W brzuchu wieloryba
istockphoto; montaż studio GN

W brzuchu wieloryba

Brak komentarzy: 0

ks. Tomasz Jaklewicz

GOSC.PL

publikacja 20.06.2018 05:45

„Bóg umarł, Marks umarł, a i ja nie czuję się najlepiej”. To zdanie Woody'ego Allena trafnie opisuje kondycję Zachodu, twierdzi francuska filozof Chantal Delsol. Europa miota się dziś między dumą i pogardą wobec własnej kultury.

Człowiek-król czy człowiek-bóg?

Czym są tytułowe „kamienie węgielne”? Pierwszym jest rozumienie człowieka jako osoby obdarzonej wolnością sumienia. Dla chrześcijan jest to oczywisty wniosek wyprowadzony z prawdy o stworzeniu. Bóg stworzył człowieka wolnym. To religijne twierdzenie jest punktem wyjścia dla nauczania o godności człowieka, jego wolności i prawach wynikających z samego faktu bycia człowiekiem. Godność człowieka nie jest czymś nadawanym z zewnątrz, ale jest wpisana w samo człowieczeństwo.

Wydaje się to oczywiste, ale – jak pokazuje Delsol – inne kultury świata wcale nie miały i nie mają takiego przekonania. To specyficznie europejski pogląd. W innych kulturach o godności człowieka decyduje społeczeństwo lub jednostki. Na przykład w starożytnym Rzymie ojciec stanowił o losie nowo urodzonego dziecka, miał prawo zabić je po urodzeniu lub przyjąć. Delsol wskazuje, że samo powtarzanie mantry „nigdy więcej” w odniesieniu do Holocaustu albo pielęgnowanie nienawiści do nazizmu to za mało. „Radykalna odmowa zbrodni przeciwko ludzkości wymaga radykalnej koncepcji godności człowieka – godności wewnętrznej”. Czyli godności, która nie jest nadawana nikomu z zewnątrz. Bo jeśli jest nadawana z zewnątrz, to równie łatwo jest ją odebrać w imię jakiejś idei.

Francuska filozof zauważa, że oświecenie z jednej strony broni wyjątkowej pozycji człowieka w świecie (wolność, równość, braterstwo), ale jednocześnie wraz z oświeceniem pojawia się tendencja do obniżania statusu człowieka. Radykalne ruchy ekologiczne krytykują „bezczelny humanizm”, który wyniósł człowieka ponad cały świat przyrody i doprowadził do tego, że stał się on opresyjnym władcą, niszczycielem świata. Delsol zwraca uwagę, że oświecenie przekształciło chrześcijańską ideę „człowieka-króla” w ideę „człowieka-boga”. Chrześcijaństwo głosi, że człowiek jest dzierżawcą, ogrodnikiem, a nie stwórcą. Głosi wolność człowieka, ale zarazem naucza o jej granicach, o odpowiedzialności (sąd Boży). Głosi wielkość człowieka, która jest wymagająca, jest wezwaniem do dojrzałości, do uznania pewnej miary, która nie zależy od nas. Głosi szacunek dla jednostki, ale zarazem poczucie przynależności, niezbędność relacji z Bogiem i innymi.

Nowoczesność i ponowoczesność przekształciły ten chrześcijański humanizm, i związaną z nim koncepcję wolności, w niczym nie skrępowany indywidualizm, który w dłuższej perspektywie prowadzi człowieka do samozniszczenia. „Jeżeli podmiot nie ma nad sobą Innego, który nie pozwala mu się uznać za Boga, to się za Boga uzna, gdyż jego status w naturalny sposób go do tego skłania.(…) Gdy tylko podmiot pozbywa się Boga, który uczynił go podmiotem, zostaje podmiotem, ale traci poczucie granic swojego statusu, staje się »panem i władcą« siebie, innych, całego kosmosu” – zauważa Delsol.

Teologa korci pociągnięcie tego wąteku dalej. Biblijna koncepcja wolności głosi, że „być wolnym oznacza: być dziedzicem, tzn. samemu być posiadaczem; wolność jest tożsama z synostwem (Ga 4,5). Dziedzicem jest Syn. A z Nim wszyscy Jego bracia, siostry” (ks. Jerzy Szymik). Czyli, kontynuując myśl Delsol, można powiedzieć, że w chrześcijaństwie człowiek to nie tyle król, co raczej królewski syn, dziedzic. Bez zakorzenienia w dziedzictwie (prawda i relacja z Ojcem) wolność staje się iluzją. Co gorsza, staje się „niebezpieczną zabawką”.

(Bez)nadzieja

Kolejnym kamieniem węgielnym jest linearna koncepcja czasu. Judaizm i chrześcijaństwo głoszą, że czas biegnie naprzód, a nie kręci się w koło, w powracających cyklach (taka koncepcja dominuje w wielu innych kulturach). Linearne rozumienie czasu sprawia, że człowiek ma status pielgrzyma. Jak Abraham. Zmierza w stronę nieznanej przyszłości, którą zarazem sam w jakiejś mierze tworzy. „Nasz świat kulturowy wyrósł ze sprzeciwu wobec przeznaczenia”, twierdzi Delsol. Człowiek nie podlega fatum i właśnie dlatego jest odpowiedzialny za swoje życie i za świat. Zarazem jest synem obietnicy. Dzięki tej koncepcji pojawiła się idea postępu.

Dziś jednak słuszna idea postępu stała się ideologią postępu, która chce zastąpić wartość fundamentalną dla człowieka, a mianowicie – nadzieję. „Czego chcemy w Europie? – pyta autorka. „Gwarantowanego życia, bezpieczeństwa, drobiazgowej kalkulacji znanych i uznanych dóbr. (…) Przeciwieństwem nadziei nie jest rozpacz, lecz pewność”, twierdzi. Człowiek ponowoczesny nie akceptuje niepewności, boi się ryzyka. Chce wszystko zaplanować, obliczyć, mieć pod kontrolą. Zdobycze postępu tracą jednak sens bez nadziei. Po co wydłużać życie, jeśli nie wiemy, co z tym życiem właściwie zrobić? „Oświecenie nie wynalazło postępu. Tylko go ubóstwiło, prowadząc w ten sposób do niezliczonych nieszczęść”, pisze autorka.

Jednym z tych konkretnych przejawów braku nadziei jest katastrofa demograficzna Europy. Wygląda na to, jakbyśmy mieli dość życia. „Nie wrzuca się dzieci w taki beznadziejny świat” – powiadają pogrążeni w rozpaczy i materializmie Europejczycy. Dzieci pojawiają się tylko tam, gdzie jest nadzieja, czyli pokorna zgoda na to, co niespodziewane, gdzie ludzie wierzą, że istnieje inny świat, którego sami nie wytwarzamy. Niektóre zdania Delsol po prostu zachwycają. Jak na przykład to: „nadzieja jest wtedy, gdy jednocześnie kupuje się ślubną zastawę i miejsce na cmentarzu”. Kapitalne!

oceń artykuł Pobieranie..