Rzadko dziś słyszymy o bojaźni Bożej. Z ambon dociera raczej nawoływanie, by nie bać się Boga. „Bojaźń Pańska początkiem mądrości” – mówi psalm. A zarazem jak refren powraca w Biblii hasło: „Nie lękaj się!”. Więc jak to w końcu jest? Bać się Boga czy się nie bać?
Chcesz pisać o tym, że trzeba bać się Boga? Bój się Boga…
Pomysł na ten temat zrodził się pod wpływem kilku zdań, na które natknąłem się podczas lektury VII tomu dzieł Josepha Ratzingera poświęconego Soborowi Watykańskiemu II (pisałem o nim tydzień temu). Muszę wyjaśnić kontekst. 60-letni Ratzinger analizuje przemówienia soborowe swojego mentora kard. Josepha Fringsa i polemizuje z obiegową opinią, która uznawała go za liberała, postępowca czy kościelnego rewolucjonistę. Papież senior podsumowuje swoje refleksje o Fringsie przywołaniem jednego epizodu z jego życia. Tuż przed wyjazdem na sobór hierarcha wraz ze współpracownikami wstąpił do kolońskiej katedry. Pod koniec modlitwy poprosił, aby mu pokazano miejsce, gdzie ma zostać pochowany, i w zadumie zatrzymał się przed nim. „Wydaje mi się, że dopiero w świetle tej sceny można w głębi serca rozpoznać, czym sędziwy kardynał kierował się w swej działalności. Chciałbym to wyrazić prostymi słowami: kardynał był człowiekiem bogobojnym. I to jest najważniejsze” – zauważa Ratzinger.
I w tym miejscu jakby na marginesie dorzuca kilkuzdaniową refleksję o bogobojności jako takiej, o znaczeniu bojaźni Bożej w kontekście naszych czasów. Zakreśliłem te zdania i nie potrafię przestać o nich myśleć. Wydaje mi się, że to ogromnie ważna i aktualna sprawa.
Koniec bojaźni początkiem głupoty
We współczesnych opracowaniach tematu „bojaźni Bożej” znajdujemy najczęściej wywód, z którego wynika, że istotą tej cnoty jest właściwie jej odwrotność, czyli chodzi o to, by się Boga nie bać. Zwykle towarzyszą temu historyczne przypisy o tym, że przez wieki Kościół straszył biednych ludzi, aż wreszcie my, współcześni, zrozumieliśmy, że to błędna pedagogika i dziś trzeba inaczej. Za dawnych kaznodziejów grzmiących z ambony bijemy się w piersi. Duszpasterstwo strachu musimy zamienić (albo już szczęśliwie zamieniliśmy) w pedagogikę dojrzałości. W tych stwierdzeniach jest sporo racji, ale często brakuje w nich równowagi. I tej właśnie sprawy dotyka papież senior. Cytat jest dość długi, ale proszę się nie zniechęcać i spokojnie przeczytać do końca.
„Już od dawna i często zastanawiałem się nad tym, co to właściwie znaczy, kiedy Biblia wciąż na nowo powtarza: »Bojaźń Boża jest początkiem mądrości«, i przez długi czas trudno mi było wniknąć w sens tego zdania. Teraz jednak, z perspektywy jego odwrócenia, zaczynam je rozumieć tak realnie, że wydaje mi się, jakbym go naprawdę namacalnie dotykał. Albowiem to, co rozgrywa się na naszych oczach, można ująć w słowach: bojaźń ludzka, to znaczy koniec bojaźni Bożej, jest początkiem wszelkiej głupoty. Bojaźń Boża znikła dziś praktycznie z katalogu cnót, odkąd obraz Boga został poddany prawom reklamy. Ażeby można było Boga skutecznie zareklamować, musi się Go przedstawiać dokładnie na odwrót, tak żeby nikt przed Nim nie odczuwał bojaźni. Byłaby to ostatnia rzecz, która miałaby się ukazywać w naszych wyobrażeniach. W ten sposób w naszym społeczeństwie i w samym Kościele coraz bardziej szerzy się to odwrócenie wartości, które było istotną chorobą przedchrześcijańskiej historii religii. W nich bowiem było także utrwalone mniemanie, że dobrego Boga, prawdziwego Boga nie należy się obawiać, ponieważ od Niego, jako Dobrego, mogło pochodzić tylko dobro. Z Jego strony nie ma powodu czegokolwiek się obawiać. Strzec się trzeba tylko złych Mocy. Tylko one są niebezpieczne, i dlatego tylko z nimi trzeba być w jak najlepszych układach. W tej sentencji należy widzieć istotę kultu bożków jako odstępstwo od kultu Boga. Ale właśnie my jesteśmy w centrum kultu bożków. Dobry Bóg i tak nam nie zaszkodzi; wobec Niego nie jest potrzebne nic więcej jak tylko pewien rodzaj najgłębszego zaufania. Niebezpiecznych Mocy natomiast jest wokół nas aż nazbyt wiele i z nimi trzeba próbować jakoś się układać. I tak też postępują ludzie w Kościele i poza Kościołem – wielcy i mali nie patrzą już na Boga i na Jego kryteria, które są przecież pozbawione znaczenia, lecz patrzą na ludzkie Moce, ażeby jako tako szczęśliwie przejść przez ten świat. W swym postępowaniu nie kierują się już tym, co jest prawdą, lecz pozorami – tym, co myślą o nas inni i jak nas przedstawiają. Dyktatura pozorów jest bałwochwalstwem naszych czasów, istniejącym również w Kościele. Bojaźń ludzka jest początkiem wszelkiej głupoty, jednak bojaźń ludzka panuje niewzruszenie tam, gdzie znikła bojaźń Boża”.
Zdejmij sandały, upadnij na twarz
Zarzut papieża seniora pod adresem współczesności jest taki, że zagubiliśmy cnotę Bożej bojaźni. Owszem, wymieniamy ją w katechizmie jako jeden z darów Ducha Świętego. Ale człowiek nie boi się już dziś Boga. Wyzwolił się z religijnej bojaźni stworzenia w obliczu swojego Stwórcy. Nie przeraża go już w najmniejszym stopniu myśl o tym, że może utracić wieczne niebo.
To, że Boga nie boją się ateiści czy agnostycy, nie dziwi. Wyzwolenie człowieka od Stwórcy, Ojca w niebie, Sędziego, było wpisane w program oświeceniowej rewolucji. Lewicowi twórcy nowego lepszego świata przekonywali, że ludzki rozum pozwoli pokonać wszelką religijną trwogę. Człowiek „wyzwolony” od Boga będzie mógł żyć pełnią siebie samego, wolny, szczęśliwy, realizujący swoje plany, nieskrępowany regułami z zaświatów, nie będzie się już niczego bał. Historia pokazała, że ten program był utopią. Zniknął Bóg, ale pojawiła się gilotyna. Jeśli strąca się z ołtarza Boga prawdziwego, na Jego miejsce wchodzą bożki (władza, polityka, pieniądze, seks, media, sława, zazdrość itd.), które żądają ofiar. W miejsce bojaźni Bożej wchodzi bojaźń ludzka. Człowiek wyzwolony od Boga żyje w tysiącach egzystencjalnych lęków, które daremnie próbuje oswoić, oszukać czy znieczulić. Zaczyna brnąć w głupstwo lub szaleństwo. Pustki po Bogu nie da się zastąpić niczym innym, mniejszym niż sam Bóg.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).