Gdy dopada nas cierpienie, szukamy pociechy w Bogu. Cierpienie staje się wtedy „szkołą nadziei”. Benedykt XVI idzie dalej. Zaprasza, by w samym cierpieniu dostrzec niezbędny wymiar człowieczeństwa i godzić się na nie ze względu na miłość i prawdę.
Papież przywołuje świadectwo męczennika wietnamskiego Pawła Le-Bao-Thina († 1857). Cytuje kilka zdań jego listu z więzienia. To list z piekła, które zgotowali mu prześladowcy. Wietnamczyk opisuje cierpienia fizyczne i tortury psychiczne, ale zarazem wyznaje, że „pośrodku tych katuszy, od których zazwyczaj gną się i załamują inni, dzięki łasce Bożej jestem pełen radości i pogody, bo nie jestem sam, ale jest ze mną Chrystus. (…) Podczas gdy szaleje nawałnica, rzucam kotwicę u tronu Boga: żywą nadzieję, którą noszę w sercu”.
Chrystus jest w każdym ludzkim „piekle” i przemienia ciemności w światło. Dzięki Jego obecności człowiek jest w stanie wytrzymać to, co jest nie do wytrzymania. I, co ważne, nie rodzi się w nim zło, chęć odwetu. „Cierpienie – nie przestając być cierpieniem – mimo wszystko staje się pieśnią pochwalną”. Nadzieja daje siłę, by przemienić cierpienie, zamienić je w modlitwę. O tym mówią świadectwa męczenników wszystkich wieków. Także tych współczesnych.
Czy ja sam byłbym zdolny do takiej heroicznej wiary? Nikt z nas tego nie wie. I chyba nie ma sensu snuć teoretycznych rozważań na ten temat. Rzecz bowiem jest nie w bohaterstwie, ale w działaniu Bożej łaski. To Bóg daje moc słabym ludziom, naczyniom glinianym. Z Boga jest ta moc, nie z nas. Trzeba tylko zaczepić okręt swojego życia kotwicą nadziei w Bogu.
Nadzieja jako pocieszenie
Cierpienie innych jest zawsze wołaniem o naszą obecność, solidarność, większą miłość. Jest to moment próby naszego człowieczeństwa, zarówno gdy chodzi o jednostkę, jak i o społeczeństwo. „Społeczeństwo, które nie jest w stanie zaakceptować cierpiących ani im pomóc i mocą współczucia współuczestniczyć w cierpieniu, również duchowo, jest społeczeństwem okrutnym i nieludzkim” – zauważa Benedykt. Nie pada w encyklice słowo „eutanazja”, ale to ona jest bodaj najbardziej drastycznym przykładem dehumanizacji zachodniej kultury.
Papież podkreśla, że aby pomóc cierpiącemu człowiekowi, trzeba samemu widzieć w cierpieniu sens, widzieć je jako „drogę oczyszczenia i dojrzewania, drogę nadziei”. „Zaakceptować drugiego, który cierpi, oznacza bowiem przyjąć na siebie w jakiś sposób jego cierpienie, tak że staje się ono również moim”. „Jedni drugich brzemiona noście…”, mówił Pan. Dzięki takiej solidarności w cierpieniu światło łaski zaczyna przenikać nasze własne cierpienia. Słowo „pocieszenie” po łacinie brzmi {BODY:BBC}consolatio{/BODY:BBC}. Słówko {BODY:BBC}con{/BODY:BBC} znaczy „z”, {BODY:BBC}solatio{/BODY:BBC} – pociecha. Pocieszenie płynie z bycia razem. Kiedy jestem z kimś, kto cierpi, jego samotność nie jest już samotnością.
Skąd jednak czerpać siłę do tego, aby w obliczu cierpienia nie uciekać, nie zamykać się w sobie, ale wziąć na siebie część bólu bliźniego? Z Chrystusa. On dał najdoskonalszy przykład tej solidarności z ludzkim bólem. „Człowiek jest dla Boga tak bardzo cenny, że On sam stał się człowiekiem, aby móc współcierpieć z człowiekiem, w sposób rzeczywisty, w ciele i krwi, jak to nam przedstawia opis Męki Jezusa”. W każdym cierpieniu jest obecne to Boże, Jezusowe {BODY:BBC}con-solatio{/BODY:BBC}, „pocieszenie przez współcierpiącą miłość Boga”. Teologowie stawiali w historii pytanie, czy Bóg jako istota doskonała może cierpieć. Papież nie wchodzi w te metafizyczne dywagacje. Odwołuje się tylko do zdania św. Bernarda z Clairvaux: „Bóg nie może cierpieć, ale może współcierpieć”. W tej formule widzi właściwą odpowiedź.
Bóg współcierpi z nami. W Chrystusie Ukrzyżowanym staje obok każdego ludzkiego krzyża, przynosząc pocieszenie, nadzieję. Tak, On jest z nami, gdy cierpimy. To, co nas boli, Jego boli także, nawet bardziej niż nas. Kto dzięki wierze dostrzega współcierpiącą obecność i miłość Boga, ten odnajduje nadzieję. I może być znakiem nadziei dla innych.
Nadzieja rośnie w niebo
Miłość kojarzy się nam ze szczęściem, i to szczęściem największym. A jednak tu, na ziemi, miłość wiąże się także z pewną nieodzowną dozą cierpienia. Papież pisze rzecz, która wydaje się szokująca: „»Tak« wypowiedziane miłości jest źródłem cierpienia”. Nie chcemy cierpieć, ale chcemy kochać i być kochani. Dlatego mamy ochotę wołać: dlaczego, czy to naprawdę tak jest? Benedykt wyjaśnia: tak musi być, „bo miłość wciąż na nowo wymaga samowyrzeczenia, w którym pozwalam się przycinać i ranić. Miłość w rzeczywistości nie może istnieć bez tego wyrzeczenia się samego siebie, również bolesnego, inaczej staje się czystym egoizmem, a przez to samo staje się zaprzeczeniem miłości”. Tę trudną prawdę rozumieją ci, którzy kochają. Kochają naprawdę.
Na koniec rozważań o związkach cierpienia i nadziei Benedykt zachęca do powrotu do starej formy pobożności, a mianowicie „ofiarowania” codziennych trudów życia w jakiejś intencji. Pamiętam, jak moja babcia powtarzała, że można Panu Bogu składać małe „ofiarki”, czyli drobne wyrzeczenia, uciążliwości, takie jak ból zęba czy grypę. Papież pisze o mojej babci i innych pobożnych: „Ludzie ci byli przekonani, że mogą wnieść w wielkie współcierpienie Chrystusa swe małe trudy, które w ten sposób stawały się częścią skarbca współczucia, którego potrzebuje rodzaj ludzki”.
Zamieniać wytrwale cierpienie w modlitwę… Uczymy się tego całe życie. Dzięki temu dokładnie w miejscu, gdzie nas boli, nie zagnieżdża się frustracja czy rozpacz, ale zapuszcza korzenie nadzieja. A ona rośnie jak drzewo… w stronę nieba.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).