Thomas Merton, opisując w „Siedmiopiętrowej górze” swoją drogę do wiary, wspomina o kazaniu, które usłyszał w kościele w Nowym Jorku. Zrobiło ono na nim mocne wrażenie, skłoniło do skruchy. Było to kazanie o piekle.
Kiedy trafiłem na ten fragment, zacząłem się zastanawiać, kiedy ostatnio wygłosiłem kazanie na temat piekła. Czy w ogóle to zrobiłem? Czy sam kiedykolwiek słyszałem księdza poruszającego ten temat z ambony? W Roku Miłosierdzia pisanie o piekle może wydawać się nieporozumieniem. A jednak jest sporo racji w tym, aby właśnie w kontekście Bożego miłosierdzia przypomnieć prawdę, która jest częścią doktryny Kościoła katolickiego. O piekle mówi katechizm Kościoła i, co ważniejsze, ostrzega przed nim sam Chrystus w Ewangelii. W przypowieści o sądzie ostatecznym padają mocne słowa („I pójdą ci na mękę wieczną”) o tych, którzy nie czynili miłosierdzia („Byłem głodny, a nie daliście mi jeść”). Ks. Dariusz Kowalczyk SJ podkreśla, że piekło jest wręcz warunkiem miłości do Boga. W jakim sensie? Spróbujmy po kolei.
Mądrość księdza Moore’a
Ciekawy jestem, jak brzmiało kazanie, które tak poruszyło amerykańskiego konwertytę. Wygłosił je niejaki ks. Moore, wikariusz z kościoła Bożego Ciała w Nowym Jorku. Było to tuż przed wybuchem II wojny światowej. Merton kończył studia na Uniwersytecie Columbia i był w trakcie przygotowań do chrztu. Tak opisuje swoje odczucia: „Moją reakcją na kazanie o piekle było to, co pisarze życia wewnętrznego nazywają »skruchą«, ale nie była to gwałtowna, uczuciowa skrucha, płynąca z namiętności i miłości własnej. Było to raczej poczucie spokojnego żalu i cierpliwego zmartwienia na myśl o tych niezmierzonych i straszliwych cierpieniach, na które zasłużyłem i w które w moim obecnym stanie duszy mogłem aż nazbyt łatwo popaść. Ale jednocześnie wielkość tej kary dała mi szczególne i osobliwe zrozumienie wielkości tego zła, jakim jest grzech. Ostatecznym skutkiem tych rozważań stało się więc ogromne pogłębienie i obudzenie się mojej duszy, rzeczywisty rozwój duchowej głębi i postęp w wierze, w miłości i ufności Bogu. Od którego jedynie mogłem się spodziewać zbawienia od zła. Z tego powodu jeszcze goręcej pragnąłem chrztu”.
To wyznanie doskonale pokazuje właściwy sens dogmatu o istnieniu wiecznego piekła. Jest nim wezwanie do traktowania na serio własnego życia, swoich wyborów, a przede wszystkim grzechu. Rozważanie o piekle nie powinno prowadzić w stronę fantastycznych spekulacji na temat tego, jak tam będzie. Tu nie chodzi o jakieś informacje z zaświatów w stylu muzeum tortur. Słowo Boże, mówiąc o piekle, wzywa do nawrócenia, tu i teraz. To jest drogowskaz dla naszego życia podany w formie ostrzeżenia. Moja wolność nie jest iluzją. Wybierając dobro lub zło, opowiadając się za Bogiem lub przeciwko Niemu, idę w określoną stronę. Zmierzam albo w stronę nieba (wspólnota z Bogiem i świętymi), albo w stronę piekła (samotność bez Boga, bez innych). Człowiek musi stanąć wobec powagi groźby utraty zbawienia na zawsze. Bóg nie traktuje mnie jako osoby, która nie potrafi podjąć odpowiedzialności za swój los. Człowiek może odrzucić Boga, Jego łaskę, Jego miłość. Może zatracić siebie.
Merton zastanawia się, dlaczego temat piekła tak bulwersuje wielu ludzi. Odpowiadając na powtarzane często zarzuty przeciwko tej prawdzie, zauważa: „Dla nikogo dostanie się tam nie jest przymusem ani koniecznością. Ci, którzy tam idą, idą z własnego wyboru i przeciw woli Boga i mogą się tam dostać, jedynie odrzucając wyzwanie i opierając się działaniu Opatrzności i łaski. To nie Bóg, ale własna wola ich tam doprowadza. Potępiając ich, ratyfikuje On tylko ich własną decyzję – decyzję, którą pozostawił najzupełniej ich wyborowi. Nigdy też nie uważa naszej słabości za przyczynę naszego potępienia. (…) Moc doskonali się w słabości i sama nasza bezsilność jest tym potężniejszym prawem do tego Bożego miłosierdzia, które wzywa do siebie właśnie ubogich, maluczkich i najbardziej obciążonych”.
Nie ma miłości bez wolności
Można zapytać, czy Pan Bóg nie mógł urządzić świata jakoś inaczej. Czy nie mógł wstawić w naturę ludzką jakiegoś zabezpieczenia, które chroniłoby człowieka, by nie robił głupstw, żeby nie mógł wybierać zła? Pewnie by mógł, bo jest wszechmogący, ale wtedy człowiek byłby niewolnikiem. Jeśli nasza miłość nie ma być iluzją, musi wypływać z wolności. Nasze „tak” wobec Boga nie byłoby prawdziwe, gdyby nie możliwość powiedzenia „nie”. W tym znaczeniu piekło jest warunkiem miłości. Piekło nie jest „wymyślone” przez Boga, ono jest „produktem ubocznym” wolności człowieka, a wcześniej aniołów, które mówiąc „nie” Bogu, stały się demonami. Nasze bunty wobec Boga mają rzecz jasna różne formy i różną skalę. W istocie jednak każdy grzech jest odwróceniem się od Boga i postawieniem swojego „ego” w Jego miejsce. Nie każdy grzech jest totalnym odwróceniem się od Stwórcy, ale są takie, które prowadzą do duchowej śmierci. Są one dobrowolnym, świadomym odcięciem się od Boga, od źródła życia.
rzywołajmy kilka stwierdzeń Katechizmu Kościoła Katolickiego: „Nie możemy być zjednoczeni z Bogiem, jeśli nie wybieramy w sposób dobrowolny Jego miłości. Nie możemy jednak kochać Boga, jeśli grzeszymy ciężko przeciw Niemu, przeciw naszemu bliźniemu lub przeciw nam samym. (…) Umrzeć w grzechu śmiertelnym, nie żałując za niego i nie przyjmując miłosiernej miłości Boga, oznacza pozostać z wolnego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego. Ten stan ostatecznego samowykluczenia z jedności z Bogiem i świętymi określa się słowem »piekło«” (1033). „Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga; wyłącznie w Bogu człowiek może mieć życie i szczęście, dla których został stworzony i których pragnie” (1035). „Bóg nie przeznacza nikogo do piekła; dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga (grzech śmiertelny) i trwanie w nim aż do końca życia” (1037).
Człowiek odruchowo buntuje się przeciwko piekłu. Wizja wiecznego uwięzienia w samotności bez Boga budzi sprzeciw. Wydaje się to kłócić z prawdą o Bogu-miłości. Jak Bóg pełen miłosierdzia może pozwolić na wieczną mękę potępionych? To pytanie jest zasadne. Odpowiedź, którą daje słowo Boże, jest taka, że pierwszym, który chce człowieka uratować przed piekłem, jest sam Bóg, pełen miłosierdzia. Biblia jest w gruncie rzeczy opowieścią o wielkiej akcji ratunkowej Boga, który chce zbawienia wszystkich ludzi bez wyjątku. Co robi Bóg, gdy Adam i Ewa wypowiedzieli Mu posłuszeństwo? Szuka ich, woła: „Adamie (człowieku), gdzie jesteś?”. Ludzie ponoszą wprawdzie konsekwencje swojego wyboru, ale Bóg nie wycofuje swojej miłości, obiecuje im ocalenie. Posyła proroków, napomina, zwołuje, jednoczy, a ostatecznie daje swojego Syna, Jezusa Chrystusa, który bierze na siebie wszystkie konsekwencje grzechu. Umiera na krzyżu, zstępuje do „piekieł”, zmartwychwstaje. Bóg okazuje w ten sposób swoje miłosierdzie. Staje obok nawet największego grzesznika, aby go wyciągnąć z piekła, które sobie zgotował. Nikogo nie zostawia bez szansy ocalenia. Pozostaje jedno kluczowe pytanie: czy jest możliwe, by tak wielka miłość Boga, to przeogromne Jego miłosierdzie, została jednak ostatecznie odrzucona przez człowieka?
Czy wszyscy pójdziemy do nieba?
To pytanie stawiali sobie chrześcijanie od zawsze. Niektórzy teologowie chrześcijańscy wierzyli, że Bóg ostatecznie zbawi wszystkich (tzw. apokatastaza głoszona m.in. przez Orygenesa). Jednak zdecydowana większość teologów chrześcijańskich odrzuciła tę doktrynę, a ostatecznie – sam Urząd Nauczycielski Kościoła. Krytycy apokatastazy zwracali uwagę, że gdy przyjmie się tę teorię, wtedy wolność człowieka okazuje się iluzją. Skoro „wszyscy muszą być zbawieni”, wtedy cały nasz moralny wysiłek, wszelka walka z grzechem traci sens. Czym byłby sąd ostateczny, skoro jego wyrok jest z góry przesądzony? Jaki sens ma granica między dobrem i złem, skoro „gąbka” miłosierdzia wymaże wszystko? Choć Kościół nigdy nikogo nie ogłosił potępionym i nie wypowiadał się na temat liczby potępionych, to jednak odrzucił tezę o powszechnym zbawieniu. Czy taka teoria nie ma w gruncie rzeczy czegoś z pychy zamaskowanej współczuciem? Mamy pełne prawo modlić się o zbawienie wszystkich, ale nie mamy prawa bawić się w sędziów, skazujących innych na piekło lub ułaskawiających w imieniu Boga. Doktryna powszechnego zbawienia może prowadzić do lekceważenia Bożych przykazań i własnych grzechów. Skoro Bóg i tak mi przebaczy, to czym się właściwie przejmować? To jedna z form tzw. grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, o którym Jezus mówi, że nie może być odpuszczony.
To prawda, że w historii Kościoła były okresy, w których kaznodzieje straszyli piekłem. Strach przed wiecznym potępieniem miał motywować ludzi do nawrócenia, do porzucenia grzechu. To prawda, że lęk bywa złym doradcą, a w chrześcijaństwie ostatecznie chodzi o miłość, nie o trwogę. A jednak istnieje coś takiego jak bojaźń Boża, która płynie z szacunku i czci dla Bożego majestatu. Elementem tej bojaźni jest także zdrowy niepokój o własne zbawienie. Czy zadaniem sumienia nie jest właśnie budzenie lęku przed grzechem i jego konsekwencjami? Co jest ostatecznie lepsze dla człowieka, czy to, że nawraca się do Boga ze strachu przed piekłem, czy to, że się nie nawraca, bo się niczego i nikogo nie boi? Kościół naucza przecież, że istnieje niedoskonały żal za grzechy motywowany lękiem o własne zbawienie. Żal doskonały płynie z miłości do Boga, ale ten niedoskonały zachowuje swoje znaczenie, jest wystarczającym motywem, by uzyskać łaskę rozgrzeszenia w spowiedzi. Św. Ignacy z Loyoli w „Ćwiczeniach duchowych” zalecał medytację o piekle, w którą należy włączyć także zmysły („Dotykiem wyobraźni smakować rzeczy gorzkich, jak łzy, smutek i robak sumienia”). Podczas tego rozmyślania należy prosić „o wewnętrzne odczucie kary, jaką cierpią potępieni, żeby jeżeli z powodu moich upadków zapomnę o miłości Pana wieków, przynajmniej obawa przed karą powstrzymała mnie od popadnięcia w grzech” (ĆD 65). Założyciel jezuitów patrzył trzeźwo na życie. Wiedział, że w pewnych momentach człowiekiem nie kierują najwznioślejsze pobudki. Jeśli braknie mi miłości Boga, to niech przynajmniej strach przed karą zahamuje drogę do grzechu.
Dziś w Kościele wahadło poszło w drugą stronę. Przestrogi dawnych mistrzów duchowości uznaliśmy za szkodliwe dla psychiki, za pedagogikę strachu. W ogóle nie mówimy o piekle, bo dbamy o psychiczny komfort wiernych. Obrazy piekielnych mąk, które widnieją na obrazach, freskach w starych kościołach, dziś już nikogo nie przerażają, wywołują raczej uśmieszki. Głównie dlatego, że osłabła w ogóle wiara w życie wieczne, w sąd Boży, w to, że istnieje inny świat, który jest ostatecznym celem życia tu, na ziemi. Jednak bez eschatologii, bez poczucia, że nasze życie rozgrywa się ostatecznie przed Bogiem, który będzie naszym sędzią, bez bojaźni przed ostatecznymi konsekwencjami naszych grzechów religia chrześcijańska staje się płaska, zaczyna się koncentrować bardziej na naprawianiu świata niż na trosce o wieczne zbawienie ludzi. Bez perspektywy życia sięgającej poza śmierć, bez realnego niebezpieczeństwa ostatecznej klęski także prawda o Bożym miłosierdziu gubi swoją głębię. Chrystus podaje nam dłoń, gdy stoimy na skraju przepaści. Jeśli jednak dla dobrego samopoczucia wmawiamy sobie, że nie ma żadnej przepaści, to prędzej czy później zlekceważymy Tego, który chce nas uratować od zguby wiecznej. Jeśli pozbawimy piekło jego grozy, nie znaczy to, że będziemy wolni od lęku. Przecież wciąż jesteśmy straszeni… Putinem, globalnym ociepleniem, uderzeniem asteroidy, terrorystami, ukąszeniem kleszcza, łupieżem, cellulitem, starością, inflacją, faszyzmem itd.
Św. Faustyna, św. Teresa z Ávila, dzieci z Fatimy i wielu innych mistyków w historii mieli wizję mąk piekielnych. Święta Faustyna pisze w „Dzienniczku”: „Ja, siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest”. Owocem duchowym tej wizji było postanowienie, aby jeszcze goręcej modlić się o nawrócenie grzeszników i ustawicznie wzywać miłosierdzia Bożego dla nich. Faustyna myśli z pokorą także o sobie: „O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem”. Święta Teresa od Jezusa notuje w „Księdze życia”: „Pamięć na te straszne męki budzi we mnie pragnienie, byśmy wszyscy w sprawie tak niesłychanie ważnej na niczym mniejszym nie poprzestawali niż to, co tylko z naszej strony zdołamy uczynić. (…) Powtarzam, jest to rzecz niebezpieczna w takiej sprawie poprzestawać na byle czym, a jeszcze straszniejsza na każdym kroku wpadać w grzechy śmiertelne i przy tym spokojnie żyć, i w takim życiu znajdować dla siebie zadowolenie. Niech taka dusza zdobędzie się dla miłości Bożej na porzucenie, póki czas, złych swoich nałogów i okazji do grzechu, a Pan jej dopomoże, jak i mnie dopomógł. Zechciej, o Panie, trzymać mnie w swoim ręku, bym nie upadła na nowo w dawne grzechy. Ukazałeś mi, dokąd mnie one prowadziły, dlatego broń mnie od takiego nieszczęścia, wedle nieskończonej swojej dobroci. Amen”.
Owocem dobrego kazania o piekle nie musi być religijność podszyta strachem. Zdrowa nauka o piekle może prowadzić do modlitwy za najbardziej zagrożonych, do mocniejszego przylgnięcia do Tego, który w swoim miłosierdziu może ocalić nas od ognia piekielnego. Strach przed ciemnością może mieć ten zbawienny skutek, że lgniemy do światła, robimy wszystko, co w naszej mocy, by ono nigdy w nas i innych nie zgasło.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).