Wielu ludzi, zarówno w Kościele, jak i poza nim, nigdy nie usłyszało Dobrej Nowiny. Opacznie pojęli ją nie tylko ateiści.
Chcę więc przede wszystkim powiedzieć, że w chrześcijańskim posłaniu chodzi o dobrą nowinę, a nie o dobre rady. Należy o tym mówić między innymi dlatego, że wielu ludzi żyło dotąd ze zniekształconym obrazem dobrej nowiny.
Niedawno otrzymałem maila od kogoś, kogo nigdy nie spotkałem (zdarza mi się to dość często). Człowiek ten przeczytał jednak jedną z moich książek – przynajmniej jej część. Na tyle dużą, że postanowił zadać mi pytanie, które, jak podejrzewam, nęka wielu ludzi. „Przede wszystkim – pisze – wiara chrześcijańska nie jest »nowością«. Ma dwa tysiące lat. Przez ten czas wiele się nauczyliśmy. Po drugie, gdy słucham, co o niej mówicie, nie sądzę, by była ona szczególnie »dobra«. Te historie o dalekim Bogu, który grozi nam ogniem piekielnym i potępieniem, a potem – w najlepszym przypadku – pozwala chyłkiem, bocznym wyjściem wymknąć się z piekła. Nazywanie tego »dobrą nowiną«, jest, łagodnie mówiąc, nieco naciągane”.
To doskonałe pytanie. Rzeczywiście, jak można uważać za „nowinę” coś, co zdarzyło się dwa tysiące lat temu, i skąd przekonanie, że zasługuje ona na to, by nazywać ją „dobrą”? Jak już mówiłem, dobrą nowinę można zrozumieć jedynie w kontekście większej, wcześniejszej historii. A jeśli kontekstem Ewangelii pozostaje przekonanie, że niechybnie trafimy do piekła, o ile nie otworzą się przed nami jakieś nowe możliwości, to jej przesłanie odczytujemy często nie jako wieść (ogłoszenie czegoś, co się stało), lecz jako radę (wskazówki, jak powinniśmy postępować). Owa dobra rada brzmi mniej więcej tak: „Tu jest niebo, a tam piekło; gdybym był na twoim miejscu, skorzystałbym z okazji i dokonał właściwego wyboru”. Jeśli jest w tym jakaś nowina – być może jest nią sugestia, że Jezus pokazuje nam, jak skutecznie dokonać owego wyboru – to należałoby przyznać rację mojemu rozmówcy: nie jest ona szczególnie nowa, a dobra jest ona tylko dla szczęśliwców, którzy idą za udzielonymi im wskazaniami.
Problem z taką wykładnią Ewangelii polega na tym, że sam Jezus właściwie nie mówił wiele o niebie w tym sensie, jaki zazwyczaj mamy na myśli. Głosząc królestwo niebieskie, nie mówił o miejscu zwanym niebem, do którego ludzie idą bądź nie idą po śmierci. Mówił o czymś, co urzeczywistnia się „na ziemi, tak jak i w niebie” (Mt 6, 10). Zamiast więc sugerować, że mielibyśmy uciec z ziemi, by iść do nieba, Jezus głosił dobrą nowinę o niebie, które zstępuje na ziemię. Wielu ludzi, zarówno w Kościele, jak i poza nim, nigdy nie usłyszało tej nowiny. Opacznie pojęli ją nie tylko ateiści.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).