Czasem warto. Czyż nie?
Noblista Pär Lagerkvist w słynnej powieści „Barabasz” umieszcza taką oto scenę: tytułowy bohater niesie ciało swej ukamienowanej ukochanej, by pogrzebać je wśród pustynnych skał. To miejsce, gdzie wcześniej pochowano już dziecko kobiety, które urodziło się martwe.
„Cóż mogło dla niej znaczyć, że została przyniesiona tutaj, gdzie żyła, wygnana, i gdzie będzie spoczywała ze swoim dzieciątkiem. Jaką jej to mogło sprawić przyjemność? Najmniejszej. Nie tak łatwo zrobić przyjemność umarłym” – dochodzi do wniosku Barabasz.
Bardzo lubię ten fragment. Często go sobie przypominam, ale zazwyczaj w sparafrazowanej formie: że warto czasem zrobić przyjemność umarłym.
W jaki sposób? Najprościej pewnie się za nich pomodlić, zamówić Mszę w ich intencji, pośwjycić jim na cmyntorzu… Ale od jakiegoś czasu staram się robić coś więcej.
Czytam np. ostatnio opasłe, powieściowo-biblijne tomiszcze „Ein Mensch Namens Jesus”, upolowane na bookrossingowej wymianie w Bibliotece Teologicznej. Czytam rzecz jasna dla siebie, by podszlifować niemiecki, ale podczas tej lektury, raz po raz, w myślach, pojawiają się też postacie dziadka i pradziadka.
Ten pierwszy był człowiekiem wielkiej wiary. Kościelnym w sanktuarium w Bogucicach, który wprowadził mnie w biblijny świat, i sprawił, że ta „rzeczywistość” fascynuje mnie do dziś. Ten drugi zaś był czystym Prusokiym. Człowiekiem „ducha niemieckiego”, jak to się czasem mówi. Pewnie i jeden i drugi ucieszyłby się, wiedząc, że czytam coś takiego, więc… czytam. Po to by „zrobić przyjemność umarłym”.
Z tego samego powodu zabrałem się też niedawno za słuchanie samurajskiego audiobooka „Cesarz ośmiu wysp” (nieżyjący już ujek, chrzesny był fanem takich klimatów), a i korci mnie, żeby w rundzie wiosennej wybrać się na mecz AKS-u Chorzów. Kibicem tej drużyny był drugi dziadek, więc czemu nie? Co prawda za jego czasów drużyna ta toczyła derbowe, ekstraklasowe boje z Ruchem, a dziś pałęta się po jakichś niższych ligach okręgowych, ale i takie mecze mają przecież swój urok. Taki klasyczny, siłowy, richtig śloński fusbal zobaczyć można właściwie już tylko tam…
I tak mniej więcej wygląda ten mój mały, prywatny kult przodków, dzięki któremu udaje mi się pielęgnować, kształtować własną tożsamość. Także kulinarną (babcine i prababcine przepisy i potrawy się kłaniają, ale to już materiał nie na felieton, a na całą książkę kucharską).
Cóż, rację ma ks. Piotr Śliżewski, gdy pisze: „Bóg nawet ze śmierci potrafi wyprowadzić wiele łask. Podobnie mogą zaowocować nasze trudne doświadczenia. W każdym smutku coś w nas obumiera, niemniej Bóg jest w stanie na zgliszczach tego, co było, zbudować coś większego i wspanialszego – coś, co może nas przemienić” (cytat z książki „Mała szkoła przebaczenia”, o której jakiś czas temu pisałem tutaj).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).