Śmierć algierskich męczenników nie jest dowodem w sporze chrześcijaństwa ze światem islamu. Dekret o męczeństwie „ludzi Boga” to nie akt oskarżenia przeciw muzułmanom, tylko potwierdzenie radykalizmu Ewangelii.
Sobota 27 stycznia 2018 roku zostanie zapamiętana jako dzień, na który czekał chyba każdy, kto widział film „Ludzie Boga”. Papież Franciszek w tym dniu podpisał m.in. dekret, w którym uznał za męczenników bp. Pierre’a Claverie, dominikanina i ordynariusza algierskiego Oranu (zginął ze swoim kierowcą, muzułmaninem, przed wejściem do domu biskupiego) oraz 18 innych zakonnic i zakonników, wśród których znajduje się również 7 trapistów z klasztoru Najświętszej Maryi Panny z gór Atlasu w Tibhirine. – Każdy z nich był autentycznym świadkiem miłości Chrystusa, dialogu, otwartości na innych, przyjaźni i lojalności wobec Algierczyków. Oni nie oddali życia dla idei, dla sprawy, ale dla Niego – mówi GN o. Thomas Georgeon, trapista, postulator procesu beatyfikacyjnego algierskich męczenników, ludzi Boga, którzy wcale męczennikami zostać nie chcieli.
Prosta historia
W tej historii nic się „nie zgadza”. Katoliccy mnisi żyjący w zgodzie z muzułmanami, służący muzułmanom, a następnie ginący z rąk innych muzułmanów, walczących jednocześnie z muzułmańskim (choć laickim) rządem, stają się bohaterami dla muzułmanów i zarazem męczennikami Kościoła… Nic się „nie zgadza”, bo wolelibyśmy, by wszystko było tu czarno-białe i zerojedynkowe: źli (wszyscy) muzułmanie kontra dobrzy chrześcijanie. Owszem, trapiści z Tibhirine, podobnie jak pozostali algierscy męczennicy, nie zginęli z rąk kosmitów, tylko z rąk ludzi powołujących się na Koran. Tyle tylko, że ci, dla których są dziś bohaterami, to również nie żadni kosmici, tylko z krwi i kości muzułmanie. Moment historii, w jakim jesteśmy, w tym zwłaszcza kryzys uchodźczy, na który nie potrafiliśmy jak dotąd sensownie odpowiedzieć, próbuje wymusić na nas kategoryczny, bez żadnych niuansów, podział na „swoich” i „obcych”. Możliwe zatem, że przypadek algierskich męczenników, którym Watykan dekretem o męczeństwie otworzył właśnie drogę do beatyfikacji, jest większym wyzwaniem dla chrześcijan niż muzułmanów. Owszem, tych drugich musi prowokować do zadania paru pytań o istotę swojej religii, w której przyzwolenie na przemoc jest czymś poważniejszym niż tylko „wypadkiem przy pracy”. Problem islamu z samym sobą nie zwalnia jednak chrześcijan z podjęcia wyzwań, jakie stawia przed nami świadectwo męczenników. Mamy bowiem dwie możliwości: albo ich historią podeprzeć swoje własne uprzedzenia czy wrogość, albo odczytać z niej to, co oni sami w niej mówią.
Mam wybór
Cała dziewiętnastka męczenników zginęła w latach 1994–1996, w czasie trwającej dłużej wojny domowej w Algierii. Kraj, który w 1962 roku uzyskał niepodległość, był rządzony przez Front Wyzwolenia Narodowego, będący najpierw algierską wersją socjalizmu, później bardziej zliberalizowaną partią, stawiającą na świecki model państwa w społeczeństwie, w którym ponad 97 proc. stanowią muzułmanie. To w proteście przeciwko polityce partii powstał Islamski Front Ocalenia, który w 1991 roku wygrał pierwsze demokratyczne wybory. Przejęcie władzy przez islamistów chciała jednak zablokować armia. Front został zdelegalizowany, a część jego działaczy utworzyła Zbrojną Grupę Islamską, która zaczęła prowadzić partyzancką wojnę. Jej ofiarami stali się przede wszystkim zwykli obywatele Algierii, a więc niemal w 100 proc. muzułmanie. Warto uświadomić sobie ten kontekst, żeby zrozumieć, że śmierć mnichów z Tibhirine i pozostałych męczenników była częścią tego konfliktu, który nie miał charakteru antychrześcijańskiego w punkcie wyjścia, choć chrześcijanie byli naturalnym celem ataku dla grup, które dążyły do utworzenia z Algierii republiki islamskiej opartej na szarijacie jako jedynym źródle prawa.
W takim porządku chrześcijanie, a zwłaszcza katoliccy mnisi, musieli być solą w oku. Zwłaszcza że mieli wsparcie swoich muzułmańskich sąsiadów. W „Ludziach Boga” jest scena, w której w Wigilię Bożego Narodzenia do trapistów przychodzi razem ze swoim oddziałem jeden z przywódców Islamskiej Grupy Zbrojnej, Sayah Attiya. Żąda wydania leków i zapewnienia swoim oddziałom opieki medycznej. Przełożony wspólnoty, o. Christian, nie pozwala mu jednak wejść do klasztoru z bronią, wtedy terrorysta przystawia mu karabin do brzucha i mówi: „Nie masz wyboru”. Na co przeor trapistów odpowiada spokojnie: „Ja zawsze mam wybór”.
Męczennicy z przypadku?
Ten wybór stanie się dramatyczny w momencie, gdy rzeczywiście będzie się rozstrzygać los zakonników. Pracujący na roli, ale też prowadzący działalność edukacyjną i medyczną dla miejscowej ludności muzułmańskiej wiedzą, że w każdej chwili mogą zginąć, jednak nie chcą zostawiać ludzi, dla których tam żyją. Zdawali sobie sprawę, że bez przychodni lekarskiej, prowadzonej przez mnichów, muzułmańscy sąsiedzi zostaną pozbawieni podstawowej opieki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).