Wydaje mi się, że już się przyzwyczailiśmy. Nie znamy przecież innego świata. Nie znamy niepodzielonego chrześcijaństwa...
Przed nami kolejny, rozpoczynający się dziś Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Tym razem pod hasłem „Wezwani, by ogłaszać wielkie dzieła Pana”. I co? Mam wrażenie, ze prócz garstki zapaleńców nikogo tak naprawdę to nie obchodzi. Za tydzień będę mógł napisać podobnie. „Za nami, kończący się dziś”... i tak dalej. Nic się nie zmieni. Chrześcijanie się spotkają, wspólnie wysłuchają słowa Bożego, wspólnie się pomodlą, uścisną sobie ręce i ... No cóż, rozejdą się do swoich domów i do swoich spraw. Także tych kościelnych. I jak byli podzieleni, tak będą nadal.
Dlaczego? Przyzwyczailiśmy się do tych podziałów. Są czymś tak naturalnym jak zmieniające się pory roku. Zresztą, podobnie jak na pory roku, nie mamy na nie wpływu. Nic dziwnego, że tak naprawdę to chyba nam niespecjalnie na tej jedności zależy. Owszem, gdyby „tamci” wyznawszy swe błędy przyłączyli się do naszego Kościoła chętnie byśmy ich przyjęli. Ale bez tego?
Nie wymyślam. Wystarczy spojrzeć z jaką nieskrywaną satysfakcją przyjmujemy wieści o kolejnych anglikanach, którzy korzystając z Benedyktowego Anglicanorum coetibus postanowili przyłączyć się do Kościoła katolickiego. Niejeden z tych, których problem jedności w ogóle obchodzi liczy pewnie po cichu, że za jakiś czas te mniejsze wspólnoty chrześcijańskie wymrą i problem jedności sam się rozwiąże. Ale to złudna nadzieja. Tak prężnie rozwijają się dziś wspólnoty ewangelikalne....
Przyznaję, mnie też moja wyobraźnia nie pozwala zobrazować sobie, jak by mogło wyglądać takie pojednane chrześcijaństwo. Przecież te wszystkie różnice są nie do pogodzenia, prawda? I właśnie dlatego wydaje mi się, że modlitwa o jedność chrześcijan jest tak bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo potrzebna. Nie tylko udział w oficjalnych nabożeństwach ekumenicznych. Także ta nasza indywidualna. Gorąca, jakbyśmy prosili o uzdrowienie kogoś bliskiego z groźnej choroby...
Ci, którzy pamiętają jeszcze czasu komunizmu pamiętają też pewnie, jak skrajnie nieprawdopodobnym mógł się wydawać jeszcze w 1982 czy nawet 87 scenariusz, który nakreśliło później życie. Bóg kierując losami świata potrafi doprowadzić do rzeczy naprawdę niezwykłych. Pewnie i sprawa jedności chrześcijan nie jest wcale czymś beznadziejnym Tym bardziej, że już powoli widać, jaką ścieżką może nas Bóg poprowadzić. Drogą ekumenizmu krwi. Bestia i fałszywy prorok wszystkich wyznawców Chrystusa traktują podobnie. Jak to mówił już parokrotnie podczas swojego pontyfikatu papież Franciszek, to właśnie to wspólne doświadczenie ma szansę nas do siebie zbliżyć mocniej, niż wszystko inne.
Módlmy się więc o tę jedność. Na serio. Szczerze. Bez gadania, że to i tak nic nie da albo że mamy do wymodlenia ważniejsze sprawy. Musi nam zależeć. I jeśli jeszcze teraz masz, Drogi Czytelniku ochotę wzruszyć ramionami mówiąc, że to nie Twój problem to pamiętaj, że samemu Jezusowi też bardzo na tej jedności Jego uczniów zależało. Prosząc o jedność chrześcijan, podobnie jak modląc się o zbawienie świata możesz – uważaj, nie spadnij z krzesła – samego Jezusa wesprzeć swoją modlitwą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).