Misje to nie rurki z kremem

Miłosz Kluba

publikacja 12.09.2017 05:30

– Tam byłam po prostu szczęśliwa – mówi o swoim pobycie w Peru Monika Michalska, jedna z wolontariuszek Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego.

Anna (z lewej) i Monika były na misjach w Ameryce Płd. Miłosz Kluba Anna (z lewej) i Monika były na misjach w Ameryce Płd.

Historia świętującego właśnie 20 lat istnienia SWM zaczęła się między 6 a 11 sierpnia 1997 roku. W Pieszej Pielgrzymce Krakowskiej brała wtedy udział grupa salezjańska, a w niej dwóch pracujących na misjach kleryków, którzy akurat przyjechali na urlop do Polski. To właśnie oni powiedzieli wypytującej o ich pracę młodzieży: „Przyjedźcie i sami zobaczcie, jak to wygląda”. – Uznaliśmy to za żart – opowiada o swojej pierwszej reakcji Joanna Stożek, obecnie wiceprezes Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego.

Modlitwa – najlepsza amunicja

Okazało się, że salezjanie wcale nie żartowali. Po pielgrzymce grupa młodzieży zaczęła przygotowania do wyjazdu – organizowali spotkania z misjonarzami, zbierali pieniądze. – Chcieliśmy pomagać misjom, choć wtedy wydawało się to nierealne. Internetu prawie nie było, a jedynym kontaktem z misjonarzami były wysyłane co kilka miesięcy faksy – wspomina J. Stożek. Niemal równocześnie nad tym samym zastanawiał się pracujący wtedy w Brazylii ks. Adam Parszywka, salezjanin, obecnie prezes SWM. Do dziś pamięta, jak będąc w Ameryce Południowej, siedział w kaplicy i myślał o udziale młodych świeckich wolontariuszy w pracy misyjnej.

– Zapisałem to sobie nawet w takim małym notesiku – wspomina dziś ks. Adam. – Przyjechałem do Polski i zastałem grupę, która właśnie przygotowywała się do wyjazdu do Kenii i Ugandy. Ogromnie się z tego ucieszyłem – opowiada.

Pionierski wyjazd do placówek misyjnych w Afryce udało się zorganizować w 1999 roku. Powstało także stowarzyszenie. – Ta wyprawa stała się początkiem czegoś większego – mówi J. Stożek, która od tamtej pory pracowała już na misjach w Kenii, Rosji, Nigerii i Sudanie Południowym, a teraz na rzecz misji działa z Krakowa. W ciągu 20 lat w ramach SWM w różne miejsca świata wyjechało 400 wolontariuszy. Do tego trzeba doliczyć tych, którzy wspierali misje, pracując w Polsce – łącznie to mniej więcej... 10 razy tyle osób. – Wyjazd na misje nie jest celem samym w sobie. Celem jest udział w misji Kościoła – podkreśla ks. Parszywka.

Obecnie SWM prowadzi działania w ponad 30 krajach. Nie wszędzie wyjeżdżają świeccy misjonarze. Tam, gdzie trwa wojna, uruchamiane są inne projekty – budowa studni, szpitali, szkół, wsparcie w zapewnieniu jedzenia lokalnej ludności. W Krakowie działa także Park Edukacji Globalnej „Wioski Świata” (przy ul. Tynieckiej), gdzie każdy może zobaczyć, w jakich warunkach żyją ludzie w różnych regionach świata (od afrykańskiej wioski po południowoamerykańskie slumsy). SWM jest ponadto producentem filmów opowiadających m.in. o prześladowaniach chrześcijan, umożliwia adopcję na odległość (zapewnienie regularnego wsparcia dla dzieci z krajów misyjnych) oraz zachęca do modlitwy w intencji misji.

„Misje to nie rurki z kremem. To ciągły bój o dobro drugiego człowieka, w którym biorą udział misjonarze. To oni pracują na wszystkich krańcach świata, by ludzie poznali, że Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem. Sami sobie nie poradzą – potrzebują Ciebie i Twojej modlitwy. To najlepsza amunicja!” – można przeczytać na stronie swm.pl.

Wolontariusze pod obserwacją

Z pielgrzymkowego pomysłu wyrosła więc prężna instytucja, która (słuchając wolontariuszy, trudno mieć co do tego wątpliwości) zmienia życie. Anna Matejko i Monika Michalska w ramach Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego pojechały do Peru. Monika wcześniej była także przez dwa miesiące w Nigerii. – Mój wyjazd to było takie wielkie dziękczynienie za to, co otrzymałam od mojej rodziny, od wspólnoty – wspomina Ania. Obie, choć w różnych latach, pracowały w miejscowości San Lorenzo, m.in. w oratoriach, czyli salezjańskich świetlicach, gdzie prowadzone są zajęcia plastyczne czy sportowe. Starszą młodzież uczyły też, jak zorganizować czas młodszym kolegom. Pomagały w katechezie, przygotowaniach do sakramentów, opiece nad kościołem. Odwiedzały też położone w dżungli wioski, w których nie było ani sklepu, ani prądu, ani bieżącej wody.

Były kimś szalenie egzotycznym – zwłaszcza dla dzieci. – Najmłodsze podglądały nas przez szpary w ścianach w domu, w którym spałyśmy. Część z nich nie mówiła nawet po hiszpańsku – wspomina A. Matejko. – Kiedy byłam w wioskach plemienia Kandozi, zauważyłam, że jesteśmy dla nich tak wielką nowością, że chcą nas ciągle obserwować – mówi z kolei M. Michalska. Podkreśla, że to otwierało ogromne możliwości dawania świadectwa wiary.

– Trudno mówić, że była to praca – my po prostu tam byłyśmy, żyłyśmy wśród tych ludzi i czułyśmy, że właśnie to jest im najbardziej potrzebne – przekonuje Monika i dodaje, że właśnie te wyprawy były dla niej kwintesencją pracy na misjach.

Ks. Parszywka przytacza natomiast rozmowę z mieszkańcami Ugandy, którzy nie mogli uwierzyć, że wolontariusze przyjeżdżają do nich za darmo, nikt im za to nie płaci, a nawet sami zbierają wcześniej pieniądze, by kupić bilety. – Minęły jakieś trzy tygodnie i jeden chłopak podszedł do mnie i powiedział: „Już wiem, dlaczego oni to robią. Dlatego, że wierzą”. To jest fundament – wspomina salezjanin.

Na pytanie o to, co im dały wyjazdy do Peru, wolontariuszki odpowiadają zgodnie: korzyści takie, jak zdobywanie doświadczenia czy opanowanie języka do perfekcji można mnożyć. Tyle tylko, że nie o to chodzi. Tym, co zostaje po wyjazdach, są ciepło i radość, które otrzymały od ludzi oraz przyjaźnie między wolontariuszami i z misjonarzami. Monika ujmuje rzecz jeszcze prościej. – Ja tam byłam szczęśliwa. I jestem szczęśliwa, że mogłam tam być – mówi.

Bezpieczeństwo przede wszystkim

Wolontariusze SWM wyjeżdżają na misje regularnie – każdego roku jest to kilkadziesiąt osób. Przygotowanie każdej z nich trwa co najmniej rok. Przyszli misjonarze uczestniczą wtedy w szkoleniach, spotkaniach formacyjnych, angażują się na rzecz misji. Później podejmowana jest decyzja, kogo i gdzie należy wysłać – w zależności od potrzeb i talentów (edukacyjnych, muzycznych, medycznych, zawodowych). Wyjazdy zwykle trwają rok, ale na tym zadanie wolontariusza się nie kończy. Przez kolejny rok dzieli się on tym, co zobaczył i przeżył na misjach – np. opowiadając o swoim wyjeździe odwiedzającym „Wioski Świata” czy uczestnicząc w niedzielach misyjnych w parafiach.

– Misjonarze często podkreślają, że nasi wolontariusze są wyjątkowi pod względem przygotowania duchowego, a to dla nich bardzo istotne. Najważniejsze nie są prace społeczne, ale świadectwo chrześcijańskiego życia – mówi J. Stożek. O wyborze miejsca, w które pojedzie wolontariusz, decydują także kwestie bezpieczeństwa. Władze stowarzyszenia dbają, by młodzi nie trafiali do krajów ogarniętych wojną (z tego względu już nie wysyłają wolontariuszy np. do Sudanu Południowego), by miejsca, w których pracują, były ogrodzone i aby byli pod opieką odpowiedzialnych ludzi. – Dbamy o bezpieczeństwo naszych wolontariuszy, choć nie jesteśmy w stanie dać stuprocentowej gwarancji – mówi J. Stożek.

Czasem wymaga to zdecydowanej reakcji. Zdarzało się, że wolontariuszy trzeba było ewakuować z krajów, w których sytuacja zaczęła się pogarszać. Szybkiej decyzji wymagała też sytuacja ze stycznia tego roku, kiedy podczas pobytu w Boliwii została zamordowana Helena Kmieć z Wolontariatu Misyjnego „Salvator”. Wolontariuszki SWM miały niedługo później jechać dokładnie w to samo miejsce – do tej samej placówki w Cochabambie. Nie pojechały.

Misje w... Europie

Każdy jubileusz to okazja do podsumowań i snucia planów. Jakie zadania staną w przyszłości przed Salezjańskim Wolontariatem Misyjnym? Ks. Adam przekonuje, że na naszych oczach zmieniają się potrzeby misyjne Kościoła – przede wszystkim w Europie. Jedna sprawa to nowa ewangelizacja, czyli docieranie do tych, którzy oddalili się od Kościoła, choć są ochrzczeni. Z drugiej strony na nasz kontynent docierają rzesze osób, które nie słyszały o Chrystusie. – To jest wyzwanie dla nas, abyśmy umieli ich dostrzec – mówi ks. Parszywka.

– Z punktu widzenia Kościoła, najważniejsze jest przekazanie im tego, co jest najcenniejsze – Jezusa, wiary, nadziei. Nie możemy myśleć wyłącznie o innych kontynentach, zapominając o tym, co dzieje się tutaj – wyjaśnia. Stąd właśnie ciągły rozwój „Wiosek Świata” i prowadzonej działalności medialnej oraz nawiązywanie współpracy z parafiami i placówkami na zachodzie Europy. Jak wyjaśnia ks. Parszywka, wyzwaniem jest także walka z ubóstwem relacji z Bogiem i ludźmi, którego doświadczają w Europie zwłaszcza młodzi ludzie.

– Musimy iść do ubogiej młodzieży. To ubóstwo ma w Europie nieco inny wymiar, ale nie jest wcale mniej bolesne niż brak szkoły czy odpowiedniego jedzenia. Często wręcz odwrotnie – jest źródłem jeszcze większego cierpienia – mówi salezjanin.

TAGI: