– Tam byłam po prostu szczęśliwa – mówi o swoim pobycie w Peru Monika Michalska, jedna z wolontariuszek Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego.
Historia świętującego właśnie 20 lat istnienia SWM zaczęła się między 6 a 11 sierpnia 1997 roku. W Pieszej Pielgrzymce Krakowskiej brała wtedy udział grupa salezjańska, a w niej dwóch pracujących na misjach kleryków, którzy akurat przyjechali na urlop do Polski. To właśnie oni powiedzieli wypytującej o ich pracę młodzieży: „Przyjedźcie i sami zobaczcie, jak to wygląda”. – Uznaliśmy to za żart – opowiada o swojej pierwszej reakcji Joanna Stożek, obecnie wiceprezes Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego.
Modlitwa – najlepsza amunicja
Okazało się, że salezjanie wcale nie żartowali. Po pielgrzymce grupa młodzieży zaczęła przygotowania do wyjazdu – organizowali spotkania z misjonarzami, zbierali pieniądze. – Chcieliśmy pomagać misjom, choć wtedy wydawało się to nierealne. Internetu prawie nie było, a jedynym kontaktem z misjonarzami były wysyłane co kilka miesięcy faksy – wspomina J. Stożek. Niemal równocześnie nad tym samym zastanawiał się pracujący wtedy w Brazylii ks. Adam Parszywka, salezjanin, obecnie prezes SWM. Do dziś pamięta, jak będąc w Ameryce Południowej, siedział w kaplicy i myślał o udziale młodych świeckich wolontariuszy w pracy misyjnej.
– Zapisałem to sobie nawet w takim małym notesiku – wspomina dziś ks. Adam. – Przyjechałem do Polski i zastałem grupę, która właśnie przygotowywała się do wyjazdu do Kenii i Ugandy. Ogromnie się z tego ucieszyłem – opowiada.
Pionierski wyjazd do placówek misyjnych w Afryce udało się zorganizować w 1999 roku. Powstało także stowarzyszenie. – Ta wyprawa stała się początkiem czegoś większego – mówi J. Stożek, która od tamtej pory pracowała już na misjach w Kenii, Rosji, Nigerii i Sudanie Południowym, a teraz na rzecz misji działa z Krakowa. W ciągu 20 lat w ramach SWM w różne miejsca świata wyjechało 400 wolontariuszy. Do tego trzeba doliczyć tych, którzy wspierali misje, pracując w Polsce – łącznie to mniej więcej... 10 razy tyle osób. – Wyjazd na misje nie jest celem samym w sobie. Celem jest udział w misji Kościoła – podkreśla ks. Parszywka.
Obecnie SWM prowadzi działania w ponad 30 krajach. Nie wszędzie wyjeżdżają świeccy misjonarze. Tam, gdzie trwa wojna, uruchamiane są inne projekty – budowa studni, szpitali, szkół, wsparcie w zapewnieniu jedzenia lokalnej ludności. W Krakowie działa także Park Edukacji Globalnej „Wioski Świata” (przy ul. Tynieckiej), gdzie każdy może zobaczyć, w jakich warunkach żyją ludzie w różnych regionach świata (od afrykańskiej wioski po południowoamerykańskie slumsy). SWM jest ponadto producentem filmów opowiadających m.in. o prześladowaniach chrześcijan, umożliwia adopcję na odległość (zapewnienie regularnego wsparcia dla dzieci z krajów misyjnych) oraz zachęca do modlitwy w intencji misji.
„Misje to nie rurki z kremem. To ciągły bój o dobro drugiego człowieka, w którym biorą udział misjonarze. To oni pracują na wszystkich krańcach świata, by ludzie poznali, że Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem. Sami sobie nie poradzą – potrzebują Ciebie i Twojej modlitwy. To najlepsza amunicja!” – można przeczytać na stronie swm.pl.
Wolontariusze pod obserwacją
Z pielgrzymkowego pomysłu wyrosła więc prężna instytucja, która (słuchając wolontariuszy, trudno mieć co do tego wątpliwości) zmienia życie. Anna Matejko i Monika Michalska w ramach Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego pojechały do Peru. Monika wcześniej była także przez dwa miesiące w Nigerii. – Mój wyjazd to było takie wielkie dziękczynienie za to, co otrzymałam od mojej rodziny, od wspólnoty – wspomina Ania. Obie, choć w różnych latach, pracowały w miejscowości San Lorenzo, m.in. w oratoriach, czyli salezjańskich świetlicach, gdzie prowadzone są zajęcia plastyczne czy sportowe. Starszą młodzież uczyły też, jak zorganizować czas młodszym kolegom. Pomagały w katechezie, przygotowaniach do sakramentów, opiece nad kościołem. Odwiedzały też położone w dżungli wioski, w których nie było ani sklepu, ani prądu, ani bieżącej wody.
Były kimś szalenie egzotycznym – zwłaszcza dla dzieci. – Najmłodsze podglądały nas przez szpary w ścianach w domu, w którym spałyśmy. Część z nich nie mówiła nawet po hiszpańsku – wspomina A. Matejko. – Kiedy byłam w wioskach plemienia Kandozi, zauważyłam, że jesteśmy dla nich tak wielką nowością, że chcą nas ciągle obserwować – mówi z kolei M. Michalska. Podkreśla, że to otwierało ogromne możliwości dawania świadectwa wiary.
– Trudno mówić, że była to praca – my po prostu tam byłyśmy, żyłyśmy wśród tych ludzi i czułyśmy, że właśnie to jest im najbardziej potrzebne – przekonuje Monika i dodaje, że właśnie te wyprawy były dla niej kwintesencją pracy na misjach.
Ks. Parszywka przytacza natomiast rozmowę z mieszkańcami Ugandy, którzy nie mogli uwierzyć, że wolontariusze przyjeżdżają do nich za darmo, nikt im za to nie płaci, a nawet sami zbierają wcześniej pieniądze, by kupić bilety. – Minęły jakieś trzy tygodnie i jeden chłopak podszedł do mnie i powiedział: „Już wiem, dlaczego oni to robią. Dlatego, że wierzą”. To jest fundament – wspomina salezjanin.
Na pytanie o to, co im dały wyjazdy do Peru, wolontariuszki odpowiadają zgodnie: korzyści takie, jak zdobywanie doświadczenia czy opanowanie języka do perfekcji można mnożyć. Tyle tylko, że nie o to chodzi. Tym, co zostaje po wyjazdach, są ciepło i radość, które otrzymały od ludzi oraz przyjaźnie między wolontariuszami i z misjonarzami. Monika ujmuje rzecz jeszcze prościej. – Ja tam byłam szczęśliwa. I jestem szczęśliwa, że mogłam tam być – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).