Przebaczenie nie oznacza zapomnienia. Ani o wydarzeniach, ani o ludziach, ani o krzywdach. Oznacza natomiast wysiłek budowania wspólnych relacji mimo tego, co stało się w przeszłości. Na początku zawsze wymaga zbudowania wspólnej pamięci.
Papieska pielgrzymka do Egiptu przykryła u nas nieco bardzo ważny dokument polskich biskupów: o chrześcijańskim kształcie patriotyzmu. Dokument warto przeczytać w całości, co więcej: warto bardzo głęboko przemyśleć to, co w nim zostało napisane.
Patriotyzm jest rzeczą dobrą w takiej mierze, w jakiej jest mądrą miłością do ojczyzny. Jeśli być nią przestaje, staje się wynaturzeniem. Takim wynaturzeniem jest miłość, która zamyka na wszystko (i wszystkich), którzy znajdują się poza wyznaczonymi przez nią granicami. W tym wypadku narodowymi, ale także religijnymi, politycznymi...
W komentarzach do tego tekstu powtarza się wielokrotnie wątek krytyki nacjonalizmu. Myślę jednak, że należałoby spojrzeć nieco szerzej. Biskupi wielokrotnie i na różne sposoby upominają się o miejsce dla Innych. W naszym społeczeństwie, w naszych głowach, w naszych sercach.
Innych, którzy są pełnoprawnymi obywatelami i którzy wnoszą swój wkład w Polskę. Innych, którzy ją na przestrzeni wieków budowali i bronili. Innych, bo utoższamiają się z innym narodem, bo ważna dla nich jest tożsamość lokalna, bo inaczej wyznają Chrystusa, inaczej Go chwalą lub w ogóle w Niego nie wierzą. Innych, których dzieli przynależność partyjna lub po prostu poglądy polityczne.
Innych, ale równych nam w prawach i obowiązkach. Domowników, nie gości.
Kilka dni temu minęło 70 lat od Akcji Wisła. Jednym z dramatów II Wojny Światowej były wysiedlenia i przesiedlenia. Masowe, brutalne, generujące ofiary (także śmiertelne), rozbijające ludzkie życia i ludzką pamięć. Czasem – jak w przypadku przesiedlanych rodzin ukraińskich czy mieszanych – krzywdy nie kończyły się na samym wyrwaniu ludzi z ich miejsc życia czy pozbawieniu majątków. Za nimi szła marginalizacja, niemożność kultywowania własnej kultury czy nauczania własnego języka. Także, o czym trzeba pamiętać, utrudnienia w praktykowaniu własnej wiary we własnym obrządku.
Minęło 70 lat. Ludzie przesiedlani jako dorośli dziś już nie żyją. Zostały ich dzieci. Zostały ich dramatyczne świadectwa. Bardzo różne, z różnych perspektyw pisane. Byli i tacy, którzy w roku 1940 zostali wywiezieni na Syberię czy do Kazachstanu, którym udało się wrócić w ramach repatriacji (!) w roku 1946 i których rok później wywieziono w ramach Akcji Wisła. Są tacy, którzy przebaczyli. Są tacy, którzy przebaczyć nie potrafią...
Tak, to prawda, to co się stało na Wołyniu można nazwać ludobójstwem. Tak, to prawda, żyją ludzie którzy przeżyli to jako dzieci, którzy ocaleli. Tak, to prawda, nie wolno o tym zapomnieć. Ale nie wolno też zapominać o tym złu, które my wyrządziliśmy innym. Także niewinnym.
Nie, zupełnie nie ma znaczenie, czyje krzywdy były większe. Nie ma czegoś takiego jak bilans ofiar, na zasadzie: oni zamordowali tysiąc, my sto, znaczy jesteśmy skrzywdzeni statystycznie na dziewięćset ofiar (liczby oczywiście całkowicie przykładowe, chodzi o zasadę). Nie, to nie jest tak, że jak są „na plusie”, to oni są bandyci, mordercy, a my (niewinne) ofiary. Niestety po obu stronach są bandyci i po obu stronach są niewinne ofiary.
W dokumencie o chrześcijańskim patriotyzmie czytamy między innymi: Także dziś, jako chrześcijanie wezwani jesteśmy, by pośród dramatycznych, historycznych ran, stawać się świadkami opartego o prawdę i miłosierdzie przebaczenia i pojednania. Jesteśmy przekonani, że cierpliwe zabieganie o te wartości, zarówno wobec naszych sąsiadów jak i wewnątrz kraju, jest nie tylko naszym obowiązkiem, ale także bezcennym wkładem, który jako chrześcijanie wnieść możemy w rozwój naszej umiłowanej ojczyzny. To jedno z ważniejszych stwierdzeń. I jedno z trudniejszych wezwań.
Trzeba powiedzieć: przebaczenie nie oznacza zapomnienia. Ani o wydarzeniach, ani o ludziach, ani o krzywdach. Oznacza natomiast wysiłek budowania wspólnych relacji mimo tego, co stało się w przeszłości. Na początku zawsze wymaga zbudowania wspólnej pamięci. Zastąpienia narodowych narracji jedną wspólną, która uwzględnia wszystkie cierpienia, wszystkie ofiary i wszystkie przypadki zbrodni. Żadnych nie relatywizuje i żadnych nie usprawiedliwia, choćby rozumiała ludzkie motywacje. Zrozumienie nie oznacza usprawiedliwienia.
Taka pamięć nie jest wygodna i jednoznaczna, nie nadaje się do gloryfikowania siebie, ale jest prawdziwa. Dopiero na takim gruncie można budować pojednanie i wspólną przyszłość.
Patriotyzm – mądra miłość własnego narodu i własnej ojczyzny – będzie do takiego wysiłku zdolny. Nacjonalizm będzie budował „własne narodowe narracje”, które natrafiają na „własne narodowe narracje” nacjonalizmu drugiej strony. Im bardziej jedna podniesie głos, tym głośniej będzie krzyczeć druga. Jeśli jedna zwali jakieś upamiętnienie, druga odpowie tym samym. Nie jest chyba trudno zgadnąć, że to do niczego dobrego nie prowadzi?
Chrześcijanin to człowiek, który buduje pokój. Chrześcijanin to człowiek, który ma stanowić mur dla zła. Na nim zło ma się zatrzymać. Zawsze. Ten bardziej będzie chrześcijaninem, kto pierwszy tego dokona.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).