Nie mądrość świata tego...

Jacek Dziedzina

publikacja 02.03.2018 04:45

Śmierć algierskich męczenników nie jest dowodem w sporze chrześcijaństwa ze światem islamu. Dekret o męczeństwie „ludzi Boga” to nie akt oskarżenia przeciw muzułmanom, tylko potwierdzenie radykalizmu Ewangelii.

Trapiści z Tibhirine w Algierii (wśród nich jeden z ocalałych). www.fondazionenigrizia.org Trapiści z Tibhirine w Algierii (wśród nich jeden z ocalałych).

Sobota 27 stycznia 2018 roku zostanie zapamiętana jako dzień, na który czekał chyba każdy, kto widział film „Ludzie Boga”. Papież Franciszek w tym dniu podpisał m.in. dekret, w którym uznał za męczenników bp. Pierre’a Claverie, dominikanina i ordynariusza algierskiego Oranu (zginął ze swoim kierowcą, muzułmaninem, przed wejściem do domu biskupiego) oraz 18 innych zakonnic i zakonników, wśród których znajduje się również 7 trapistów z klasztoru Najświętszej Maryi Panny z gór Atlasu w Tibhirine. – Każdy z nich był autentycznym świadkiem miłości Chrystusa, dialogu, otwartości na innych, przyjaźni i lojalności wobec Algierczyków. Oni nie oddali życia dla idei, dla sprawy, ale dla Niego – mówi GN o. Thomas Georgeon, trapista, postulator procesu beatyfikacyjnego algierskich męczenników, ludzi Boga, którzy wcale męczennikami zostać nie chcieli.

Prosta historia

W tej historii nic się „nie zgadza”. Katoliccy mnisi żyjący w zgodzie z muzułmanami, służący muzułmanom, a następnie ginący z rąk innych muzułmanów, walczących jednocześnie z muzułmańskim (choć laickim) rządem, stają się bohaterami dla muzułmanów i zarazem męczennikami Kościoła… Nic się „nie zgadza”, bo wolelibyśmy, by wszystko było tu czarno-białe i zerojedynkowe: źli (wszyscy) muzułmanie kontra dobrzy chrześcijanie. Owszem, trapiści z Tibhirine, podobnie jak pozostali algierscy męczennicy, nie zginęli z rąk kosmitów, tylko z rąk ludzi powołujących się na Koran. Tyle tylko, że ci, dla których są dziś bohaterami, to również nie żadni kosmici, tylko z krwi i kości muzułmanie. Moment historii, w jakim jesteśmy, w tym zwłaszcza kryzys uchodźczy, na który nie potrafiliśmy jak dotąd sensownie odpowiedzieć, próbuje wymusić na nas kategoryczny, bez żadnych niuansów, podział na „swoich” i „obcych”. Możliwe zatem, że przypadek algierskich męczenników, którym Watykan dekretem o męczeństwie otworzył właśnie drogę do beatyfikacji, jest większym wyzwaniem dla chrześcijan niż muzułmanów. Owszem, tych drugich musi prowokować do zadania paru pytań o istotę swojej religii, w której przyzwolenie na przemoc jest czymś poważniejszym niż tylko „wypadkiem przy pracy”. Problem islamu z samym sobą nie zwalnia jednak chrześcijan z podjęcia wyzwań, jakie stawia przed nami świadectwo męczenników. Mamy bowiem dwie możliwości: albo ich historią podeprzeć swoje własne uprzedzenia czy wrogość, albo odczytać z niej to, co oni sami w niej mówią.

Mam wybór

Cała dziewiętnastka męczenników zginęła w latach 1994–1996, w czasie trwającej dłużej wojny domowej w Algierii. Kraj, który w 1962 roku uzyskał niepodległość, był rządzony przez Front Wyzwolenia Narodowego, będący najpierw algierską wersją socjalizmu, później bardziej zliberalizowaną partią, stawiającą na świecki model państwa w społeczeństwie, w którym ponad 97 proc. stanowią muzułmanie. To w proteście przeciwko polityce partii powstał Islamski Front Ocalenia, który w 1991 roku wygrał pierwsze demokratyczne wybory. Przejęcie władzy przez islamistów chciała jednak zablokować armia. Front został zdelegalizowany, a część jego działaczy utworzyła Zbrojną Grupę Islamską, która zaczęła prowadzić partyzancką wojnę. Jej ofiarami stali się przede wszystkim zwykli obywatele Algierii, a więc niemal w 100 proc. muzułmanie. Warto uświadomić sobie ten kontekst, żeby zrozumieć, że śmierć mnichów z Tibhirine i pozostałych męczenników była częścią tego konfliktu, który nie miał charakteru antychrześcijańskiego w punkcie wyjścia, choć chrześcijanie byli naturalnym celem ataku dla grup, które dążyły do utworzenia z Algierii republiki islamskiej opartej na szarijacie jako jedynym źródle prawa.

W takim porządku chrześcijanie, a zwłaszcza katoliccy mnisi, musieli być solą w oku. Zwłaszcza że mieli wsparcie swoich muzułmańskich sąsiadów. W „Ludziach Boga” jest scena, w której w Wigilię Bożego Narodzenia do trapistów przychodzi razem ze swoim oddziałem jeden z przywódców Islamskiej Grupy Zbrojnej, Sayah Attiya. Żąda wydania leków i zapewnienia swoim oddziałom opieki medycznej. Przełożony wspólnoty, o. Christian, nie pozwala mu jednak wejść do klasztoru z bronią, wtedy terrorysta przystawia mu karabin do brzucha i mówi: „Nie masz wyboru”. Na co przeor trapistów odpowiada spokojnie: „Ja zawsze mam wybór”.

Męczennicy z przypadku?

Ten wybór stanie się dramatyczny w momencie, gdy rzeczywiście będzie się rozstrzygać los zakonników. Pracujący na roli, ale też prowadzący działalność edukacyjną i medyczną dla miejscowej ludności muzułmańskiej wiedzą, że w każdej chwili mogą zginąć, jednak nie chcą zostawiać ludzi, dla których tam żyją. Zdawali sobie sprawę, że bez przychodni lekarskiej, prowadzonej przez mnichów, muzułmańscy sąsiedzi zostaną pozbawieni podstawowej opieki.

Ojciec Michał Zioło, dominikanin, który został trapistą i chciał przyłączyć się do wspólnoty z Tibhirine (nie zdążył, oczekując na wizę), studiował wnikliwie testament przeora wspólnoty. – Christian – tak się domyślam, medytując tekst testamentu – chciał uniknąć nawet najświętszych „tytułów”, bo wiedział, że chętnie użyjemy tego do kolejnego dzielenia ludzi – mówił w rozmowie z GN parę lat temu. Z kolei u br. Christophera można wyczytać m.in.: „Brat Luc rzucił: »Śmierć? Mam to gdzieś, nie boję się terrorystów«. A ja... patrzę na Ciebie, Jezu. Twoje przejęcie w obliczu śmierci. Pozwalasz mi nie uważać się za bohatera, męczennika”. Wynika z tego, że nawet jeśli nie cała siódemka mnichów, to część z nich na pewno nie marzyła wcale o zostaniu męczennikami. Przeciwnie, całkiem poważnie rozważali opcję przeprowadzki, gdy radykałowie zbliżali się do Tibhirine. Tym bardziej że słyszeli już o aktach przemocy wobec chrześcijan. Postanowili jednak pozostać na miejscu. I w nocy z 26 na 27 marca 1996 roku zostali uprowadzeni.

Dwa miesiące później znaleziono odcięte głowy mnichów. Do dziś nie jest jednak jasne, kto na pewno dokonał mordu. Wprawdzie podano informację, że przyznała się do tego Zbrojna Grupa Islamska, ale pamiętajmy, że ciągle toczyła się wojna domowa, w której wojna propagandowa, jak w każdej wojnie, zajmuje istotne miejsce. I nie brak wcale osób, które są przekonane, że w uprowadzenie i zabicie trapistów mogły być zamieszane służby rządowe, które chciały obciążyć winą właśnie islamskich terrorystów. Co ciekawe, w taką wersję zdarzeń zdawał się wierzyć m.in. wspomniany na wstępie biskup Oranu, Pierre Claverie. Sam zginął w zamachu zaledwie miesiąc po odnalezieniu odciętych głów trapistów…

Nie nasza logika

Jeśli więc, jak powiedzieliśmy sobie wyżej, nie można traktować ich śmierci jako argumentu przeciwko muzułmanom (ci też padali ofiarą radykałów), ba, skoro sami trapiści nie planowali męczeństwa i nie marzyli o nim, to co właściwie dla Kościoła i świata oznacza ich śmierć i co mówi nam dekret o ich męczeństwie?

Postulator procesu beatyfikacyjnego jest przekonany, że choć dzisiaj pojęcie dialogu międzyreligijnego bywa nadużywane i przez to jest coraz mniej poważane w Kościele, to właśnie przykład algierskich męczenników, zwłaszcza mnichów z Tibhirine, przywraca mu właściwe znaczenie i miejsce. – Oni byli świadkami Chrystusa także poprzez głęboką miłość do ziemi, do której Pan ich posłał. Byli świadkami poprzez ewangeliczną delikatność wobec Algierczyków, szanując wiarę drugiego i pragnąc zrozumieć islam – mówi o. Thomas Georgeon. – Przesłanie tych 19 kobiet i mężczyzn, członków Kościoła „przyjmującego” jest jasne: musimy pogłębić znaczenie obecności Kościoła, pokazać, że możliwe jest braterskie i pełne szacunku współistnienie ludzi różnych religii – dodaje.

Na pytanie, jak połączyć dialog z głoszeniem Ewangelii, odpowiada: – W świecie muzułmańskim jest to głoszenie i świadczenie o Ewangelii pokoju, ale my nie możemy być pewni reakcji drugiej strony, która może pozostać głucha i ślepa nawet w obliczu takiego świadectwa.

Patrząc w perspektywie dialogu międzyreligijnego, mnisi pokazują nam drogę pokory. Kto chce wejść w dialog, musi zarówno poznać „smak drugiego”, jak i mieć wielki szacunek dla własnej wiary. Ojciec Christian de Chergé napisał, że „wiara drugiego jest tajemniczym darem Boga” – o. Thomas cytuje przeora z Tibhirine. Trapista podkreśla, że mówimy o męczeństwie „z”, a nie „przeciw”. – Kościół musi żyć w logice przebaczenia i miłosierdzia, pragnie ofiarować to całej Algierii; być tym, który pomaga leczyć rany – dodaje. Nie ma innego wyjścia, jak przyjąć takie rozumienie sensu śmierci algierskich męczenników. Dlatego, że oni sami niczego więcej do swojej obecności w tym miejscu nie dopowiadali. I może to jest w tej historii najtrudniejsze: wydaje się zbyt prosta, wręcz naiwna, w czasach, gdy tak łatwo ulec pokusie przejęcia logiki radykałów.