Podnosimy ręce do góry. Dwa razy w prawo i dwa razy w lewo. Bardzo dobrze. Teraz nogi do przodu. Prawa dostaw, lewa dostaw, prawa, lewa. Świetnie! Tak będziemy szli, aż usłyszymy muzykę. Wtedy pochylimy się do środka koła i głośno klaśniemy. Słyszycie tamburyn? Zaczynamy!
Taniec w więzieniu
Jak podkreślają członkowie Radości Paschalnej, taniec daje poczucie wielkiej wspólnoty. – To, co łączy ludzi w tańcu, trudno opisać słowami. To coś wyjątkowego i ekscytującego. Kiedy jest to taniec dla Boga w jego głębi i sensie, wówczas tworzą się bliskie relacje i wyjątkowe poczucie więzi – wyjaśnia Małgorzata.
Tańce paschalne to również forma ewangelizacji. Zazwyczaj bardzo skutecznej. – Gdy wyjeżdżaliśmy ze studentami do Włoch, zatrzymywaliśmy się na rynkach miast i zaczynaliśmy tańczyć. Ludzie zatrzymywali się, pytając, kim jesteśmy i co nas łączy. Byli zdziwieni naszą radością. Odpowiadaliśmy, że jesteśmy chrześcijanami i tak wyrażamy naszą wiarę. Było to dla nas wielkie przeżycie. Zrozumieliśmy, że czasami nie potrzeba głosić rozbudowanych katechez, nauk, a nawet świadectw. Niekiedy wystarczy trochę muzyki i prosty układ, by mówić innym o Bożej miłości – opowiada Marek i dodaje, że taniec naprawdę potrafi zdziałać cuda. Pewnego razu trafił do zamkniętego ośrodka wychowawczego, w którym przebywały dziewczyny z wyrokami. – Niepewność i strach przed spotkaniem zostały przełamane, gdy zaproponowałem przejście do sali gimnastycznej i naukę kilku tańców. Zburzyło to wszelkie mury między nami. Dziewczyny były zszokowane, że można w czasie rozmów o wierze po prostu tańczyć. Spotkanie trwało do późnych godzin i, mam nadzieję, przyniosło trwałe owoce w ich życiu – mówi.
Jestem oburzony!
Niektórych taniec w kościele dziwi. Innych wręcz oburza. „Czy to wypada?”, „Kościół to nie miejsce na zabawy, ale na skupienie i modlitwę”, „Pan Jezus by sobie tego nie życzył”, „Trochę powagi!”, „Katolicy nie powinni tańczyć w rytm melodii żydowskich” – padają te i wiele innych uwag.
– Faktycznie, u nas, w Polsce, taniec w kościele może szokować. Wypływa to z naszej kultury, gdzie taka forma modlitwy nie jest zbyt popularna. Ludzie często boją się tego, co nowe albo niezrozumiałe – odpowiada na te zarzuty Małgorzata. – Kocham liturgię pełną spokoju, lubię słuchać chorału. Bogactwo Kościoła mieści w sobie różne potrzeby przeżywania wiary. Od tradycjonalistów po ludzi, którzy w tańcu chcą wyrażać swoją modlitwę – dodaje Marek.
Dwa tygodnie temu wrócił z Karaibów. Jak sam mówi, to, co działo się podczas liturgii eucharystycznej, mogłoby „przerazić” niejednego polskiego katolika. – Głośny śpiew wszystkich w kościele, poruszanie się w ławkach w rytm muzyki, podnoszenie rąk i znak pokoju pełen radości, przekazywany przez wszystkich. Taka forma przeżywania Mszy św. kilka południków dalej nikomu nie przeszkadza – wspomina. – Nie chodzi o to, by wszyscy w Polsce zaczęli od razu śpiewać, tańczyć i klaskać. Jednak mam wrażenie, że czasami brakuje nam odrobiny uśmiechu i otwartości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.