publikacja 06.01.2017 06:00
Wielu ludzi, zarówno w Kościele, jak i poza nim, nigdy nie usłyszało Dobrej Nowiny. Opacznie pojęli ją nie tylko ateiści.
Wielu ludzi, zarówno w Kościele, jak i poza nim, nigdy nie usłyszało Dobrej Nowiny. Opacznie pojęli ją nie tylko ateiści
Henryk Przondziono /Foto Gość
Fragment książki N.W.Wrighta "Dobra Nowina" publikujemy za zgodą wydawnictwa WAM.
W wielu kościołach dobra nowina niepostrzeżenie zmieniła się w dobre rady: masz żyć tak a tak. Tak a tak masz się modlić. Oto techniki, które pomogą ci stać się lepszym chrześcijaninem, lepszym człowiekiem, lepszą żoną czy mężem. A przede wszystkim: pokażemy ci, co robić, by nie zabłądzić, zmierzając ku temu, co cię czeka po śmierci. Słuchaj nas: odmawiaj tę modlitwę, a będziesz zbawiona czy zbawiony. Nie pójdziesz do piekła; pójdziesz do nieba. Tak się to robi.
N.T. Wright: "Dobra Nowina. Wiadomość, która zmieniła świat." e.wydawnictwowam.pl
Rady uczą nas postępowania, które ma przynieść pożądane skutki. Oczywiście w udzielaniu dobrych rad nie ma niczego niestosownego. Wszyscy ich potrzebujemy. Ale to nie to samo co dobra nowina. Dobra nowina to wiadomość, że zdarzyło się coś ważnego. I to o dobrą nowinę chodziło Jezusowi i Jego pierwszym uczniom.
Ktoś w tym momencie zaprotestuje: „Mój Kościół nie zapomniał o dobrej nowinie! Wiemy, że Jezus umarł za nasze grzechy! Przyjął za nas karę, abyśmy mogli iść do nieba! Czyż to nie dobra nowina? Jeśli myślałbyś, że jest ci pisane piekło, i nagle ktoś powiedziałby ci, że Bóg zrobił coś w tej sprawie, czy nie byłaby to dobra wiadomość?”.
Owszem, niewątpliwie. Ale – co dla wielu ludzi szokujące i trudne – niezupełnie tę dobrą nowinę głosił Jezus i wczesny Kościół.
Inaczej mówiąc, podczas gdy niektórzy nauczyciele chrześcijańscy zamienili dobrą nowinę na dobre rady, inni zachowali wprawdzie sens słowa „ewangelia”, oznaczającego „dobrą wiadomość”, ale opowiadają historię inną niż to, co przez dobrą nowinę rozumieli autorzy Nowego Testamentu.
Owszem, treścią dobrej nowiny rzeczywiście jest Jezus, a zwłaszcza Jego śmierć i zmartwychwstanie. Owszem, ta dobra nowina rzeczywiście otwiera przed nami perspektywę ostatecznej przyszłości, która wychodzi poza śmierć, abyśmy oczekując jej, mogli żyć w nadziei i radości. Tyle że stosowany zazwyczaj schemat niebo-piekło, choć popularny, zniekształca dobrą nowinę Biblii. Przez wiele wieków Kościoły Zachodu błędnie odczytywały tę historię. Zapomniały o jej kontekście, o ramach, które nadają dobrej nowinie właściwy sens. W rezultacie wydobywana z niej nowina ma istotnie odmienne znaczenie; inny jest też sens dalekiej perspektywy, którą ta nowina otwiera.
Zmiana ta wpływa na wszystko: na to, w jaki sposób rozumiemy naszą relację z Bogiem, naszą przyszłość, odpowiedzialność, którą podejmujemy jako Kościół i jako uczniowie, i wiele innych rzeczy.
Chcę więc przede wszystkim powiedzieć, że w chrześcijańskim posłaniu chodzi o dobrą nowinę, a nie o dobre rady. Należy o tym mówić między innymi dlatego, że wielu ludzi żyło dotąd ze zniekształconym obrazem dobrej nowiny.
Niedawno otrzymałem maila od kogoś, kogo nigdy nie spotkałem (zdarza mi się to dość często). Człowiek ten przeczytał jednak jedną z moich książek – przynajmniej jej część. Na tyle dużą, że postanowił zadać mi pytanie, które, jak podejrzewam, nęka wielu ludzi. „Przede wszystkim – pisze – wiara chrześcijańska nie jest »nowością«. Ma dwa tysiące lat. Przez ten czas wiele się nauczyliśmy. Po drugie, gdy słucham, co o niej mówicie, nie sądzę, by była ona szczególnie »dobra«. Te historie o dalekim Bogu, który grozi nam ogniem piekielnym i potępieniem, a potem – w najlepszym przypadku – pozwala chyłkiem, bocznym wyjściem wymknąć się z piekła. Nazywanie tego »dobrą nowiną«, jest, łagodnie mówiąc, nieco naciągane”.
To doskonałe pytanie. Rzeczywiście, jak można uważać za „nowinę” coś, co zdarzyło się dwa tysiące lat temu, i skąd przekonanie, że zasługuje ona na to, by nazywać ją „dobrą”? Jak już mówiłem, dobrą nowinę można zrozumieć jedynie w kontekście większej, wcześniejszej historii. A jeśli kontekstem Ewangelii pozostaje przekonanie, że niechybnie trafimy do piekła, o ile nie otworzą się przed nami jakieś nowe możliwości, to jej przesłanie odczytujemy często nie jako wieść (ogłoszenie czegoś, co się stało), lecz jako radę (wskazówki, jak powinniśmy postępować). Owa dobra rada brzmi mniej więcej tak: „Tu jest niebo, a tam piekło; gdybym był na twoim miejscu, skorzystałbym z okazji i dokonał właściwego wyboru”. Jeśli jest w tym jakaś nowina – być może jest nią sugestia, że Jezus pokazuje nam, jak skutecznie dokonać owego wyboru – to należałoby przyznać rację mojemu rozmówcy: nie jest ona szczególnie nowa, a dobra jest ona tylko dla szczęśliwców, którzy idą za udzielonymi im wskazaniami.
Problem z taką wykładnią Ewangelii polega na tym, że sam Jezus właściwie nie mówił wiele o niebie w tym sensie, jaki zazwyczaj mamy na myśli. Głosząc królestwo niebieskie, nie mówił o miejscu zwanym niebem, do którego ludzie idą bądź nie idą po śmierci. Mówił o czymś, co urzeczywistnia się „na ziemi, tak jak i w niebie” (Mt 6, 10). Zamiast więc sugerować, że mielibyśmy uciec z ziemi, by iść do nieba, Jezus głosił dobrą nowinę o niebie, które zstępuje na ziemię. Wielu ludzi, zarówno w Kościele, jak i poza nim, nigdy nie usłyszało tej nowiny. Opacznie pojęli ją nie tylko ateiści.