– Chciałam żyć zwyczajnym życiem z osobami z niepełnosprawnością, a nie tylko uczestniczyć w rozmaitych akcjach – mówi Bernadeta Mróz z Gogolina, która od października mieszka we wrocławskim domu L’Arche.
Wokół stołu
– Uczestniczyłam w projekcie misyjnym w Etiopii. Miałam w tym kraju problemy z wizą i wtedy dostałam od koleżanki propozycję wyjazdu do Kenii. Tam poznałam L’Arche. We wspólnocie spędziłam 4 miesiące – opowiada Anna Jaroszewska, która już od 7 lat jest związana z L’Arche we Wrocławiu, a na Górze św. Anny wprowadzała w tajniki wspólnotowego życia nowych asystentów.
– Mocnym odkryciem było dla mnie to, że wszyscy mamy jakąś niepełnosprawność, niektórzy intelektualną, niektórzy społeczną, a niektórzy niepełnosprawność serca. Ta ostatnia częściej dotyczy asystentów. Funkcjonujemy na poziomie rozumu, opieramy się na schematach, kalkulujemy, przewidujemy, planujemy… Natomiast osoby z niepełnosprawnością intelektualną funkcjonują przede wszystkim na poziomie serca. Cechuje je szczerość, otwartość, spontaniczność, przyjmowanie drugiego i akceptowanie go – tłumaczy Ania.
Podkreśla, że fundamentem i sensem L’Arche są relacje z Bogiem i z osobami z niepełnosprawnością. Są to relacje, które przemieniają serce człowieka. – Tak naprawdę największym miejscem rozwoju stawały się dla mnie sytuacje trudne, które pokazywały mi, jak duże są we mnie pokłady egoizmu. Dzięki autentycznym relacjom, płynącej z nich radości, czułam się akceptowana i chciałam zmieniać się na lepsze – wyjaśnia. We wspólnocie ujął ją domowy styl życia.
– L’Arche to moja wielka rodzina. Lubię dla kogoś posprzątać, ugotować. Lubię widzieć uśmiechnięte twarze i słyszeć „dziękuję”. Łączy nas stół eucharystyczny, codzienna głęboka i szczera wspólna modlitwa, a także stół codziennych posiłków. Zwłaszcza obiady długo celebrujemy, rozmawiając o całym dniu, żartując, a czasem kłócąc się – opowiada.
To miejsce dla…
– Asystentem może zostać osoba pełnoletnia, która jest otwarta i chce wchodzić w relacje z drugim człowiekiem, chce współpracować w zespole i pracować nad swoimi słabymi stronami. Nie mamy specjalnych wymagań co do wykształcenia – wyjaśnia Barbara Wójcik. – Chodzi o zaangażowanie się we wspólnotę, o wzajemne towarzyszenie sobie, robienie czegoś razem – dopowiada Ania Jaroszewska. – Tak. Bo my nie tyle robimy coś dla osób z niepełnosprawnością, ile robimy coś razem z nimi. Nie świadczymy tylko usług z pozycji robienia czegoś dla kogoś, ale staramy się, by przy podziale obowiązków domowych nie było podziałów asystenci – osoby z niepełnosprawnością – tłumaczy Barbara Wójcik.
Zaproszenie kierują do osób, które po maturze czy po studiach chcą przemyśleć swoje dalsze kroki. Zapraszają tych, którzy mają pracę, ale nie są z niej zadowoleni i potrzebują pewne sprawy sobie poukładać czy przewartościować. Zapraszają studentów, którzy nie są przekonani, że obrali dobry kierunek studiów, a także kleryków i siostry zakonne. – Proponujemy własny pokój w domu. Zapewniamy wikt i opierunek. Na początku jest kieszonkowe dla wolontariuszy, a potem zatrudnienie dla asystentów – wyjaśnia dyrektor krajowa. Staż trwa 3 miesiące. Przez ten czas jest się coraz bardziej wprowadzanym w życie wspólnotowe, by móc zostać asystentem.
– Arka jest miejscem wszechstronnego rozwoju. Przykładowo ja nauczyłam się w Canterbury gotować. Potrafiłam zrobić jajecznicę czy jajko na miękko. A w Arce zostałam rzucona na głęboką wodę, bo musiałam treściwe posiłki gotować od razu dla 10 osób. We wspólnocie człowiek uczy się wielu praktycznych rzeczy: robienia zakupów, planowania budżetu, dbania o dom, uczy się też budowania relacji społecznych, rozwiązywania konfliktów, wzrasta duchowo i staje się lepszym człowiekiem – podkreśla Barbara Wójcik.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).