Rozmowa z s. Zofią Piotrowską ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, od 1,5 roku posługującą na placówce w domu biskupim.
Katarzyna Matejek: Czy długo odkrywała Siostra powołanie zakonne?
S. Zofia Piotrowska: Długo. Zanim trafiłam do zgromadzenia, przez 16 lat pracowałam w szkole średniej jako polonistka. W tym czasie mój starszy brat zachorował na raka. Lekarze zdiagnozowali, że to nieuleczalne, wyznaczyli termin śmierci. Nie uwierzyłam im. Postanowiłam, że odtąd będę o tym rozmawiać z Bogiem.
W jaki sposób?
Modliłam się, mocno. Chodziłam z różańcem w kieszeni, odmawiałam go, zasypiając i budząc się w nocy. Prosiłam też o modlitwę innych: wspólnotę charyzmatyczną, przyjaciół, znajomych. Miałam wielką wiarę. A mimo wszystko przyszły zwątpienia. Bo długo wydawało się, że wszystko zmierza ku śmierci.
Próba wiary?
A nawet doświadczenie ciemności, kiedy wydawało mi się, że Boga nie ma, że nie wysłuchuje, na przykład kiedy płakałam na głos w sali szpitalnej w Białymstoku, bo nie było szpitala dla brata. Ale znowu szturm modlitewny, a potem – dobry szpital, druga chemia, przeszczep szpiku. I całkowity powrót do zdrowia.
Wielka łaska!
Ale, co dziwne, kiedy brat zaczął zdrowieć, ja wpadłam w depresję. Nie potrafiłam nawet uczyć. Pewne trudne wydarzenie sprawiło, że poczułam się odrzucona przez Boga. Dopiero kiedy wymodliłam dobrego spowiednika, Pan Bóg zaczął dotykać moich zranień, począwszy od dzieciństwa, i leczył je, na przykład nienawiść do tego, że ktoś mnie dotyka. Teraz jest zupełnie odwrotnie. Bo to, co najczęściej robię, to przytulanie ludzi, i to z wielką miłością! W miejsce wielkiej rany Bóg dał mi charyzmat.
Wszystkie lęki prysły?
Prócz jednego. Że Pan Bóg chce mnie do zakonu. Po rozmowach o tym ze spowiednikiem wręcz wycofywałam się z życia duchowego. Buntowałam się, szłam na zakupy drogich ciuchów. Ale za każdym razem wracając z pakunkami, spotykałam siostry zakonne. Wiedziałam, że to nie przypadek.
Jak Pan Bóg ostatecznie Siostrę przekonał?
Przyszedł moment łaski: ogromnie przejęłam się miłością Boga. Pokochałam Go do szaleństwa. Dopiero taka miłość pozwoliła mi pokonać ostatni lęk. Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego znalazłam przez internet. Fascynowałam się św. Faustyną, miłosierdziem Bożym. Ale wydawało mi się, że moim powołaniem jest życie samotne, nie konsekrowane. Że w ten sposób uczczę Boże miłosierdzie.
Co zmieniło to przekonanie?
Rekolekcje u sióstr w Myśliborzu. Tam przyszła mi myśl: tyle robię w tej szkole, a może ja próbuję coś w sobie zakrzyczeć? Hm, ale zrezygnować z tak wielu dobrych rzeczy dla zakonu? Wówczas trafiłam na przypis w Biblii: „Rzeczy zwykłych dopełnią równie dobrze ludzie niepowołani”. Rok później przeżyłam w tym samym miejscu ogromną duchową walkę. Dopiero kiedy powiedziałam: „Jezu, przyjmuję, wszystko, co chcesz”, przyszedł wielki spokój i szczęście. Od tamtej chwili nie mam już wątpliwości.
Czy rozumie Siostra, dlaczego droga do zakonu była tak długa?
To Hiobowe doświadczenie choroby brata wyrzeźbiło mnie. Nauczyłam się przeżywać cierpienie i towarzyszyć ludziom cierpiącym, umierającym. Natomiast przez 16 lat pracy w szkole dobrze poznałam młodych – kiedy ich ranię, kiedy pomagam. To mi się przydaje teraz, kiedy przychodzę do Domu Miłosierdzia. Wiem, jak wzbudzić zaufanie, pocieszyć. Mam wiele światła co do problemów ludzi i cierpliwość, żeby słuchać. Nie ma Mszy św. ani modlitwy, w której nie polecałabym ich Panu Bogu. Czasem płaczę, tak bardzo wzrusza mnie ich los.
Właśnie, często można tu Siostrę spotkać: na adoracji, prowadzącą spotkanie, rekolekcje lub rozmowę w cztery oczy.
Misją naszego zgromadzenia jest głoszenie miłosierdzia Bożego przez czyn, słowo i modlitwę. I ten charyzmat tu wypełniam, choć muszę powiedzieć, że nie przychodzę tu jakoś programowo, z założenia. A dlaczego? Sama muszę sobie na to odpowiedzieć. Jakaś przeogromna siła mnie tu przyciąga. To wielka tajemnica.
Skoro my, świeccy, tyle od Siostry otrzymujemy, to jak możemy się odwdzięczyć?
Przyjmując to. Właśnie to, że ludzie do mnie podchodzą, chcą rozmawiać, pomodlić się ze mną, jest mi potrzebne. Są dla mnie świadectwem. To mnie motywuje, by zbliżać się do Boga, być coraz bardziej miłosierną. Nie wyobrażam sobie życia zakonnego bez świeckich!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.