Od śmierci Pana Jezusa na Golgocie Krzyż stał się symbolem najwyższej miłości i ofiary.
Czyniąc znak krzyża...
Ks. Jarosław Krzewicki
Chcąc pisać o krzyżu, bliski jestem publicznej spowiedzi: Im więcej myślę, tym gorzej mi idzie i tego pisania coraz bardziej się wstydzę. Wiem, że o krzyżu inaczej będzie mówił student teologii – po lekturze Ewangelii z komentarzem, inaczej matka piątki dzieci – gdy nocy nie prześpi, lub chory na raka po chemioterapii. Co może być fundamentem dla tych rozważań? To, co mi w tym momencie wyłania się z pamięci, to znak, jakiego nauczono mnie w domu – znak krzyża – tej pierwszej modlitwy do Boga.
Dla każdego z nas, zanim życie zaboli i uświadomimy sobie, dlaczego tak właśnie ma być, krzyż jest przede wszystkim wyrazem modlitwy: tej, która jest wezwaniem imienia Bożego, by z Trójjedynym Ojcem, Synem i Duchem rozpocząć dialog lub wejść z Nim w jakiś ważny moment życia: rozpocząć dzień, udać się w podróż, dobrze wykonać pracę, bezpiecznie wyjść z trudnej sytuacji lub po prostu spożyć posiłek.
Modlitwa uwielbienia wyrażona tym znakiem, pozwala nam chwalić Zbawcę, który umarł na krzyżu i w ten sposób dopełnił dzieła odkupienia. Przez krew przelaną na krzyżu Bóg zawarł Nowe Przymierze z ludem wybranym, wyzwolonym z niewoli grzechu. Chrystus, który objawia Ojca i wraz z Nim posyła nam Ducha, w znaku krzyża, jaki czynimy, jest czczony, sławiony i uwielbiony. Tę cześć składamy Bogu w Trójcy Jedynemu, a czyniąc to z wiarą, dajemy o Nim także świadectwo, publicznie, przed ludźmi, przyznajemy się do Chrystusa, który, objawia nam Boga.
Może dlatego tak trudno jest uczynić znak krzyża w miejscu publicznym: ktoś mógłby nas nie zrozumieć lub zrozumieć na opak... Wygodniej jest więc w barze machnąć ręką nad talerzem, jakby się chciało odgonić natrętnego owada, i w ten sposób sprostać odruchowi sumienia.
Znak krzyża, jak każda modlitwa, może być wyrazem dziękczynienia. Po dobrej wiadomości, jeśli to tylko możliwe, spontanicznie padamy na kolana, by Bogu podziękować. I wszystko zaczyna się od znaku krzyża. Modlitwa dziękczynienia każe nam wyrazić wdzięczność za Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie. Krzyż jako narzędzie zbawienia jest przecież tym znakiem, którego zapowiedzią było wywyższenie węża na pustyni. Spojrzenie na ten znak, podobnie jak dotknięcie wiarą krzyża Chrystusa, ratuje człowieka od śmierci, wierzącego w Chrystusa uwalnia od grzechu. Za dar życia i wszystkiego, co w nim dobre, trzeba podziękować. Kontemplując krzyż Chrystusa, czyniąc znak krzyża z uwagą, mamy sposobność, by wyrazić Bogu wdzięczność, wszystko bowiem, co od Niego pochodzi, jest dobre i przyporządkowane nadziei zbawienia.
Znak krzyża, jako wyraz naszej modlitwy, pozwala nam powierzyć miłości Boga naszą niemoc, zanurzyć ją w ogromie miłosiernej miłości Tego, który ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, i który do końca nas umiłował. Łącząc nasze modlitwy z krzyżem Chrystusa, a przede wszystkim uczestnicząc w Jego dziele zbawczym, możemy wypraszać łaski dla nas i dla potrzebujących.
Niełatwo jest dziś przyznać się do słabości, grzechu, niemocy. Niełatwo jest też prosić. Stajemy się coraz bardziej samowystarczalni i niezależni. Może więc dlatego coraz mniej jest modlitwy błagalnej, modlitwy zanoszonej poprzez tajemnicę Krzyża świętego.
Znak krzyża jest jednak nie tylko sposobem modlitwy, lecz także znakiem identyfikującym chrześcijanina: jest najprostszym Credo, w którym zawiera się tajemnica Boga w Trójcy Jedynego. Sam krzyż jest głęboko wpisany w chrześcijańską tożsamość, identyfikuje nas i pozwala rozpoznać. Dziś mało kto posługuje się innymi symbolami jak ryba, baranek, winny krzew. Krzyż określa nasz stosunek do Boga i wpływa mocno na sposób życia, jaki podejmujemy. Pamiętam, jak pewien kapłan zapytany, spod jakiego jest znaku, ku zdziwieniu miłośników astrologii, odparł zwyczajnie: spod znaku krzyża świętego.
O krzyżu można dziś dużo i pięknie mówić, zwłaszcza gdy się kogoś do czegoś chce zmusić, szczerze lub tanio pocieszyć, ulżyć w cierpieniu lub czasem cierpienia dodać. Trzeba brać krzyż swój i naśladować Jezusa, by być godnym Mistrza, ale bardziej go dźwigać samemu, niż innym nakładać. Czynić znak krzyża trzeba odpowiedzialnie, pamiętając, że Jezus cierpliwie i roztropnie objawiał uczniom swą tajemnicę. Chyba nie wszystko da się krzyżem opieczętować. Ten znak zawsze pozostanie głupstwem w oczach tego świata i haniebnym zgorszeniem dla wielu braci w wierze. Krzyż – znak jedności – był i pozostanie znakiem niezgody i podziału, któremu sprzeciwiać się będą. Co więcej, wydaje się, że wielu do takiego sprzeciwu jest zobowiązanych, o ile ich życie nie odpowiada tajemnicy, jaka zawarta jest w tym znaku. Może więc właśnie oni zasługują na większy szacunek aniżeli tacy, co zachowują się niczym zalotna nastolatka, która w zgodzie z modą, przed pójściem na dyskotekę, wiesza krzyż na szyi jako gustowny element skąpej garderoby.
Ten znak, mimo iż po ludzku oznacza przegraną, ostatecznie prowadzi do zwycięstwa – bardziej w porządku nadprzyrodzonym niż ludzkim. Zewnętrznie można przegrać, faktycznie odnosząc zwycięstwo. Trudno z trwogą nie zapytać, czy nie może być odwrotnie?
Krzyżem można się szczycić. Wielki krzyż na solidnym łańcuchu nosi biskup na piersi, drewniany na tasiemce siostra zakonna, mały metalowy, w marynarce lub swetrze – postępowy ksiądz, zamiast koloratki. Noszą go też świeccy, o ile są odważni. Każdy z nich, przechodząc obok miejsca uświęconego wiarą, może się przeżegnać. Ilu z nas to czyni? Dziś może publicznie uczyniony znak krzyża budzi zdziwienie, nawet wśród katolików. Może jesteśmy zmęczeni zewnętrzną manifestacją naszej wiary? Bardziej skupieni na tym, co wewnętrzne? Publiczne wyrażanie wiary nie jest już formą sprzeciwu wobec ateistycznej władzy. Nie wiadomo tylko, czy straciło rację, czy smak.
Krzyż, na którym Ciało Jezusa wykrzywia boleść i miłość, której nie może pomieścić ograniczoność ludzkich kształtów, i znak krzyża, którego koślawość lub staranność wyraża stan ducha tego, kto się modli lub świadczy. Oba te znaki spotykają się w przestrzeni naszej wiary. Nadmiar mocy i miłości, i ludzka nieporadność i słabość. To, co je łączy, jest miłością, niwecząc wszelką dysproporcję. To, co nadaje sens ofierze Boga i ludzkiemu w niej uczestnictwu, jest nadzieją. Krzyż Jezusa – choć po zmartwychwstaniu – pusty nie jest, bo jego konanie nosimy w naszym ciele, a On w naszym cierpieniu nie zostawia nas samych. Znakiem miłości Boga jest krzyż Chrystusa, prostą odpowiedzią człowieka może być znak krzyża, jako zgoda na Boży plan zbawienia. Czyniąc znak krzyża, trzeba się starać, by był on świadomy, pełen Boga i pełen nas samych.