Nie rozumiem - mówi ten czy ów. A chcesz zrozumieć? Słuchasz?
Spotkałem kiedyś w górach czwórkę miłych Czechów. Z Krnova byli. Na Chabeńcu wymieniliśmy parę zdań związanych z prośbą o zrobienie zdjęcia i każdy ruszył swoją drogę. Swoją, ale w tym samym kierunku. Co jakiś czas więc się spotykaliśmy. W końcu pod Dziumbirem, gdzie i oni i ja siedliśmy na odpoczynek, byliśmy już tak dobrymi znajomymi, że potoczyła się zwyczajna rozmowa. Oni po czesku, ja po polsku. Jasne, czasem trzeba było coś powtórzyć innymi słowami, ale zasadniczo problemów ze zrozumieniem się nie było. W końcu jeden z nich, student filologii, wyraźnie zaintrygowany zapytał jak to możliwe, że mimo bariery językowej tak dobrze się rozumiemy. Bo - zauważył - kiedy nie tak dawno spotkali innych Polaków, to musieli się z nimi dogadywać po angielsku. Moim zdaniem - i tak im powiedziałem - to kwestia tego, ze jestem ze Śląska, a w gwarze śląskiej funkcjonuje sporo słów czeskich. To znaczy tak naprawdę ogólnosłowiańskich, tyle że znanych raczej już tylko ze staropolszczyzny. Komuś kto zna nie tylko współczesny polski, ale i śląską gwarę (zwłaszcza w wersji cieszyńskiej), a i naczytał się Sienkiewicza, który wielu starych słów używa, Czecha nie tak trudno zrozumieć. Tak mniej więcej powiedziałem. Ale... Dziś myślę, że do zrozumienia tego, co mówi Czech czy Słowak trzeba Polakowi jeszcze jednego: musi chcieć go zrozumieć. Wsłuchać się w to co mówi i podkręcić obroty mózgownicy. Żeby lepiej kojarzyła.
Dziś słyszę tu i ówdzie pretensje, że starzy nie rozumieją młodych. Zżymam się na takowe dictum (ach ten Sienkiewicz). Bo wydaje mi się, że jest dokładnie odwrotnie. I mam za tym mocny argument. Każdy stary był przecież kiedyś młody i choć mógł „zapomnieć wół jak cielęciem bół (był)”, to przecież większość coś tam jeszcze pamięta, a niejeden to mimo upływu lat młody się czuje. Młodzi natomiast nie mają żadnego doświadczenia w byciu starymi. Nawet jeśli twierdzą, że starych rozumieją, to prawie na pewno tylko im się tak wydaje. Najbardziej jednak irytuje mnie, kiedy młodzi nie tylko domagają się zrozumienia (w tym akurat się z nimi zgadzam, bo uważam, że starzy często nie słuchają młodych, tylko posługują się wobec nich stereotypami), ale jeszcze oczekują, że będzie się do nich mówiło ich językiem.
Przepraszam, a skąd niby stary ma znać język młodych? W jego młodości młodzieżowy slang był inny. Dziś, nawet jeśli załapie parę słówek, a po dwóch latach nie okażą się już przestarzałe, w najlepszym wypadku będzie mówił na zasadzie „Kali jeść Kali pić” (znów ten Sienkiewicz! ;)). Czy nie możemy porozumiewać się językiem, który wszyscy rozumiemy? No bo nie wierzę, że młodzi nie rozumieją języka starszych. Po prostu część co bardziej zbuntowanych młodych z góry ocenia go jako im obcy i się wyłącza. Nie chcą go zrozumieć i tyle. I żadne mówienie ich językiem niczego tu nie zmieni. Najwyżej wzbudzi śmiech.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby młodzi duszpasterze mówiąc do młodych posługiwali się językiem młodych. Ale domaganie się tego od starych wydaje mi się nonsensem. I bez tego możemy się doskonale rozumieć. Trzeba tylko chcieć.
Przy okazji warto chyba zwrócić uwagę na jeszcze jedno. W Rzymie kończy się przedsynodalne spotkanie młodych. Myślę, że pod wieloma z ich postulatów podpisałoby się też wielu „wcześniej urodzonych”. Tak naprawdę ludzkość nie dzieli się bowiem na „plemiona” młodych i starych, ale wiele różnych „plemion” wyznających różne systemy wartości, do których należą młodzi, ludzie w średnim wieku i starzy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.