"Miłość Chrystusa przynagla nas i wzywa, abyśmy ulatywali jakby na skrzydłach świętej gorliwości. Prawdziwy miłośnik Boga miłuje także bliźniego. Człowiek naprawdę gorliwy to ten, który miłuje, ale w większym stopniu, według miary miłości, tak, że im bardziej miłuje, tym bardziej jest gorliwy. Jeśli ktoś nie ma gorliwości, oznacza to, że w jego sercu wygasła prawdziwa miłość".
Nieustannie podróżował. Bliskie były mu słowa Jezusa: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze”.
Na początku przestraszyłem się tej biografii. Przeczytałem jedno zdanie: „W ciągu siedmiu lat Antoni Maria Claret założył na Kubie 53 nowe parafie, zdążył wygłosić 11 tysięcy kazań, uczynił sakramentalnymi związkami 30 tysięcy małżeństw i wybierzmował 300 tysięcy osób”. Później znalazłem informację, że „zostawił po sobie ponad 200 pism religijnych, które wydrukował w łącznym nakładzie 9 milionów egzemplarzy”.
Hmm. Czyżbym miał do czynienia z kanonizowanym Wincentym Pstrowskim? Byłem świeżo po lekturze książki o „Bożym nieudaczniku” – Karolu de Foucauld, a tu taki dorobek... Sięgnąłem po teksty Clareta. I znalazłem klucz. W jego pismach co chwilę powtarza się słowo „gorliwość”. To ona była sednem jego pracy duszpasterskiej.
Pamiętam spotkanie z misjonarzem, który z błyskiem w oku opowiadał: „Byłem jedynym kapłanem na siedemdziesiąt wiosek i miasteczek! Przebywałem w Albanii przez trzy lata. W tym czasie otwarłem czterdzieści parafii i ochrzciłem około 5 tys. ludzi” – zapalał się, a jego oczy płonęły. Zarażał pasją głoszenia słowa. I tak musiał wyglądać Claret.
Urodził się w Katalonii, w przededniu Wigilii Bożego Narodzenia 1807 roku. Jako osiemnastolatek pojechał do Barcelony, by wydoskonalić się w tkactwie. Poznał tam też tajniki sztuki drukarskiej i pilnie uczył się języków – francuskiego i łaciny. Uczestniczył w strajku robotników, przeżył poważny kryzys duchowy. Przeszedł go jednak zwycięsko, a w jego głowie zakiełkowała myśl, która nie dawała mu spokoju: chciał zostać kapłanem i głosić Ewangelię na krańcach świata. Jego marzenie spełniło się. Wyświęcony w 1835 roku, po kilku latach proboszczowania oddał się do dyspozycji Kongregacji Rozkrzewiania Wiary. Przez piętnaście miesięcy ciężko pracował na Wyspach Kanaryjskich. W 1847 roku założył w Barcelonie istniejącą do dziś drukarnię i wydawnictwo katolickie.
Rok później powstało zgromadzenie Misjonarzy Synów Niepokalanego Serca Maryi, zwanych popularnie klaretynami. Dwa lata później został arcybiskupem Santiago na Kubie. Ta rozległa archidiecezja nie miała pasterza od 14 lat. Święty Antoni zabrał się do pracy z wrodzoną sobie energią. Jego praca napotkała opór. Aż cztery razy dokonywano zamachów na jego życie. Doszczętnie spalono mu dom. Gdy w 1856 roku został raniony przez mężczyznę, którego konkubinę nawrócił, rząd hiszpański odwołał go z Kuby, a królowa Izabela II powołała na osobistego spowiednika. Objeżdżał z nią cały kraj, głosząc kazania, wspierając ubogich i zakładając różnorakie chrześcijańskie bractwa. Gdy w 1868 r. wybuchła w Hiszpanii rewolucja, a rodzina królewska musiała uciec do Francji, Claret podążył za nimi. Nieustannie podróżował. Nawet jego śmierć była symboliczna. Zmarł w czasie podróży. Bliskie były mu słowa Jezusa: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze”.
Marcin Jakimowicz
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.