Wielki Czwartek w tym roku zbiegł się z dniem Modlitwy i Postu za Misjonarzy Męczenników. Ich śmierć nie trafia na czołówki gazet. Ich krew jest pytaniem o naszą wiarę.
W Niedzielę Palmową z zimną krwią zamordowano kongijskiego asumpcjonistę. Ks. Vincent Machozi nie był ofiarą przypadkową, ale wybraną celowo. Był „niewygodny” ponieważ ujawniał zbrodnie dokonywane na miejscowej ludności, a związane z rabunkową gospodarką drogocennych surowców mineralnych. Cztery lata wcześniej „zniknęli” na tym samym terenie trzej jego współbracia. Do dziś nie ma o nich wieści. Także w Niedzielę Palmową w tym samym regionie DR Konga ciężko raniono innego zakonnika. Ojciec Jonas cudem uszedł z życiem. Jego samochód był tak podziurawiony kulami, że nie nadaje się do naprawy. Ci lidzie Kościoła stali się niewygodnymi świadkami. Zabito ich ponieważ głosili Ewangelię, upominali się o prawa najsłabszych i najbiedniejszych, domagali się sprawiedliwości i ujawniali dokonywane zbrodnie. Nikt nie stanął w ich obronie, nie upomniał się za nimi. To samo spotkało Jezusa. Wszyscy Go opuścili.
Ks. Machozi udokumentował aż 155 przypadków męczeństwa wśród świeckich w tym zapalnym regionie Afryki. Śmierć żadnego z nich nie trafiła na czołówki światowych gazet. Tak samo jak nie trafiła śmierć kapłanów zamordowanych w ostatnich miesiącach w Meksyku czy Kolumbii, ani ofiara życia misjonarek miłości w Jemenie. Nie usłyszeliśmy też w głównych wydaniach dzienników o porwaniu w Jemenie salezjańskiego misjonarza, jednego z dwóch pracujących w tym kraju. Nie słyszymy też o codziennej ofiarnej posłudze sióstr Matki Teresy z Kalkuty, które dawno już mogły opuścić ten pogrążony w wojnie kraj, ale zostały. Zostały, bo są tam potrzebujący ludzie. Dawały chleb chorym i upośledzonym muzułmanom, a w zamian otrzymały śmiercionośną serię z karabinu. Gdy było trudniej siłę czerpały na kolanach przed Najświętszym Sakramentem. Tak samo jak ks. Machozi, który jak wspominają jego znajomi, dzień zawsze zaczynał i kończył na adoracji.
Paradoksem jest to, że życie tak wielu ludzi Boga, poznajemy dopiero, gdy giną męczeńską śmiercią. Bo ich codzienność nie jest cudownie nadzwyczajna, wprost przeciwnie jest pełnym prostoty i zwyczajnych zajęć wiernym trwaniem przy Jezusie.
Ich ofiara jest wołaniem o włączenie ich w nasz post i modlitwę tych dni. Wołaniem o pamięć. Ich krew jest pytaniem o naszą wiarę. Tym mocniejszym, bo wybrzmiewającym w czasie Triduum.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.