O szukaniu Boga, cudach św. Charbela, arabskojęzycznej telewizji chrześcijańskiej i sytuacji chrześcijan w Libanie mówi Raymond Nader.
Ks. Tomasz Jaklewicz: Jest Pan maronitą. Proszę powiedzieć kilka słów o specyfice swojego Kościoła.
Raymond Nader: Kościół maronicki powstał w IV wieku. Jesteśmy Kościołem wschodnim, który od początku pozostawał w jedności z Rzymem i jako jedyny nigdy jej nie utracił. Od zawsze byliśmy w opozycji do tych Kościołów wschodnich, które z Rzymem zerwały.
Skąd wzięło się Pańskie zaangażowanie religijne?
Mój dziadek był duchownym. W naszym Kościele nie ma obowiązkowego celibatu dla księży. Mój ojciec był fryzjerem i rozumiałem, na czym polega jego profesja. Widziałem efekty tej pracy na głowach ludzi. Ale czym się właściwie zajmuje dziadek? To mnie intrygowało. W tamtych czasach hostie na Eucharystię wypiekało się w domu. Jako chłopak piekłem je dla dziadka. Z pięćset czy sześćset sztuk. Połowę z nich zjadałem, a resztę zanosiłem do świątyni. Kiedy widziałem ludzi w kościele, którzy godzinę się modlili, a potem dostawali tylko po jednej hostii, nie mogłem się temu nadziwić. Pytałem dziadka. Tłumaczył mi, że dzięki tym małym hostiom Bóg, który jest miłością, mieszka w ludziach. Zastanawiałem się, jak to jest możliwe. Jak Bóg, który stworzył cały świat, gwiazdy i galaktyki, może zmieścić się w małym kawałku chleba. Wierzyłem dziadkowi, ale chciałem to zrozumieć, co skierowało mnie w stronę nauk ścisłych. Zacząłem czytać książki z fizyki, chemii, biologii.
Czyli to pragnienie zrozumienia Boga pchnęło Pana w stronę nauki.
Chciałem wiedzieć o Nim więcej. Poszedłem na studia inżynierskie z elektromechaniki. Potem pojechałem do Londynu, aby studiować fizykę atomową. Zajmowałem się cząstkami elementarnymi. To wydawało się być blisko tajemnicy Stwórcy. Gdy wróciłem po studiach do Libanu, wiedziałem, jak zbudowany jest świat. Ale nadal nie wiedziałem dlaczego. Jaki jest sens świata, życia człowieka, co nas czeka po śmierci? W tym czasie w Libanie trwała wojna. Byłem oficerem wojsk chrześcijańskich. Wielu moich towarzyszy broni ginęło. Zawsze pytałem siebie, gdzie oni teraz są. Zamieniają się w proch i koniec? Czy jest jakieś inne miejsce niż nasz świat? Pytanie o sens życia i śmierci dobijało się do mnie codziennie.
Czy w tym czasie był Pan osobą praktykującą?
Chodziłem do kościoła, ale nie rozumiałem, co się tam dzieje. To był dla mnie nadal niezrozumiały rytuał. Ale czytałem Biblię. Od Pierwszej Komunii św. czytam ją codziennie. Kocham Pismo Święte. Szukałem więc prawdy poprzez dwie drogi. Pierwsza to nauki ścisłe, fizyka kwantowa, jak wspominałem. Druga – to Biblia. Odwiedzałem często sanktuarium św. Charbela w Annaja. Modliłem się tam. Fascynowała mnie – jako naukowca – tajemnica związana z ciałem świętego.
Co takiego działo się z ciałem Charbela?
Ten mnich i pustelnik Kościoła maronickiego zmarł w 1898 roku w Wigilię Bożego Narodzenia. Został pochowany tuż przy ścianie klasztoru. Wkrótce po śmierci z jego grobu zaczęło się wydobywać światło. W tym czasie nie było elektryczności. To światło było widoczne z daleka. Ludzie widzieli to zjawisko i zaczęli masowo przybywać do grobu Charbela. Przełożeni klasztoru zdecydowali się na ekshumację. Okazało się, że ciało jest w doskonałym stanie, co więcej – wydziela z siebie krew i wodę. Tak jakby się pociło. Próbowano różnymi sposobami je osuszyć, ale bezskutecznie. W końcu zamurowano szczątki Charbela w grobowcu, jednak w 1950 roku z grobowca zaczął sączyć się płyn. Mnich został beatyfikowany w 1965 roku i dopiero wtedy ustało to wydzielanie się cieczy. Osoby modlące się przy jego grobie doświadczały cudownych uzdrowień. Mnisi odnotowali 43 tysiące nadprzyrodzonych zdarzeń.
U części ludzi tak wielka liczba cudów budzi wątpliwości…
Jezus też zdziałał wiele cudów, ale one miały być tylko znakami prowadzącymi do Boga. Przepowiadaniu chrześcijańskiemu zawsze towarzyszyły znaki. Ale nie wolno zatrzymywać się na cudach. Cud musi prowadzić do Jezusa, do przyjaźni z Nim.
Wróćmy do Pańskiej historii.
Wyliczono, że przez wszystkie 67 lat z ciała świętego wydzieliło się 30 tysięcy litrów płynu. To jest po ludzku nie do wytłumaczenia. To mnie właśnie interesowało jako naukowca. Trzeba wiedzieć, że w Libanie Charbel stał się kimś bardzo znanym. Każda rodzina ma jakąś swoją historię z nim związaną. Ponieważ interesował mnie los człowieka po śmierci, modliłem się do św. Charbela, aby pomógł znaleźć odpowiedź na moje wątpliwości. Dlatego modliłem się w jego sanktuarium. Tam właśnie czytałem Biblię i czekałem na odpowiedź. W ciągu dnia służyłem w armii lub chodziłem do pracy, wieczorami byłem w sanktuarium.
9 listopada 1994 roku modliłem się jak zwykle. Miałem swój ustalony rytuał. Patrzyłem najpierw w niebo, potem zapalałem kilka świec, czytałem rozdział Biblii i medytowałem. Było bardzo zimno, co jest normalne jesienią na wysokości ponad 1300 metrów n.p.m. Poczułem nagle jakiś ciepły wiatr, który wiał tak mocno, że giął gałęzie na drzewach wokół. Ale ogień moich świec pozostawał nienaruszony. Myślałem, że ulegam jakiejś halucynacji, więc dotknąłem ognia, aby się przekonać, czy to nie jakaś iluzja. I wtedy straciłem czucie we wszystkich zmysłach. Poczułem, że znajduję się we wnętrzu światła, które było łagodne, czyste. Czułem obecność. Pomyślałem, że śnię. Ale wtedy ktoś powiedział do mnie: „Nie, to nie jest sen”. To było bardzo wyraźne, choć bez żadnego głosu.
Wtedy pojawiły się we mnie dziesiątki pytań: gdzie jestem, kto do mnie mówi, kim jestem… Poczułem wielki pokój, radość, miłość, siłę. To było coś bardzo pięknego. Usłyszałem: „To jestem ja”. Chciałem tak pozostać, bo czułem się szczęśliwy. Jakby w odpowiedzi usłyszałem słowa: „Jestem zawsze i wszędzie”. I wszystko się skończyło. Popatrzyłem na wypalone świece, nie zdawałem sobie sprawy, że to wszystko trwało cztery godziny. Już w samochodzie, w drodze powrotnej, zauważyłem na moim lewym ramieniu znamię w kształcie pięciu palców. Kiedy wróciłem do domu, żona spojrzała na mnie zdziwiona i spytała: „Dlaczego tak dziwnie wyglądasz?”. Pokazałem jej ten odcisk na ramieniu.
Poszedłem opowiedzieć wszystko biskupowi Bejrutu. On mnie znał, bo był wcześniej dyrektorem szkoły, do której chodziłem. Powiedział: „Nie rozumiem tego, ale módl się i zobaczymy, czego Bóg od ciebie chce”. Poszedłem do przełożonego monasteru w Annaja. Pokazałem mu to znamię, a on powiedział: „To może być sprawa Charbela”. Kazał mi pójść do biskupa Biblios, któremu podlega monaster. Opowiedziałem mu wszystko, a on kazał mi zrobić różne testy psychologiczne, pokazać lekarzom to znamię, porozmawiać z egzorcystami. Wszystkiemu się poddałem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.