Rzadko dziś słyszymy o bojaźni Bożej. Z ambon dociera raczej nawoływanie, by nie bać się Boga. „Bojaźń Pańska początkiem mądrości” – mówi psalm. A zarazem jak refren powraca w Biblii hasło: „Nie lękaj się!”. Więc jak to w końcu jest? Bać się Boga czy się nie bać?
Ratzinger zarzuca Kościołowi, że uległ w jakiejś mierze presji świata. „W samym Kościele coraz bardziej szerzy się to odwrócenie wartości, które było istotną chorobą przedchrześcijańskiej historii religii”. Czym jest ta choroba? O ile dobrze odczytuję słowa papieża, chodzi o swego rodzaju pomniejszenie Boga i wkradające się przez to lekceważenie Go. Dochodzi do tego, gdy ze względów „marketingowych” (nazywanych w Kościele „duszpasterskimi”) akcentuje się tylko te „cechy” Boga, które wydają się nam bardziej sympatyczne, zrozumiałe, łatwiejsze do zaakceptowania, a pomija te bardziej wymagające, wymagające zwłaszcza nawrócenia czy wierności. Bóg jest współczujący, miłosierny, przebaczający, bliski. Wszystko to prawda, ale Bóg musi pozostać zarazem Bogiem, czyli Kimś ponad nami, Panem zastępów, Mocą, której poddane są wszelkie ziemskie siły, Sędzią, Światłością, w której nie ma żadnej ciemności. Dlatego w obliczu Najwyższego człowiek musi zdjąć sandały, upaść na twarz i oddać Mu pokłon. „Soli Deo honor et gloria”. Samemu Bogu cześć i chwała! Bo kto nie klęka przed Bogiem, ten będzie klękał przed bożkami. Jeśli w Kościele nie będzie chodziło na pierwszym miejscu o Boga, to stanie się on prędzej czy później jedną z wielu innych ludzkich organizacji realizujących szlachetne cele, walczących z ludzką biedą, niesprawiedliwością czy zanieczyszczeniem środowiska, ale w istocie odwołujących się nie do panowania Boga nad światem, ale do lepszego urządzania świata według naszych pomysłów.
Jedyna straszna rzecz
Jak rozumieć słowa papieża seniora o utrwalonym dziś mniemaniu, że „dobrego Boga, prawdziwego Boga nie należy się obawiać, ponieważ od Niego, jako Dobrego, mogło pochodzić tylko dobro”? – Istotą tej myśli nie jest to, że można się spodziewać po Bogu zła (w żadnym wypadku!) albo że chodzi o karę za grzech bądź sąd – wyjaśnia ks. prof. Jerzy Szymik. Istotą jest przedchrześcijańskie, antychrześcijańskie pogaństwo, które lekceważy dobrych (dobro), a liczy się tylko ze złymi (ze złem). I ta postawa jest otwartą drogą do lekceważenia („niebania się”) Boga, a zarazem do bałwochwalstwa, do ułożenia sobie relacji z bożkami (bo zło trzeba obłaskawić, bo ono jest źródłem strachu, z nim trzeba się liczyć, a dobrem nie należy się przejmować, bo jest słabe i niegroźne).
Sednem bojaźni Bożej nie jest więc to, że Boga postrzegam jako kogoś groźnego i strasznego. Bojaźń Boża polega na tym, że lękam się w życiu tylko jednego – nieliczenia się z Bogiem, z Jego miłością i Jego wolą. Gdy zaczynam pertraktować z siłami zła (grzechami, nałogami, pokusami), układać się z nimi, dogadywać, negocjować, wchodzę na równię pochyłą. Tego trzeba się bać.
Ksiądz Szymik: – Podstępność całej tej sprawy polega na tym, że rzeczywiście dobrego Boga, prawdziwego Boga nie należy się obawiać, ponieważ od Niego możemy się spodziewać jedynie dobra. To jest prawda! Ale trzeba się z tą prawdą dobrze obchodzić, nie wykorzystywać jej perwersyjnie (pogańsko). Zepsuty grzechem człowiek ma tendencję, by chodzić na palcach i traktować z rewerencją jedynie nagą przemoc zła, a lekceważyć to, co miłosne, dobre, ciepłe, a tym samym jakby małe, kruche, słabe. Tylko przemoc jawi się grzesznemu człowiekowi jako siła, której trzeba się bać. Pomyślmy o hitlerowcach czy mafiosach. Niegroźny plankton, czyli niewinnych ludzi, depczą podkutymi butami, drżą przed tymi, którzy im mogą strzelić w łeb. Myślą sobie, co może nam zrobić Bóg, wiszący na krzyżu żydowski Rabbi. Kard. Frings patrzył na swój przyszły grób, żeby widzieć, gdzie jest prawdziwa siła. Ona jest we własnej śmierci, a nie w parciu współczesnego świata.
Bojaźń Boża oznacza zatem nie uważanie siebie za pana życia i śmierci, ale odczuwanie głębokiego respektu dla kochającego Boga, dawcy życia, poszanowanie Jego woli. Bojaźń Boża, podkreślmy, jest zaledwie początkiem mądrości. Jeśli idę drogą tej mądrości, czuję się coraz bardziej bezpieczny, prowadzony, chroniony, kochany przez dobrego Boga. Lęk zanika, rośnie miłość. Rozwój nie jest jednak nigdy regularną krzywą wznoszącą się w górę. To raczej sinusoida z tendencją do wznoszenia. Kiedy popełnię głupstwo, nie wzruszam ramionami, ale właśnie bojaźń Boża pobudza skruchę, pokazuje drogę nawrócenia, staje się nowym „początkiem mądrości”. Za jedynie straszną rzecz uważam zerwanie przyjaźni z Bogiem, a za jedynie cenną – bycie przyjacielem Boga. Kto w ten sposób jest bogobojny, ten jest mądry. Prawdziwa mądrość i moc nie boi się potęg zła, lęka się jedynie „o miłość”, o jej los, przyszłość, rozwój.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).