GOSC.PL |
publikacja 17.12.2017 04:45
– Chciałam żyć zwyczajnym życiem z osobami z niepełnosprawnością, a nie tylko uczestniczyć w rozmaitych akcjach – mówi Bernadeta Mróz z Gogolina, która od października mieszka we wrocławskim domu L’Arche.
Grzegorz Kotlarz
Wrocławska L’Arche
Bernadeta jest na stażu. Przygląda się życiu wspólnoty. L’Arche (Arka) to międzynarodowa federacja wspólnot, do których należą osoby z niepełnosprawnością intelektualną i osoby sprawne intelektualnie – tzw. asystenci. W Polsce dotąd wspólnoty powstały w Śledziejowicach pod Krakowem, w Poznaniu, we Wrocławiu i w Warszawie. Nowi asystenci oraz wolontariusze z tych wspólnot w ostatni weekend listopada spotkali się na Górze św. Anny. Był to dla nich czas zdobywania wiedzy merytorycznej, ale przede wszystkim czas formacji duchowej, głębszego poznawania misji i tożsamości L’Arche, a także zdobywania konkretnych umiejętności, które pomogą im budować trwałe relacje przyjaźni z osobami z niepełnosprawnością intelektualną.
Ludzie, którzy są szczęśliwi
Pierwszą wspólnotę w 1964 r. założył Jean Vanier we Francji. Dziś na całym świecie jest ich około 150. – W L’Arche razem budujemy wspólnoty życia oparte na relacjach z Panem Bogiem i ze sobą nawzajem. Chcemy być znakiem dla świata, że jest możliwe życie w przyjaźni z osobami z niepełnosprawnością intelektualną – mówi Barbara Wójcik, która jest dyrektorem krajowym wspólnot L’Arche w Polsce i współpoprowadziła formację na Górze św. Anny. – Staramy się głosić wartość wspólnoty i wartość osób z niepełnosprawnością. Pokazywać światu, że te osoby są szczęśliwe, że wokół nich można się gromadzić i czerpać od nich energię do życia – zapewnia.
Sama trafiła do L’Arche blisko 30 lat temu w Canterbury w Wielkiej Brytanii. – Miałam głębokie pragnienie wspólnoty, która kieruje się wartościami chrześcijańskimi, ewangelicznymi. Pan Bóg poprowadził mnie do L’Arche. Byłam po studiach psychologicznych, chciałam pomagać ludziom i zmieniać świat. Uważałam, że mogę pracować wszędzie, ale nie z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, bo dla nich nic już nie da się zrobić. Tymczasem po kilku miesiącach w L’Arche odkryłam, że byłam w błędzie. Zrozumiałam, że te osoby żadnej pomocy nie potrzebują, że są szczęśliwe. To my potrzebujemy pomocy, by zrozumieć, że robimy im krzywdę, spychając je na margines życia – tłumaczy Barbara Wójcik.
Matura zdana – czas na L’Arche
Uczestnicząca w formacji Bernadeta Mróz w tym roku zdała maturę. – Byłam związana z duszpasterstwem młodzieży na Górze św. Anny i jeden z franciszkanów zaprosił mnie na obóz letni z osobami z niepełnosprawnością z Wrocławia. Miałam wtedy 14 lat – opowiada Benia. Od tamtego czasu miała kontakt z wrocławską wspólnotą i dowiedziała się o istnieniu Arki.
– To miejsce mnie pociągało. Chciałam żyć zwyczajnym życiem z osobami z niepełnosprawnością, a nie tylko uczestniczyć w rozmaitych akcjach. Kiedy zdałam maturę, pomyślałam, że to dobry czas, by to pragnienie zrealizować – przyznaje. W L’Arche jest od października i już czuje się tam jak w domu. – Będąc na stażu, przyglądam się asystentom, przyglądam się zwyczajom panującym w domu. Popełniam błędy, uczę się, ale przede wszystkim nawiązuję relacje. Pierwsze dwa tygodnie były trudne. To normalne, że wchodząc w nowy dom, trzeba poznać przyzwyczajenia, panujące relacje. I na to potrzeba czasu – zapewnia Benia.
Jedną z jej radości jest choćby to, że już może porozmawiać z Arturem, mieszkańcem domu, który nie potrafi mówić. – Robię to, co chciałam. I mam poczucie, że to był dobry wybór. Chcę nauczyć się naturalności w kontaktach z osobami z niepełnosprawnością – podkreśla.
Moje życie nie jest puste
– O Arce dowiedziałam się z gazety. Bardzo chciałam w swoim życiu coś zmienić, móc robić coś dla innych, więc zadzwoniłam. I już od roku jestem w Arce na 2–3 godziny w tygodniu. Razem z mieszkańcami gotuję, piekę, robię soki i sałatki, świętuję, uczestniczę w modlitwie. Ten wolontariat daje mi radość i poczucie szczęścia. Moje życie nie jest puste – mówi Małgorzata, która jest wolontariuszką w Śledziejowicach i brała udział w formacji na Górze św. Anny. Przyjechała razem z przyjaciółką Katarzyną, również wolontariuszką, oraz Kingą, która jest pracownikiem socjalnym i koordynatorką medyczną, a zarazem asystentką.
– Dla mnie to coś więcej niż praca. Wcześniej byłam pracownikiem socjalnym w DPS-ie, który był dużą instytucją. Brakowało mi tam relacji i kontaktu z mieszkańcami. Zdecydowanie więcej czasu spędzałam z papierami, dlatego szukałam czegoś więcej. Kiedy przeczytałam o L’Arche, przyszłam tutaj, zachwyciłam się i zostałam – opowiada Kinga.
Wokół stołu
– Uczestniczyłam w projekcie misyjnym w Etiopii. Miałam w tym kraju problemy z wizą i wtedy dostałam od koleżanki propozycję wyjazdu do Kenii. Tam poznałam L’Arche. We wspólnocie spędziłam 4 miesiące – opowiada Anna Jaroszewska, która już od 7 lat jest związana z L’Arche we Wrocławiu, a na Górze św. Anny wprowadzała w tajniki wspólnotowego życia nowych asystentów.
– Mocnym odkryciem było dla mnie to, że wszyscy mamy jakąś niepełnosprawność, niektórzy intelektualną, niektórzy społeczną, a niektórzy niepełnosprawność serca. Ta ostatnia częściej dotyczy asystentów. Funkcjonujemy na poziomie rozumu, opieramy się na schematach, kalkulujemy, przewidujemy, planujemy… Natomiast osoby z niepełnosprawnością intelektualną funkcjonują przede wszystkim na poziomie serca. Cechuje je szczerość, otwartość, spontaniczność, przyjmowanie drugiego i akceptowanie go – tłumaczy Ania.
Podkreśla, że fundamentem i sensem L’Arche są relacje z Bogiem i z osobami z niepełnosprawnością. Są to relacje, które przemieniają serce człowieka. – Tak naprawdę największym miejscem rozwoju stawały się dla mnie sytuacje trudne, które pokazywały mi, jak duże są we mnie pokłady egoizmu. Dzięki autentycznym relacjom, płynącej z nich radości, czułam się akceptowana i chciałam zmieniać się na lepsze – wyjaśnia. We wspólnocie ujął ją domowy styl życia.
– L’Arche to moja wielka rodzina. Lubię dla kogoś posprzątać, ugotować. Lubię widzieć uśmiechnięte twarze i słyszeć „dziękuję”. Łączy nas stół eucharystyczny, codzienna głęboka i szczera wspólna modlitwa, a także stół codziennych posiłków. Zwłaszcza obiady długo celebrujemy, rozmawiając o całym dniu, żartując, a czasem kłócąc się – opowiada.
To miejsce dla…
– Asystentem może zostać osoba pełnoletnia, która jest otwarta i chce wchodzić w relacje z drugim człowiekiem, chce współpracować w zespole i pracować nad swoimi słabymi stronami. Nie mamy specjalnych wymagań co do wykształcenia – wyjaśnia Barbara Wójcik. – Chodzi o zaangażowanie się we wspólnotę, o wzajemne towarzyszenie sobie, robienie czegoś razem – dopowiada Ania Jaroszewska. – Tak. Bo my nie tyle robimy coś dla osób z niepełnosprawnością, ile robimy coś razem z nimi. Nie świadczymy tylko usług z pozycji robienia czegoś dla kogoś, ale staramy się, by przy podziale obowiązków domowych nie było podziałów asystenci – osoby z niepełnosprawnością – tłumaczy Barbara Wójcik.
Zaproszenie kierują do osób, które po maturze czy po studiach chcą przemyśleć swoje dalsze kroki. Zapraszają tych, którzy mają pracę, ale nie są z niej zadowoleni i potrzebują pewne sprawy sobie poukładać czy przewartościować. Zapraszają studentów, którzy nie są przekonani, że obrali dobry kierunek studiów, a także kleryków i siostry zakonne. – Proponujemy własny pokój w domu. Zapewniamy wikt i opierunek. Na początku jest kieszonkowe dla wolontariuszy, a potem zatrudnienie dla asystentów – wyjaśnia dyrektor krajowa. Staż trwa 3 miesiące. Przez ten czas jest się coraz bardziej wprowadzanym w życie wspólnotowe, by móc zostać asystentem.
– Arka jest miejscem wszechstronnego rozwoju. Przykładowo ja nauczyłam się w Canterbury gotować. Potrafiłam zrobić jajecznicę czy jajko na miękko. A w Arce zostałam rzucona na głęboką wodę, bo musiałam treściwe posiłki gotować od razu dla 10 osób. We wspólnocie człowiek uczy się wielu praktycznych rzeczy: robienia zakupów, planowania budżetu, dbania o dom, uczy się też budowania relacji społecznych, rozwiązywania konfliktów, wzrasta duchowo i staje się lepszym człowiekiem – podkreśla Barbara Wójcik.