O uzdrowieniach, pracy strażnika cudów i wpływie Jasnej Góry na życie Polaków mówi Anita Czupryn, autorka książki „Cuda dzieją się po cichu”.
Maciej Kalbarczyk: Myśli Pani, że po wizycie w Archiwum Jasnogórskim osoby, które nie wierzą w cuda, zmieniłyby zdanie?
Anita Czupryn: Archiwum Jasnogórskie nie jest ogólnie dostępne. Ja sama, dzięki ojcom paulinom, mogłam korzystać z dokumentów w bibliotece jasnogórskiej. To, z czym się tam zetknęłam, nie pozostawiło we mnie żadnych wątpliwości: ludzie, którzy idą po ratunek do Matki Bożej, zostają wysłuchani. Co ciekawe, już teraz zauważam, że wiele osób wcześniej wątpiących w cuda, po lekturze mojej książki przestaje kwestionować świadectwa. Bo jak można zakwestionować fakt, że od wielu lat sparaliżowany człowiek nagle zaczyna chodzić? Albo to, że ludzie cierpiący na nieuleczalne choroby, wobec których medycyna jest bezradna, zostają w jednej chwili uzdrowieni? Lekarze nie są w stanie racjonalnie tego wytłumaczyć.
Które ze świadectw zgromadzonych w Jasnogórskiej Księdze Cudów i Łask poruszyło Panią najbardziej?
Do książki wybrałam przykłady cudów i łask, które wydarzyły się w wiekach XX i XXI, czyli z czasów nam najbliższych. Chciałam pokazać, że te cudowne wydarzenia nie dotyczą jedynie zamierzchłej przeszłości. Poruszyły mnie nie tylko historie spektakularnych uzdrowień, ale także małe cuda, które przecież dzieją się w życiu każdego z nas. Na przykład relacja ojca, który pojechał na pielgrzymkę rowerową na Jasną Górę, pragnąc spotkać swoją córkę. Wszystkie okoliczności wskazywały, że nie było na to szans, a jednak się spotkali. Jednym z niezwykle wzruszających dla mnie świadectw jest historia pani Janiny Lach. Prosta i skromna kobieta, która doświadczyła w swoim życiu wiele cierpienia, w 1979 r., stając przed obrazem Matki Bożej, została cudownie uzdrowiona ze stwardnienia rozsianego. Ta postać była dla mnie inspiracją do nadania tytułu mojej książce – „Cuda dzieją się po cichu”.
Esbecy zastraszali Janinę Lach, nie chcieli, żeby ktokolwiek dowiedział się o jej uzdrowieniu. Władza ludowa bała się cudów?
Dla każdej niedemokratycznej władzy Jasna Góra była niebezpiecznym miejscem. W czasach zaborów była solą w oku Rosjan, podczas II wojny światowej przeszkadzała Niemcom w opanowaniu kraju. Komunistyczna władza dostrzegała także płynące stamtąd zagrożenia. Obawiano się dużych zgromadzeń publicznych, które mogłyby zostać zorganizowane po rozpowszechnieniu informacji o cudzie. To, co ludzie słyszeli w kościele, dawało im ogromne poczucie wolności, a to z kolei było źródłem ich siły. Dlatego zastraszano nie tylko tych, którzy doświadczyli łaski uzdrowienia, ale także księży, domagając się, by w czasie swoich kazań nie poruszali tego tematu. Walczono też z ruchem pielgrzymkowym, ale, jak pokazuje historia, te działania okazały się kompletnie nieskuteczne.
Rozmawiała Pani z o. Melchiorem Królikiem, który od ponad 40 lat zajmuje się rejestrowaniem cudów na Jasnej Górze. W jaki sposób zakonnik weryfikuje ich autentyczność?
Ojciec Melchior powiedział mi, że „to się po prostu czuje”. Ale strażnik jasnogórskich cudów nie polega tylko na własnej intuicji. Z ludźmi, którzy się do niego zgłaszają, prowadzi długie rozmowy, zbiera relacje świadków, próbuje poznać wszystkie istotne dla sprawy fakty. Stara się otrzymaną łaskę jak najlepiej udokumentować, stąd też w złożonych materiałach nierzadko są dokumenty medyczne potwierdzające uzdrowienie.
Tutaj chyba nie jest łatwo. Lekarze rzadko wierzą w cuda...
To prawda. Taki paradoks: z jednej strony w sytuacji nieuleczalnej choroby lekarze powtarzają: „Tylko cud może pana, panią, uratować”, i sami wręcz zalecają, aby pacjent udał się na Jasną Górę. A kiedy dochodzi do uzdrowienia za przyczyną Matki Bożej, medycy rozkładają ręce i nie chcą wydać opinii na piśmie. Niektórzy decydują się na podpisanie dokumentu, w którym wyjaśniają, że chory w niewytłumaczalny sposób został uzdrowiony, ale jak ognia unikają słowa „cud”. W większości ludzie nauki nie chcą zostać posądzeni o dewocję, obawiają się kpin kolegów po fachu. Mimo to na Jasnej Górze nie brakuje świadectw lekarzy. Niektórzy z nich widzieli cuda na własne oczy, tak jak pani doktor jednego ze szpitali położniczych na zachodzie Europy. W jej obecności zmarłe po porodzie dzieci zostały wskrzeszone z martwych.
Podobny cud miał miejsce już w XVI wieku.
W 1540 r. zrozpaczony rzeźnik z Lublińca przywiózł na wozie martwe ciała swoich dwóch synów i żony. Na Jasnej Górze wrócili do życia. Sława tego cudu rozniosła chwałę Matki Bożej Jasnogórskiej po całym świecie.
Obecnie nie mówi się o wskrzeszeniach w częstochowskim sanktuarium. Może tamte osoby przeżyły śmierć kliniczną, której nie pozwalała stwierdzić ówczesna medycyna?
Zapytałam o. Melchiora, dlaczego nie ma już wskrzeszeń przed cudownym obrazem. Uśmiechnął się i powiedział, że wciąż się zdarzają. Przekazał mi nawet dokumenty kilku osób, które w ostatnich latach zostały wskrzeszone. Lekarze tłumaczą to właśnie śmiercią kliniczną, ale przecież nie mają narzędzi, żeby to potwierdzić. A ludzie, którzy tego doświadczyli, są przekonani o tym, że to Bóg za przyczyną Matki Bożej przywrócił im życie.
Spośród wielu cudów, które miały miejsce na Jasnej Górze, Stolica Apostolska uznała tylko dwa. Dlaczego?
Rzeczywiście, w 1767 r. doszło do uzdrowienia Tekli Bobrowskiej, a w 1926 r. s. Dominiki Józefy Maruszewskiej. Pierwszy cud został uznany przez Watykan dzięki staraniom krakowskiej kurii, do której zgłosił się ojciec uzdrowionej dziewczyny. Paulini nie brali w tym udziału. Podobnie było w przypadku s. Dominiki, której uzdrowienie było związane z beatyfikacją o. Honorata Koźmińskiego. Żeby kapucyn został błogosławionym, konieczne było udokumentowanie i udowodnienie cudu, który dokonał się za jego wstawiennictwem. W przypadku pozostałych uzdrowień nie uruchomiono procedur. Paulini mówią wprost: nie chcą robić z Jasnej Góry polikliniki. Dlatego wszystkie cuda, które mają tam miejsce, traktowane są jako łaski.
Napisała Pani, że z Jasnogórskiej Księgi Cudów wyłania się zbiorowy portret Polaków. Co miała Pani na myśli?
Piszę o ludziach, którzy byli lub są tacy jak my. Żadni herosi, ich także dotykają codzienne problemy. Wszyscy boimy się śmierci, chorób. Ale w cudownych wydarzeniach nie chodzi jednak tylko o ocalenie życia, ale także o zmianę w nas samych, często o naprawę relacji rodzinnych. Bardzo wzruszające było dla mnie świadectwo młodej dziewczyny, która uświadomiła sobie, że przed chorobą nigdy nie odmawiała Różańca razem z mamą. Doświadczenie cierpienia, a później cudu spaja ludzi ze sobą, buduje w nich odwagę do wspólnego przechodzenia przez trudności.
Anita Czupryn
Cuda dzieją się po cichu.
O jasnogórskich
cudach i łaskach
wyd. Fronda, 2018
Podczas pracy nad książką nie tylko opisywała Pani cuda, ale także doświadczyła ich Pani na własnej skórze.
Kiedy rozpoczynałam pracę i jechałam na Jasną Górę, miałam do zrealizowania podwójną misję. Po pierwsze zależało mi na rozmowie z o. Melchiorem. Po drugie chciałam pomodlić się o zdrowie mojej mamy, u której akurat zdiagnozowano nowotwór. Stając przed cudownym obrazem, w niewytłumaczalny sposób spłynęła na mnie pewność, że mama nie ma raka. Kiedy kończyłam książkę, mama otrzymała wyniki wykluczające komórki rakowe. Ktoś mógłby stwierdzić, że to przypadek, ale ja już trochę żyję na świecie i wiem, że nie ma przypadków. W ostatnim czasie mój bliski kolega również doświadczył interwencji Maryi. Mimo że jest świetnym fachowcem, od dwóch lat nie mógł znaleźć zatrudnienia. Kiedy dowiedział się, że piszę o jasnogórskich cudach, postanowił pojechać z żoną do Częstochowy. Dzień po promocji mojej książki zadzwonił do mnie uradowany, że właśnie dostał pracę. Kolejny przypadek? (śmiech)
Czy pomimo procesu laicyzacji Jasna Góra pozostanie punktem odniesienia dla naszego narodu?
Historie ludzi, jakie zebrałam w książce, wskazują na to, że my, Polacy, w swoim narodowym DNA mamy wpisaną ufność do Maryi. Nawet w sposób nieświadomy, w sytuacjach krytycznych, nasze myśli wędrują w Jej kierunku. Wołamy wtedy: „Matko Boża, ratuj!”. Na Jasnej Górze wypowiadamy te krótkie słowa. Matki zawierzają Maryi swoje dzieci, licealiści wyniki matur, a studenci swoją zawodową przyszłość. Siłą tego miejsca jest przede wszystkim jego historyczna ciągłość. Wszystkie najważniejsze wydarzenia dotyczące naszego kraju są związane z częstochowskim sanktuarium. Tu życie narodu zawierzali królowie, odbywały się posiedzenia Sejmu, przed Bitwą Warszawską ludzie trzymali ręce w górze, prosząc o zwycięstwo. Na Jasnej Górze bywali władcy Polski i najważniejsi politycy, a po 1989 r. prawie wszyscy prezydenci kraju. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby tradycja odwiedzania tego miejsca została przerwana.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Życzenia bożonarodzeniowe przewodniczącego polskiego episkopatu.
Jałmużnik Papieski pojechał z pomocą na Ukrainę dziewiąty raz od wybuchu wojny.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.