Tam, gdzie rozmawiamy o ingerencji prawa kończy się szansa na dialog. Nie zawsze jest taka potrzeba.
Jakie są granice wolności słowa? Kiedy mowa krzywdzi i jak sobie z tym radzić? Czy i jakie są granice wolności wypowiedzi artystycznej? Na te tematy dyskutowano podczas 18. Dni Tischnerowskich.
Zakres poruszonych podczas debat zagadnień był bardzo szeroki, chciałabym jednak zauważyć kilka wątków, które wydają mi się mieć największe znaczenie dla naszej codzienności. Ciekawa wydała mi się obserwacja prof. Ryszarda Koziołka z Uniwersytetu Śląskiego, że mowa krzywdząca zazwyczaj w zakresie treści jest nieoryginalna: odwołuje się do funkcjonujących w społeczeństwie stereotypów. Sięga po nie, bo w nich upatruje siłę. Szuka mocy i szuka zaplecza. Drużyny zwolenników. Powstaje pytanie: co można zrobić, by odebrać jej tę moc? Co może zrobić jej ofiara? I – co może ważniejsze – co mogą zrobić jej świadkowie, by nie stać się członkiem drużyny agresora?
To pytanie ma to olbrzymie znaczenie w przestrzeni takiej, jak Internet, w którym nie da się narzucić norm wypowiedzi. Ale przecież nie jest tak, że nie mamy żadnej możliwości reakcji na to, co widzimy. Wypowiedzi krzywdzące często mają bardzo dużą popularność. Czy warto je nagłaśniać? Czy nie pomnażamy w ten sposób krzywdy? Z drugiej strony: czy wystarczy zignorować? Oznacza to przecież milczenie...
Nie znam odpowiedzi. Być może nie ma jednej, wszystko zależy od sytuacji i naszych możliwości. Ale warto o tym pomyśleć.
W czasie debaty padła propozycja rozróżniania przestrzeni publicznych na te, w których wypada i w których nie wypada zachowywać się w określony sposób. Oznacza to konieczność poznania i stosowania różnych rodzajów mowy. Wydaje się naturalne: w różnych środowiskach, do różnych ludzi zwracam się inaczej. A jednak niepokoi mnie takie postawienie sprawy, które sugeruje większe lub mniejsze przyzwolenie na wyrządzanie krzywdy drugiemu, w zależności od tego, czy jesteśmy na uniwersytecie, w pracy, w domu czy na forum internetowym.
Nie można wychowywać do swoistej schizofrenii. Owszem, młody człowiek bardzo szybko opanuje, że w jednym miejscu coś mu wolno, w innym nie. Ale przecież nie chodzi o to, by umieć się zachować zgodnie z normami panującymi w środowisku, tylko by postępować dobrze. Wszędzie. Prawda?
Już pomijam, że doświadczenie wskazuje na nieuchronne przenikanie tego, co popularne do sfer uważanych za “wyższe”. Jeśli nie chcemy, by mowa krzywdząca zagarnęła całą naszą rzeczywistość nie możemy na nią przyzwalać nigdzie.
Wiele mówiono o granicach ingerencji prawa. Myślę, że zbyt wiele. Odnoszę wrażenie, że zagubiliśmy mechanizmy regulacji społecznej. Nie wszystko i nie zawsze wymaga interwencji prawnej. Tak w sferze wypowiedzi w szeroko pojętych mediach, jak i artystycznej.
Myślę, że lepiej by było, by sztuka, która prowokuje, która chce ingerować w rzeczywistość, choćby nawet bolała (czy prowokacja może nie zaboleć?) spotykała się z reakcją na tej samej płaszczyźnie. Wejdźmy w dialog. Choćby i ostry. Ale dialog.
Tylko... czy będzie nam się chciało podjąć wysiłek, by na prowokację odpowiedzieć inaczej niż agresją lub żądaniem zakazu? I czy twórca będzie w stanie przyjąć, że ci, których prowokuje, mają prawo do reakcji? Także takiej, która jego samego mocno dotknie?
Zarezerwujmy prawo dla sytuacji, które związane są z rzeczywistą przemocą lub jej ryzykiem albo naprawdę skrajnych. Tam, gdzie rozmawiamy o ingerencji prawa kończy się szansa na dialog. Nie zawsze jest taka potrzeba.
Jest tylko jeden warunek: musi nam się chcieć angażować. Nie tylko w swoje sprawy, także drugich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.