Polski biskup w sercu Afryki

O podłożu rebelii w RŚA, misjonarzach, którzy nie uciekają przed wojną, i dialogu, który łagodzi konflikty, opowiada bp Mirosław Gucwa.

Beata Zajączkowska: W Republice Środkowoafrykańskiej pracujesz od 25 lat. Święcenia biskupie to takie zaślubiny z tym krajem. Na dobre i na złe, do końca życia…

Bp Mirosław Gucwa: To prawda, perspektywa się zmienia. W życzeniach, jakie mi składano, usłyszałem: masz jeszcze 21 lat w Afryce. Czyli tyle, ile zostało mi do emerytury. (śmiech) To uświadomiło mi zmianę. Gdy wyjeżdżałem na misje, podpisałem kontrakt na 6 lat, ale potem praktycznie nikt mnie nie pytał, czy przedłużam. Po prostu szło. Ostatnie dramatyczne wojenne wydarzenia nie skłaniały do powrotu. Wprost przeciwnie. Mobilizowały, by zostać i być z ludźmi. Bo my, misjonarze, byliśmy ich nadzieją.

Kardynał Dieudonné Nzapalainga stwierdził, że Twoja nominacja biskupia to podziękowanie papieża za 30-letnią obecność tarnowskich misjonarzy w RŚA. Spotkałeś się z Franciszkiem po nominacji…

Tak. Powiedział mi, że dobrze wie o tym, iż powierza mi bardzo trudny teren. Ojciec Święty doskonale zna realia panujące w naszym kraju. Nie bez przyczyny właśnie w RŚA otworzył pierwszą Bramę Miłosierdzia. Jego pielgrzymka przed 2 laty przyniosła oddech nadziei. Teraz często słychać, że cud pojednania, jaki dokonał się w czasie papieskiej pielgrzymki, został zaprzepaszczony. Może jednak warto zapytać, gdzie byśmy byli, gdyby nie było tej pielgrzymki, czy w ogóle nasz kraj jeszcze by istniał.

Znany jesteś jako niestrudzony człowiek dialogu z muzułmanami. Utworzyłeś w Bouar Międzyreligijną Platformę Pokoju, której działalność pozwoliła uniknąć wielu masakr…

Głęboko wierzę w dialog i wiem, że dopóty mamy przed sobą przyszłość, dopóki będziemy ze sobą rozmawiać. I jeżeli w wielu regionach naszego kraju sytuacja się pogarsza, to m.in. właśnie dlatego, że nie szuka się tam porozumienia i nie egzekwuje wypracowanych postanowień. Nie ma też co ukrywać, że to, co się dzieje u nas, jest wynikiem wpływów z zewnątrz. Rebelia jest sterowana przez inne państwa. Wciąż nie udało się przeprowadzić rozbrojenia. Rozmowy prowadzone przez naszych świętych z Bangi – jak popularnie mówi się o kard. Nzapalainga, miejscowym pastorze i imamie – może nie są spektakularne, ale na pewno owocne. Coraz rzadziej dochodzi do krwawych odwetów. Nie mamy innego środka jak dialog. Ale dialog prowadzi do ugody, podpisania jakiegoś dokumentu, a potem trzeba czuwać nad tym, by te postanowienia były respektowane. Wydaje mi się, że tego brakuje. My, jako ludzie Kościoła, nie prowadzimy z rebeliantami dialogu politycznego, my idziemy z nimi rozmawiać w imieniu ludzi, którzy cierpią, boją się, są masakrowani. Rozmawiamy, by nie atakowali bezbronnej ludności cywilnej, ale dialog polityczny mogący doprowadzić do trwałej zmiany to zupełnie coś innego.

ONZ określa RŚA jako upadłe państwo…

Ja wolę mówić, że jest to kraj podnoszący się z upadku mimo różnych niesprzyjających okoliczności. Prawdą jest jednak to, że brakuje mechanizmów pozwalających ludziom na korzystanie z bogactw, które ten kraj posiada. Bo jego główny problem to diamenty, złoto, drewno, ropa naftowa, uran, które inni bezkarnie grabią (a nie – jak się mówi w Europie – spory muzułmańsko-chrześcijańskie). Ale te bogactwa nie służą mieszkańcom RŚA. Bogaci się tylko niewielka grupka, często żyjąca za granicą. Ten dwa razy większy od Polski kraj jest naprawdę zamożny, a zamieszkują go tylko 4 mln ludzi. I gdyby nie korupcja oraz zewnętrzne interesy mieszkańców Republiki Środkowoafrykańskiej mogłoby się żyć naprawdę dobrze. Tym bardziej że ziemia jest żyzna, a klimat sprzyja uprawie.

Oficjalne dane mówią, że trzy czwarte kraju wciąż jest pod wpływem rebelii…

To, co przeżywamy już piąty rok, jest dużo tragiczniejsze niż wszystkie wcześniejsze konflikty, bo tamte trwały po kilka dni i często ograniczały się jedynie do stolicy. W Niedzielę Palmową 2013 r. rebelianci zajęli stołeczne Bangi, a potem opanowali stopniowo cały kraj. Wszędzie, gdzie się pojawili, siali śmierć i zniszczenie. I tak jest do dziś. Boli niewystarczające zaangażowanie oenzetowskich sił pokojowych. Zbyt często żołnierze spod znaku ONZ odwracają wzrok i nie widzą niesprawiedliwości. Ta bierność staje się pewnego rodzaju przyzwoleniem na dalsze działania rebelii.

W najgorętszym czasie konfliktu misjonarze mogli się ewakuować, ale żaden nie wyjechał. Dlaczego?

Zostaliśmy, ponieważ ludzie, wśród których pracujemy, z którymi żyjemy i których znamy, wtedy nas najbardziej potrzebowali. Kiedy były walki, kiedy rebelianci przychodzili grabić i mordować, ci ludzie w większości szukali schronienia w parafiach, na misjach. Nasza misja i katedra w Bouar dały schronienie tysiącom uciekinierów – ludzie u nas koczowali, jedli, leczyli rany. W tych wojennych warunkach na świat przychodziły też dzieci. Dziewczynka, która urodziła się w klasztorze klarysek, dostała na imię Klara. Nasza obecność była dla wielu nie tylko ostatnią deską ratunku, ale i jedyną iskierką nadziei, że to wszystko się skończy, minie, że kiedyś wróci normalne życie. W takiej sytuacji nikomu z nas nawet nie przechodziło przez myśl, by opuszczać RŚA. Wielu ludzi mi mówiło: zostaliśmy, ponieważ widzieliśmy, że jesteście z nami. A my z kolei mówiliśmy sobie: zostajemy, bo są ludzie.

Tyle lat walk, przemocy, cierpienia niewinnych ludzi. Traciłeś nadzieję, kłóciłeś się z Bogiem, pytałeś, dlaczego tyle niesprawiedliwości?

To jest pytanie, które wraca często. No ale mimo że nie znajdujemy na nie odpowiedzi, czujemy, że jest Ktoś, kto czuwa, pomaga, dodaje mocy. I wystarczy się tylko otworzyć na Jego obecność. Mimo czarnych scenariuszy i dramatów niejednokrotnie widziałem ogromne działanie Pana Boga, który wstawiał się za nami. Bardzo mocno tego doświadczyliśmy, gdy porwany został ks. Mateusz Dziedzic, który w niewoli w buszu spędził 44 dni. To było uczenie nas ufności wbrew wszelkiej nadziei, bo wszystko się przeciągało, a pierwsza próba uwolnienia się nie powiodła. Był to dla nas czas próby, który zjednoczył nie tylko nas, tarnowskich misjonarzy, ale pokazał, jak bardzo możemy na siebie liczyć i jakie mamy w sobie oparcie. Nikt, kogo poprosiłem o pomoc w tym czasie, nie odmówił jej, mimo że często wiązało się to z narażeniem własnego życia. To uczyło zawierzenia Bożej Opatrzności. W drodze na miejsce spotkania w samochodzie zamiast gadać, odmawialiśmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Teraz wiem, że ludzie, których mam w diecezji, są gotowi na współpracę i jeśli o cokolwiek poproszę, nie odmówią mi.

Bo mają za co być wdzięczni…

Udawało nam się wielokrotnie dotrzeć z pomocą do wiosek, gdzie ludzie byli atakowani. W takich sytuacjach wzywaliśmy pomocy naszych Aniołów Stróżów, bo nie wiedzieliśmy, na jakie niebezpieczeństwo się narażamy i co nas czeka za kolejnym zakrętem. Wiedzieliśmy jedynie, że są ludzie, którzy bez naszej pomocy mogą nie przeżyć. I Pan Bóg błogosławił. Bywało też i tak, że docierały do nas informacje, że rebelianci poniszczyli kościoły i zbezcześcili Najświętszy Sakrament, a gdy przyjechaliśmy na miejsce, to się okazywało, że rebeliantom nie udało się wejść do środka. To był cud. Na zamku w drzwiach widać było otwory po kulach, ale drzwi nie puściły. Kiedy my przyjechaliśmy, ustąpiły po jednym lekkim uderzeniu młotkiem…

Zostajesz ordynariuszem diecezji, w której spędziłeś całe swe misyjne życie. Znasz ten teren jak mało kto…

Wiem, że nie będzie łatwo, ale ufam miłosierdziu Bożemu. W niektórych diecezjach na wschodzie kraju wszystkie parafie są zamknięte. Wiele zostało doszczętnie zniszczonych. Ludzie uciekli albo do Republiki Konga, albo do buszu. A więc sytuacja jest dramatyczna. W naszej diecezji, pomimo obecności grup zbrojnych i rebeliantów, możemy docierać do każdej parafii, do każdej prawie wioski, gdzie są wspólnoty chrześcijańskie. Pomimo że były konflikty i cały czas są obecne różne grupy zbrojne, księża i siostry pozostają na parafii, ponieważ ludzie też zostają. A ludzie zostają, gdyż są księża. W naszej diecezji w pięciu parafiach są rebelianci i grupy zbrojne. Dotychczas udawało się przekonać ich, by nie mścili się na osobach cywilnych, nie kradli, nie rabowali. Proszę o modlitwę w intencji pokoju w tym tak bardzo doświadczonym kraju – sercu Afryki. •

Ks. Mirosław Gucwa - nowy ordynariusz diecezji Bouar w ogarniętej wojną Republice Środkowoafrykańskiej. Ma 54 lata. Pochodzi z diecezji tarnowskiej. W RŚA pracuje od 1992 roku. Twórca Międzyreligijnej Platformy Pojednania, dzięki której udało się uniknąć wielu masakr. Mocno zaangażowany w działaniA na rzecz rozwoju, m.in. jako promotor centrum alfabetyzacji dla kobiet, które mają w tym kraju utrudniony dostęp do nauki. Święcenia biskupie przyjmie w katedrze w Bouar 11 lutego.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6