Listy pisane węglem i złotem

„Pisma więzienne” św. Tomasza More są niezwykłą duchową lekturą. Są zapisem „rekolekcji” przygotowujących na męczeństwo, świadectwem jego wiary, wierności sumieniu i miłości nieprzyjaciół.

Reklama

Wierność sumieniu

Jeden z listów zawiera zapis dramatycznego dialogu między Tomaszem a jego córką, której pozwolono odwiedzić ojca w więzieniu. Małgorzata namawia ojca, by okazał królowi posłuszeństwo i podpisał lojalkę. Przecież tylu innych zacnych i mądrych podpisało. Ona sama także. Po co ten upór, który może kosztować Cię życie – pyta Meg. Morus nie wchodzi w meritum sporu, ale zapewnia córkę, że jego sumienie jest absolutnie pewne swoich racji. „Zaprawdę ufam Bogu, że raczej umocni mnie, abym zniósł stratę, niż przeciw sumieniu przysięgał i naraził swą duszę na niebezpieczeństwo”. Dodaje, że decyzja podjęta pod wpływem strachu nie byłaby dobra dla duszy. Argument sumienia jest dla Morusa decydujący. Trzeba się liczyć najpierw z Bogiem, a potem z królem, podkreśla.

List kończy się słowami pociechy płynącymi z wiary, w których zawiera się ponadczasowa mądrość: „Moja dobra córko, nigdy nie martw się o nic, co kiedykolwiek spotka mnie na tym świecie. Nic nie może przyjść prócz tego, czego chce Bóg. I jestem całkiem pewien, że cokolwiek może to być, jakkolwiek złe może się wydawać, rzeczywiście będzie to najlepsze”.

W listach więziennych Morusa uderzają pokora i łagodność, które są połączone z niezmienną wiernością prawdzie odczytanej w sumieniu. Tomasz nie wypowiada jednego złego słowa przeciwko królowi ani przeciwko tym, którzy wybrali drogę oportunizmu. Nie czyni z siebie obrońcy Kościoła, bohatera, nie wzywa innych, by szli jego drogą. Nie zdecydował się także pisać listu do króla, aby tłumaczyć swoje racje i prosić o łaskę. W liście do jednego z bliskich księży tłumaczy: „Dziękuję naszemu Panu, że to, co robię, nie wynika z uporu, ale z troski o zbawienie mojej duszy, ponieważ nie mogę skłonić własnego umysłu, abym myślał inaczej niż to, co czynię, gdy chodzi o przysięgę. Co do innych ludzi nie chcę być sędzią, nigdy nie radziłem żadnemu człowiekowi przysięgać ani odmawiać”.

Kwestią kluczową dla Morusa jest sprawa własnego zbawienia. Ten argument wraca jak refren. Nie ma tu żadnych rozważań o relacji między władzą papieża i króla. Nie ma analizy skutków poddania Kościoła w Anglii władzy świeckiej. Nie ma tu żadnej polityki, dyplomacji, teologicznych spekulacji. Jest konsekwentne, wielokrotne odwołanie się do sumienia, którego rolą jest pokazywanie drogi życia zgodnego z Bożą wolą. „Nigdy w mojej duszy nie zamierzałem zgodzić się na żaden niegodziwy postępek, który według mojego sumienia naraziłby mnie na gniew Boga, nawet choćby to oznaczało przyjęcie największych cierpień” – pisze More.

Stracił głowę, uratował duszę

Listy, choć pełne emocji, zachowują wykwintny styl angielskiego dżentelmena, humanisty, prawnika. Uderza to, że każdą linijkę tych tekstów przenika głęboka wiara. Tomasz patrzy śmierci w oczy. Wyznaje: „W moim ciele o wiele więcej jest lęku przed bólem i śmiercią, niż można się spodziewać u wiernego chrześcijanina, któremu tak jak mnie sumienie mówi, że ocalanie ciała byłoby połączone ze zgubą duszy. Mimo to dziękuję Bogu, że po tych rozterkach duch odniósł zwycięstwo, a rozum z pomocą wiary ostatecznie stwierdził, że niesprawiedliwy wyrok śmierci za dobre postępowanie jest przypadkiem, w którym człowiek może stracić głowę, nie ponosząc szkody, ale zamiast szkody otrzymać bezcenne dobro z ręki Boga. I dzięki naszemu Panu, Meg, odkąd tu przyszedłem, z każdy dniem oswajam się z myślą o śmierci”.

Serce Morusa jest wolne od nienawiści. „Jestem naprawdę wiernym poddanym Króla, codziennie modlę się za niego… Nikomu nie wyrządzam krzywdy, o nikim nie mówię źle, nie myślę źle o nikim, lecz każdemu życzę dobrze. I jeśli to nie wystarcza, żeby człowiek mógł zachować życie, zaprawdę nie pragnę żyć” – pisze do córki. „Żegnaj, moje drogie dziecko, i módl się za mnie, a ja będę się modlił za ciebie i wszystkich twych przyjaciół, byśmy mogli radośnie spotkać się w niebie” – te słowa padają w ostatnim liście.

Po usłyszeniu wyroku śmierci Tomasz More układa modlitwę, zaczynającą się od słów: „Daj mi Twą łaskę, dobry Panie, abym za nic miał ten świat. By mój umysł mocno przylgnął do Ciebie i nie chwiał się za podmuchem ludzkich słów…”. Modlitwa kończy się prośbą: „Bym uważał mych największych wrogów za najlepszych przyjaciół. Ponieważ bracia Józefa nie mogliby nigdy uczynić mu tak dużo dobrego swoją miłością i przychylnością, jaką uczynili mu swą złośliwością i nienawiścią. Takiego usposobienia każdy człowiek powinien pragnąć bardziej niż wszelkich skarbów wszystkich książąt i królów, chrześcijańskich i pogańskich, jeśliby je razem zebrano i złożono na jednym stosie”.

Egzekucja miała miejsce 6 lipca 1535 roku. Wchodząc na szafot, Tomasz powiedział do eskortującego go żołnierza: „Proszę cię, panie Poruczniku, pomóż mi wejść na górę, z powrotem poradzę sobie sam”. Do kata zaś zwrócił się ze słowami: „Nabierz ducha, człowieku, i nie lękaj się spełnić swej powinności. Moja szyja jest bardzo krótka, bacz zatem, byś krzywo uderzając, nie stracił dobrej sławy”.

Stracił głowę, zachował twarz, uratował duszę. Niby zniewolony, a przecież wolny. Beatyfikowano go w 1886 roku, kanonizowano w 1935 roku. Dziś także Kościół anglikański czci go jako świętego. Święty Jan Paweł II ogłosił go patronem rządzących i polityków.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7