Rok 2010. W maju i czerwcu Ziempniów dwa razy zalewany jest przez powódź. Biskup posyła w sierpniu nowego proboszcza. – Masz wlać w serca ludzi nadzieję – mówi mu. Dziś miejscowi mają jej tyle, że mogliby obdzielić z 10 parafii.
Jest rok 1900. „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego” informuje, że wieś „Ziempniów” podzielona jest na pół rzeką Breń. Liczyła sobie wówczas 511 mieszkańców. Minęło sto lat i w zasadzie nic się nie zmieniło. Wioska dalej leży „daleko od szosy”, na uboczu. Ludzi niemal tyle samo. – Zameldowanych mamy we wsi 550 osób – informuje Agnieszka Ćwięka, sołtys Ziempniowa.
Rzeka dalej jest istotnym elementem życia wsi. – W 2010 roku trwały prace przy śluzach na Brniu, kiedy obfite opady wywołały powódź. Umacniali potem te śluzy na szybko, ale rzeka wylała i w maju pół wsi było pod wodą – wspomina Robert Strycharz z Ziempniowa. Zastoisko zrobiło się wtedy w sąsiednim Słupcu. Kiedy w czerwcu próbowali spuścić stamtąd wodę do Wisły, rzeką poszła kolejna fala, która zalała Ziempniów. – Była mniejsza, ale nurt był mocniejszy. U mnie dwa budynki zniszczyło całkiem, a dom mieszkalny nadawał się tylko do rozbiórki, ale na szczęście udało się go uratować – opowiada Bożena Kwaśniewska.
Ewakuowanych było 250 mieszkańców wioski. Mieszkali w szkole i po rodzinach. W wodzie stało 60 gospodarstw. Zwierzęta hodowlane 3 tygodnie przebywały w lesie. – Biskup dopiero co powierzył mi parafię Ziempniów. Otwieram gazetę, nawet „Gościa”, a tam zdjęcie Ziempniowa pod wodą – wspomina ks. Józef Pachut, proboszcz. Przyszedł w sierpniu, na MB Zielną. Miejscowi przynieśli wieniec żniwny. Był w kształcie łodzi.
Kaplica przed szkołą
Jeśli idzie o parafię, to zaczęło się wszystko w 1967 roku, kiedy przed samą szkołą w ciągu jednej nocy stanęła kaplica. – Była nieduża, 5 na 6 metrów – wspomina Jan Kusek, parafianin. Miała pełnić funkcję liturgiczną i katechetyczną. Ale zaczęła uwierać władzę ludową, że tak przed samą szkołą, pod nosem przyczółka oświecenia, ktoś dywersję taką zrobił. Były szykany, śledztwo, przesłuchania. W końcu komuniści wydali pozwolenie na budowę kaplicy pod warunkiem, że stanie w innym miejscu, nie tak bezceremonialnie – przy szkole. – Pozwolenie było na kaplicę połowę mniejszą niż dzisiejszy kościół. Potem już ludzie sami, bez zezwolenia, przedłużyli ten nasz kościół do kształtu takiego, jaki ma dzisiaj – dodaje J. Kusek.
Ludźmi kierował wtedy ks. Kazimierz Kaczor, który w 1976 roku został pierwszym ziempniowskim proboszczem (do wspólnoty należy również pół Brnia Osuchowskiego). Za jego kadencji stanęły także plebania i dom parafialny.
Iskra wznieca ogień
To, że tak wiele się udało wybudować, jest wyjątkowym osiągnięciem miejscowych. Jeszcze większym w dzisiejszych czasach jest to, że udaje się to utrzymać i nawet sukcesywnie remontować. – Nie ma co ukrywać, że to wszystko ruszyło się po przyjściu księdza Józefa. Po prostu podłożył ogień pod to nasze parafialne ognisko i zajęło się naprawdę solidnym płomieniem – twierdzi Robert Strycharz.
Jan Kusek przyznaje, że ksiądz jest operatywny. – On chce coś zrobić. Bardzo dobrze, że jest i że chce, bo ktoś musi iść przodem – mówi. Regina Dukles z Akcji Katolickiej zauważa krótko, że ludzie w parafii potrzebowali dyrygenta i go dostali. W latach 90. XX wieku miejscowi stracili pracę w WSK Mielec, została tylko ziemia, która nie jest szczególnie żyzna. Zaczęli wyjeżdżać. – To jedna z mniejszych i biedniejszych miejscowości w gminie. A sama gmina Czermin też nie jest przecież za bogata. Żyło się ludziom w ziempniowskiej parafii nader skromnie. Potem te dwie powodzie. Można było się załamać. – Ksiądz Józef pootwierał nasze serca. Uwierzyliśmy, że możemy razem coś zrobić – mówi Regina.
Michalina Chlost, sąsiadka plebanii, dodaje, że kapitałem proboszcza i ludzi okazała się otwartość. – Każdy z nas w pojedynkę jest słaby, ale choć nas jest mało, to razem jesteśmy silni – mówi. Ksiądz Pachut nie zgadza się z pochlebnymi opiniami o sobie. – Jeśli dziś mamy nadzieję w sercach, to jest to łaska Boża i tyle. Dla mnie najważniejsze jest budowanie wspólnoty wiary i miłości, zbliżanie ludzi do Boga – mówi.
Każdy jest zauważony
Między innymi emigracja powoduje, że w niedzielę w parafii jest 350 osób. Maleńko. Ale duszpasterstwo, nawet w zimie, kwitnie. W miejscowej podstawówce jest 38 dzieci. Misyjnie kolędowały wszystkie, a nawet kilka mniejszych dzieciaków (notabene miejscowe dzieci wygrały w tym roku diecezjalny konkurs Kolędników Misyjnych). Na Roratach blisko 40 dzieci. Podobnie na Różańcu. Gimnazjum jest w Czerminie, a chodzi do niego 20 dzieci z parafii.
– Od paru lat wszystkie wyjeżdżają na rekolekcje do „Arki” w Gródku. Takie trzy dni duchowych ćwiczeń dadzą im sporo „obroku duchowego”, może więcej, niż możemy im dać w parafii – mówi ks. Pachut. Co ciekawe, młodzi sami sobie na to pracują, np. przez akcję „Znicz”. Sprzedają przywożone przez dorosłych z hurtowni znicze i ozdoby grobowe.
Ludzie kupują? – Oczywiście, wszyscy. Wiedzą, że młodzi zbierają na rekolekcje. To dobry cel – mówi Bożena Kwaśniewska. W tym roku nazbierali 3 tys. Dorośli? Jeżdżą na pielgrzymki, wycieczki, urządzają festyny, spotkania parafialne, koncerty. Jest jeszcze klasyczne duszpasterstwo od ołtarza i ambony. – Ostatnio poza tradycyjnym koncertem noworocznym, mieliśmy niedzielną zabawę noworoczną w Domu Strażaka, z dziećmi. To wspólna inicjatywa Rady Sołeckiej, Ochotniczej Straży Pożarnej, Akcji Katolickiej i Rady Parafialnej. Wspaniałe wydarzenie – uśmiecha się Agnieszka Ćwięka.
Seniorzy? W pierwszy piątek kapłan odwiedza 20 chorych. Dla wszystkich seniorów urządzają opłatkowe spotkania w domu parafialnym. Chorzy w domach otrzymują paczki na święta. Każdy jest zauważony.
Zrządzenie Opatrzności
W ciągu ostatnich 5 lat wszystko zostało wyremontowane. Lista prac jest długa. Olbrzymia. Skąd wzięli na to wszystko? – Paradoksalnie nie z kieszeni. Powiedziałabym raczej, że z serca – twierdzi Regina Dukles.
Pierwsze było nagłośnienie. – Jak przyszedłem, okazało się, że nie za bardzo działa. Zorientowałem się i zamówiłem nowe. Było na koncie parafialnym 1900 zł, coś się dołożyło, było w sumie 4 tys. A koszt wyniósł 13 tys. Pożyczyłem. Brakowało dokładnie 9 tys. W parafii zauważyli, że słychać wszystko inaczej. Poprosiłem, by jednej niedzieli, jeśli mogą, złożyli w dowolnej wysokości ofiarę. Wieczorem liczę te pieniądze. Wie pan już, co będzie? Uwierzy pan? Było dokładnie tyle, ile nam brakło, co do jednej, maleńkiej złotóweczki – wspomina ks. Józef.
Trochę można było na ów zbieg okoliczności spojrzeć jak na szczęśliwe zrządzenie Opatrzności. – Poza tym 9 tys. w jeden dzień, po jednym apelu. To dla nas samych było też niezwykłe – dodaje Robert Strycharz. Okazało się, że udźwignęli pierwszą inwestycję.
Ile to kosztowało?
Potem było odwodnienie kościoła, remont organów, nowe tabernakulum i nowe stacje Drogi Krzyżowej, nowe meble w zakrystii, sala parafialna z kuchnią, groty solne i metalowe ogrodzenie cmentarza, nowe barierki przy schodach (bardzo pomogła miejscowa firma „Meritum”), metalowe ogrodzenie cmentarza. – Przed I Komunią Świętą rozsypały się nam schody do kościoła. Nowe 8 tys. Ale daliśmy radę – wspomina proboszcz.
Potem kostka, ocieplenie i malowanie domu parafialnego i plebanii, iluminacja świątyni, kompletna termomodernizacja kościoła: nowa konstrukcja dachu, stolarka, poszycie dachu, ogrzewanie, ocieplenie, nowe drzwi. – Częściowo na niektóre inwestycje udało się zdobyć dofinansowanie – przyznaje Regina Dukles, która sama w tym bardzo pomogła. Wielką pomocą służył także Wiesław Kopacz.
Ile ich to kosztowało? Także wyrzeczeń? Nie sposób policzyć. Jak bardzo się cieszą, nie sposób oddać. 24 stycznia te wszystkie dzieła maleńkiej, niezamożnej, ale jak się okazało żywej i dynamicznej wspólnoty pobłogosławił bp Andrzej Jeż.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).