– My mamy wielbić Boga przez wspólną modlitwę i życie w siostrzanej wspólnocie. Musimy też, oczywiście, zapracować na swoje utrzymanie – wyjaśnia s. Stefania, ksieni opactwa w Staniątkach.
Większość sióstr z tej wspólnoty jest już w podeszłym wieku. – Najstarsza z nas ma 94 lata, trzy siostry są już po 80. roku życia, a kilka – po 70. Najmłodsza ma 45 lat. Modlimy się i pracujemy. Takie jest nasze powołanie. Pracy fizycznej jest nawet więcej niż modlitwy, bo jest nas mało, a przecież to, co konieczne, musi być wykonane. Mamy do utrzymania dom dla gości, kościół, klasztor, a oprócz tego trzeba wykonać prace w kuchni i ogrodzie. Oczywiście te siostry, które nie mają już sił, nie pracują – opowiada s. Benedykta.
Czy brak powołań może budzić niepokój o przyszłość opactwa? Siostra Stefania przywołuje spostrzeżenie s. Małgorzaty Borkowskiej, historyk mieszkającej od kilku lat w opactwie w Staniątkach, która badała jego ośmiowiekową historię i doszła do wniosku, że w przeszłości różnie tutaj bywało z powołaniami. Były bowiem okresy liczebnego rozkwitu wspólnoty, które jednak przechodziły w czasy trudniejsze, gdy nie było powołań. – Trzeba ufać Opatrzności Bożej, ale też robić jak najlepiej to wszystko, co od nas zależy – wnioskuje s. Stefania.
Karpie, kwiaty i słodycze
Gdy w 2009 r. s. Stefania przyjechała do Staniątek, aby pełnić posługę ksieni, stwierdziła, że siostry nie mają żadnego źródła utrzymania, poza niedzielną tacą i kilkoma rentami z najniższymi stawkami. A tymczasem koszty utrzymania kościoła i klasztoru były ogromne. Co więcej, wymagały one koniecznych remontów. Priorytetem było więc dla niej wymyślenie i znalezienie sposobu zarobkowania, aby utrzymać obiekty. – Gdy zamieszkałam w tym klasztorze, od razu zrozumiałam, że trzeba natychmiast coś zrobić, aby mógł on normalnie funkcjonować, a – jak wiadomo – do tego muszą być stałe źródła utrzymania. Dlatego zaraz postanowiłam odremontować nasze szklarnie. Dzięki temu mogłyśmy rozpocząć uprawę pomidorów i ogórków. W szklarni miałyśmy też chryzantemy, które sprzedawałyśmy przed uroczystością Wszystkich Świętych – wspomina.
Później zdecydowała, że trzeba odnowić dwa stawy znajdujące się na terenie przyklasztornym. Przed laty słynęły z hodowli karpia. Oba były w opłakanym stanie, zarośnięte krzakami i szuwarami. Po wykonaniu niezbędnych prac pierwszy z nich zarybiono karpiami królewskimi. Na święta Bożego Narodzenia w 2012 r. mniszki po raz pierwszy od wielu lat sprzedawały ryby. Dziś siostry pracują na utrzymanie na miarę swoich sił fizycznych. Każda, ile może. Oprócz karpia i kwiatów sprzedają także swoje przetwory, miody, ciastka. Można je kupić również w sklepiku w opactwie w Tyńcu. Prowadzą również dom dla gości, do którego można przyjechać, aby się wyciszyć, odprawić prywatne lub grupowe rekolekcje.
Niekiedy ludzie patrzący od zewnątrz na klasztor w Staniątkach myślą, że siostry w zakonie kontemplacyjnym – a takim są przecież benedyktynki – nic nie robią, tylko się modlą. – Kiedyś, sprzedając karpie, słyszałam nawet, jak jedna z pań kupujących u nas powiedziała do drugiej, że „wreszcie siostra założyła fartuch”. Nie wiedziała o tym, że my zakładamy fartuch już od chwili, kiedy wstępujemy do klasztoru. Na odpowiednie godziny nosimy habit, a do pracy wkładamy fartuch. Do chóru na modlitwę przychodzimy zawsze w habicie. W ciągu dnia kilka razy odbywa się taka „przebieranka”. Robimy to dla Pana Boga. Wiadomo, że na modlitwę nie pójdziemy brudno ubrane. Święty Benedykt mówił, żebyśmy godnie przebywali wobec Boga i że wyraża się to także przez strój na wspólnej modlitwie – uśmiecha się s. Stefania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).