten świat z głowy postawili na nogi. Kiedy dzisiaj patrzymy na jego działalność, często wydaje się nam, że rzeczywiście stawia ten świat z powrotem na nogi.

Może jeszcze jedno wspomnienie, może jeszcze jeden obraz, który charakteryzuje nam postać obecnego Ojca świętego. Wiele się mówi o jego udziale w życiu kulturalnym, wiele się mówi o jego związku z teatrem. Podczas spotkania na Skałce, w Krakowie, podczas spotkania z pracownikami nauki wyższych uczelni Krakowa , ten moment, ten motyw bardzo wyraźnie się zaznaczył. W pewnym momencie powiedział: jakże bym chciał, aby pani Danuta Michałowska znowu zarecytowała tutaj swoje wiersze. Oczywiście, nie chodziło o wiersze Danuty Michałowskiej, chodziło o to, co ona zazwyczaj recytowała: Słowackiego, Mickiewicza, Norwida. Po chwili pani Danuta wyszła z tłumu, niosąc pod pachą płyty z nagranymi jej recytacjami, które Papież wziął ze sobą do Watykanu.
 

Otóż może parę słów na temat tego teatru. Bo mówi się dużo o teatrze, a nie wiadomo bliżej, co to był za teatr. Był to teatr dziwny. Jego dyrektorem był pan Mieczysław Kotlarczyk, który spędzał okupację w Wadowicach . (Oczywiście, potem poznałem także profesora Kotlarczyka, ale już wcześniej poznałem jego brata, który uczył łaciny w liceum w Nowym Targu zaraz po wojnie, i jego siostrę, która także tam przebywała.) Otóż profesor Kotlarczyk postanowił stworzyć za okupacji teatr konspiracyjny, teatr, w którym będzie się przypominało ludziom wielkie teksty naszych poetów romantycznych, a zatem takie teksty, których zazwyczaj w teatrze się nie odgrywa. Nie były to normalne sztuki teatralne. Były to poezje, na przykład Pan Tadeusz. Pan Tadeusz nie jest sztuką teatralną, tego się na scenie nie pokazuje zazwyczaj; w każdym razie dotąd się nie pokazywało. Tymczasem aktorzy ci chcieli właśnie to pokazać na scenie. Chcieli pokazać na scenie poezję romantyków, to znaczy tę poezję, która w Polsce powstawała wtedy, kiedy Polska utraciła niepodległość. Kiedy chodziło o to, ażeby podnieść Polskę na duchu, by nauczyć Polskę patriotyzmu, przywiązania do ziemi, do historii, aby nauczyć ją także wiary w Boga – głębszej wiary w Boga – aby Polska zrozumiała sens cierpienia, aby także zrozumiała swoją rolę w dziejach, swoje miejsce w historii.

Wychodziło się w tym teatrze na scenę najczęściej zupełnie bez kostiumu, to znaczy w normalnym, codziennym stroju. Potem profesor Kotlarczyk (zresztą za okupacji też) wprowadził pewne kostiumy, ale były to bardzo proste kostiumy, na przykład kiedy się recytowało poezję romantyczną, to ludzie byli ubrani wtedy w stroje odpowiednie dla tamtej epoki. A zatem nie był to żaden teatr, że się tak wyrażę, przebierany, tylko były to stroje ubierane do poezji. I co jeszcze było ciekawe – że chodziło o to, ażeby w tym teatrze było jak najmniej gestu, jak najmniej ruchu. Wszystko trzeba było wypowiedzieć słowem, recytacją, odpowiednim akcentem w zdaniu. Jest to teatr, w którym do szczytu została podniesiona perfekcja słowa. Słowo żyje. Wtedy w Polsce za okupacji nie można sobie było pozwolić na nic więcej, nie można było zbierać ludzi, kostiumy nosić po ulicy, przenosić – to wszystko było niebezpieczne. Ale przecież pozostało słowo. I rzeczywiście potem, kiedy ten teatr zaczął działać normalnie w Krakowie, przyciągał tłumy widzów przez to, że była znakomita recytacja. Tak znakomita, jakiej w ogóle w teatrze poprzednio nie było.

Poza tym był to teatr, który wyszedł spod ręki wielkiego mistrza teatru, Osterwy, który narzucał aktorom niemal klasztorny tryb życia. Wymagał od aktorów niezwykłej ascezy. Nie dopuszczał na przykład do tego, ażeby aktor niereligijny recytował religijne teksty, dlatego że taki aktor, jego zdaniem, nie będzie się mógł dobrze wczuć w to, co te teksty mówią. I to był teatr, powiedziałbym, niezwykły przez to, że była w nim ta niezwykła cześć dla słowa, cześć dla kultury polskiej, no i ten niezwykle głęboki patriotyzm. Potem ten teatr działał po wojnie, długo jeszcze działał po wojnie, aż się nie spodobał naszym władzom. I w czasach stalinowskich ten teatr został zamknięty ze względu na jego ideologię. Potem po 1956 roku znowu zaczął działać, ale już profesor Kotlarczyk, no, co tu dużo mówić, troszeczkę się zestarzał, jego gwiazda już prawie minęła i nie mógł wychować nowego pokolenia aktorów. Bo to trzeba lata całe, żeby ci aktorzy odpowiednio się do takiego teatru wyszkolili. Niemniej wiemy już, skąd nasz obecny Papież tak znakomicie recytuje poezję romantyczną, skąd ją przede wszystkim zna i skąd bierze się jego doskonała dykcja, doskonałe operowanie słowem, nie tylko polskim, ale i obcym. Właśnie znać tutaj rękę, sztukę profesora i dyrektora teatru Kotlarczyka. A pani Danuta Michałowska była także jedną z bardzo ważnych postaci owego teatru. Dzisiaj jest prorektorem Wyższej Szkoły Aktorskiej w Krakowie.

Może jeszcze, proszę sióstr, jedna sprawa, która także jest ogromnie charakterystyczna dla Ojca świętego. Mianowicie, wiemy o tym, że pracował w Solvayu, w Krakowie, za okupacji. Solvay były to kamieniołomy wapienne, zakłady sody związane z kamieniołomami, i Karol Wojtyła wtedy pracował właśnie w kamieniołomach. Mieszkał [w tym czasie na Dębnikach, najpierw razem z ojcem, ale] ojciec jego potem zmarł. Otóż [w 1979 roku Ojciec święty] odwiedził grób swoich rodziców, rzeczywiście był na tym grobie... Było tak śmiesznie, bo to miało być odwiedzenie grobu prywatne, nikt nie miał o tym wiedzieć. No ale jeśli rano milicja obstawiła Cmentarz Rakowicki, to wszyscy wiedzieli, że coś będzie. Wobec tego, mimo wielkiej tajemnicy – jak widać z tego, najgorszą przechowalnią tajemnic jest milicja – około tysiąca pięciuset ludzi zgromadziło się na Cmentarzu Rakowickim koło grobu jego rodziców. No, oczywiście, musiała być również jakaś kamera filmowa, i nawet zachodnie gazety pisały, że jest coś okropnego w tym dzisiejszym świecie, że wszystko musi być na pokaz, że nawet mu tej chwili z rodzicami nie oszczędzono, że nawet wtedy, kiedy taka wewnętrzna, intymna sytuacja, ci ludzie tam byli, była także telewizja i inni. No, mniejsza o to... W każdym razie – jak było z tym Solvayem.
 

Otóż w 1966 roku – niektóre siostry pamiętają, niektóre, na szczęście, nie pamiętają, bo są młode – było Milenium i ukazał się wtedy słynny list biskupów polskich do biskupów niemieckich. List, w którym było napisane: przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Niemców! Z powodu tego listu rozpętała się ogromna burza przeciwko Prymasowi i episkopatowi. Wydawało się, że znowu Prymas zostanie zaaresztowany. Gomułka wypowiedział wtedy ogromnie ostre przemówienie przeciwko Prymasowi, a w całej Polsce pojawiły się nawet afisze z napisami: „Nie zapomnimy”, a na afiszach były obrazy z ostatniej wojny. W każdej prawie fabryce, w każdym zakładzie pracy odbywały się masówki, na których trzeba było potępiać biskupów za ten list. I między innymi list potępiający biskupów mieli napisać robotnicy z Solvayu, tam, gdzie kiedyś Kardynał pracował.

Władzom szczególnie na tym zależało, żeby pod listem robotników znalazły się nazwiska tych, z którymi Kardynał wówczas w Solvayu pracował – jego najbliższych towarzyszy pracy – i z którymi ciągle utrzymywał kontakty. (Utrzymywał kontakty w ten sposób, że jak była jakaś uroczystość rodzinna, to o tym pamiętał, na przykład o imieninach, i już się tak złożyło, że jak dzieci się żeniły, wychodziły za mąż, to już wiadomo było, że to się odbędzie w kaplicy u Kardynała). Wszyscy odmówili, no ale jeden dał się złamać i rzeczywiście ten list podpisał. Na ten list robotników Solvayu Kardynał wtedy odpowiedział listem wyjaśniającym, że czasy są takie, iż narody muszą żyć ze sobą razem, muszą sobie przebaczyć, nie można w nieskończoność w sercu żywić nienawiści. Napisał bardzo ładny, wyjaśniający list. Ale sprawa na tym się nie skończyła. Jakiś czas później córka bodaj tego robotnika, który list podpisał, wychodziła za mąż. No i wszyscy byli zaciekawieni, co będzie. Kardynał jakoś się o tym dowiedział, że tak jest, i wszyscy czekali, co też będzie. No wiadomo, ojciec się nie spisał jakoś w czasie tej trudnej sytuacji. I właściwie nikt dokładnie nie wie, jak do tego doszło – jak to tam Kardynał kręcił, wykręcał, coś tam robił, nie wiadomo jak – dość, że ślub tej córki odbył się w kaplicy Kardynała. Cała rodzina z ojcem była obecna. Kardynał przeszedł ponad tym wszystkim, jak gdyby się nic nie stało. No, taki był Karol Wojtyła: zawsze umiał popatrzeć na człowieka od takiej strony, że ten człowiek jakoś nie czuł, że go Kardynał dobija, że nim pogardza. Zawsze miał dla każdego ogromne, ogromne zrozumienie.

Moi drodzy, może tyle tych wspominków na dzisiaj, takich trochę nieskoordynowanych, ale są one o tyle ważne, że dziś wszyscy o tym mówią, wszyscy o tym piszą, wszyscy chcą wiedzieć jak najwięcej, jaki ten nasz Ojciec święty jest – i jaki będzie. Na zakończenie tylko jedna sprawa: sprawa dotycząca tego, jaki będzie. Pytanie to postawili dziennikarze takiej pani Marysi, starszej osobie, bardzo prostej, która sprzątała u kardynała Wojtyły. Jaki on będzie? A ona mówi: „A jaki ma być? Jaki był, taki będzie”. No, to może – amen.