Gdy dopada nas cierpienie, szukamy pociechy w Bogu. Cierpienie staje się wtedy „szkołą nadziei”. Benedykt XVI idzie dalej. Zaprasza, by w samym cierpieniu dostrzec niezbędny wymiar człowieczeństwa i godzić się na nie ze względu na miłość i prawdę.
Nadzieja przekłada się na działanie, na aktywność, zejście z kanapy i założenie butów, aby ruszyć w drogę. Jeśli mam nadzieję na obiad, idę do restauracji lub do sklepu po zakupy i gotuję. Jeśli pokładam nadzieję w dzieciach, angażuję się w ich wychowanie. Jeśli mam nadzieję, że świat może być lepszy, bardziej sprawiedliwy, pracuję nad tym. Jeśli mam nadzieję, że to, co robię, służy Bogu i ludziom, staram się wypełnić swoje obowiązki itd. Angażujemy się w jakieś dzieło, kiedy widzimy sens, kiedy spodziewamy się, że to przyniesie jakiś dobry efekt.
Często jednak doznajemy niepowodzenia. Mówimy wtedy, że nasze nadzieje zostały zawiedzione. W obliczu klęski rodzi się rozczarowanie, frustracja, gorycz. Wiele osób rezygnuje z wysiłku. Powiadają: „Skoro tak, to ja już dziękuję”. I poddają się. Tymczasem właśnie te trudne momenty mogą otwierać nas na Boga i na nadzieję, która jest od Niego. Życiowe klęski wskazują, że potrzebujemy wielkiej nadziei, która jest w stanie przekonać Syzyfa. Nadzieja pokładana w Bogu uświadamia nam, że nie wszystko od nas zależy, że nie da się „zasłużyć” na szczęście czy wypracować je własnymi siłami. Najważniejsze wartości, w tym szczęście, przychodzą jako dar z Wysokości, na który pokornie i ufnie się czeka. Ostatecznie na niebo nie da się „zasłużyć”. Ono zawsze jest darem. Taka jest logika miłości. Bóg nie kocha nas za coś, On po prostu kocha. Nadzieja pokładana w Bogu wcale nie przekreśla naszych małych nadziei. Przeciwnie, ta wielka nadzieja dodaje odwagi w realizacji naszych dobrych zamierzeń, tyle że uwalnia nas od presji sukcesu, spełnienia oczekiwań, realizacji planów za wszelką cenę. Robię to, co mogę zrobić, a o resztę się nie martwię, bo wiem, że o resztę zatroszczy się Bóg. Przyspieszam kroku, ale wiem, że On idzie mi naprzeciw i pokonuje dużo dłuższą odległość niż ja.
Bywa tak, że sam już nic nie mogę zrobić, mogę tylko cierpieć. Co wtedy?
Nie da się wyeliminować cierpienia
Benedykt XVI w encyklice Spe salvi zwraca uwagę, że cierpienie może być miejscem uczenia się nadziei. Mądrość wiary podpowiada dwojaką postawę wobec cierpienia własnego i innych. Po pierwsze, „robić wszystko, co w naszej mocy, aby cierpienie zmniejszyć”, czyli zapobiegać „cierpieniom niewinnych, uśmierzać ból, pomagać w przezwyciężeniu cierpień psychicznych”. Cała chrześcijańska caritas jest walką z ludzkim cierpieniem, z niesprawiedliwością, bólem, biedą. Kiedy jestem chory, nie zaczynam od Drogi Krzyżowej, ale idę do lekarza. Ta rzecz jest oczywista i niezbędna.
Druga już mniej. „Tak, musimy zrobić wszystko dla pokonania cierpienia – zauważa Benedykt – ale całkowite usunięcie go ze świata nie leży w naszych możliwościach”. I dodaje: „Możemy starać się ograniczyć cierpienie, walczyć z nim, ale nie możemy go wyeliminować”. Brzmi pesymistycznie, ale jak ustaliliśmy w pierwszym odcinku, nadzieja może współistnieć z pesymizmem, ponieważ w gruncie rzeczy jest on realizmem, spojrzeniem w oczy trudnej prawdzie. Nie potrafimy pokonać całkowicie cierpienia, „po prostu dlatego, że nie możemy zrzucić z siebie naszej skończoności i dlatego, że nikt z nas nie jest w stanie wyeliminować mocy zła, winy, która – jak to widzimy – nieustannie jest źródłem cierpienia”.
Ostatecznie tylko Bóg może uleczyć świat z cierpienia. Właśnie dlatego stał się człowiekiem. Wszedł w historię i zanurzył się w ludzkie cierpienie. Pokonał grzech, który jest źródłem cierpienia, ale ostateczne owoce tego zwycięstwa jeszcze się nie objawiły. One nadal są właśnie przedmiotem nadziei. Świat nie został jeszcze wyleczony z cierpienia. My sami nigdy tego nie dokonamy, to pewne. A dlaczego Bóg jeszcze się z tym nie uporał? No właśnie. To pytanie dotyka samego nerwu nadziei. Nie wiemy, dlaczego, ale nie możemy pozwolić, by ta niewiedza zwracała nas przeciwko Bogu. Tę niewiedzę musimy zamieniać w modlitwę pełną nadziei: „Boże, Ty wiesz, jak to boli. Dlatego w Twoje ręce powierzam mój ból i cierpienie innych, którym nie mogę pomóc”.
Zaakceptować cierpienie?
Papież zauważa, że w pewnych przypadkach unikanie cierpienia za wszelką cenę może być dezercją z pola walki o dobre życie, rezygnacją z trudu miłości w imię egoizmu. „Właśnie tam, gdzie ludzie, usiłując uniknąć wszelkiego cierpienia, starają się uchylić od wszystkiego, co może powodować ból, tam, gdzie chcą zaoszczędzić sobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają się w życie puste, w którym być może już prawie nie ma bólu, ale coraz bardziej dominuje mroczne poczucie braku sensu i zagubienia”. To zdanie jest trudne. Budzi odruch sprzeciwu. Jak mam to zaakceptować? Zgodzić się na cierpienie? Właśnie tak – odpowiada papież. Chodzi o zdolność akceptacji, dojrzewania do „tak” wbrew wszelkim „nie”, „odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością”.
Podkreślmy, nie chodzi o cierpienia dla cierpienia. Ale o „cierpienie ze względu na”. Ze względu na miłość, prawdę, dobro czy sprawiedliwość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).